Iwańczyk: Robert Lewandowski i reszta. A może tu jest pies pogrzebany?
Chwiejność formy, jaką prezentuje nasza piłkarska kadra, to jej poważny problem. Ale coraz więcej wskazuje na to, że jeszcze większym problemem są relacje między trenerem Jerzym Brzęczkiem, a Robertem Lewandowskim, bo te zdecydowanie wpływają na emocje recenzentów reprezentacji. Najlepszy napastnik na świecie to historia na długie opowiadanie, podobnie jak nasze postrzeganie potencjału polskiej piłki i odbijanie się w opiniach od bandy do bandy na podstawie zaledwie 90 minut.
Zacznijmy od histerycznego odbioru naszej reprezentacji, tak w jedną, jak i drugą stronę. Był wrzesień, kiepski mecz z Holandią w Amsterdamie, niefortunna wypowiedź selekcjoner o zadowoleniu ze złego spotkania, po czym przyszło zwycięstwo w Zenicy nad Bośnią i Hercegowiną, które nieco złagodziło sprawę. Jeszcze wtedy trener wciąż się nie nadawał, kiepska dyspozycja piłkarzy była tylko i wyłącznie jego winą.
Minęło kilka tygodni i obraz zupełnie się zmienił, na lepsze. Dowodem miały być udane spotkania z Finlandią, Włochami i Bośniakami w rewanżu. Brzęczek stał się wtedy wizjonerem, który w przeciwieństwie do poprzednika nie tylko jest w stanie osiągnąć zadowalające wyniki, ale również wprowadzać młodych, takich jak Jakub Moder, Kamil Jóźwiak czy Sebastian Walukiewicz. Minął kolejny miesiąc i z narracji o tym, jak kadra rośnie, jak szerokie perspektywy ma przed sobą, zrobiła się pełna przytyków ad personam apokaliptyczna wizja upadku polskiej piłki. Po jednym meczu, który trwał 90 minut…
Mecz we Włoszech był fatalny, z faktami się nie dyskutuje. I szanując prawo krytyków do wypowiadania własnego zdania zastanawia mnie, dlaczego jedynym winnym jest Brzęczek. Nie piłkarze, którzy zagrali katastrofalnie, ale selekcjoner. Tak się akurat składa, że dwa dni później Niemcy, mistrzowie świata sprzed zaledwie sześciu lat, dostali historyczny łomot od Hiszpanów 0:6. W obszernej publicystyce nazajutrz padały kwestie pomysłu Joachima Loewa na drużynę narodową, czy jest w stanie coś więcej z niej wykrzesać, ale przeczytaliśmy przede wszystkim pełne samokrytyki refleksje piłkarzy, którzy bez owijania bili się pierś, że zawiedli na całej linii.
W Polsce po spotkaniu dużo mniej drastycznym dla naszej reputacji w porównaniu z traumą, jakiej doświadczyli Niemcy, najczęściej padały pozbawione argumentów tezy, że to trener jako jedyny jest winien i to on się nie nadaje. Nie nadaje i już. Że nie wygrywa z silnymi reprezentacjami, jakby poprzednicy robili to regularnie, że dokonuje złych wyborów personalnych, jakby były takie, który zadowolą wszystkich, etc.
ZOBACZ TAKŻE: Kowalski o kadrze: Futbol obnażony, czy lament przesadzony?
Nie należę do kościoła trenera Brzęczka, ale dość osobliwe tarzanie go w błocie stało się mało przyjemne do tego stopnia, że niektórzy reprezentacyjnej piłki mają po prostu dość. Nie zamierzam z manierą Małgorzaty Domagalik powtarzać, że Brzęczek jest krytykowany za to, że pochodzi z wioski pod Częstochową lub ma diastemę, ale trudno nie zauważyć, że napieprza się w niego znakomicie. Zupełnie nie bacząc na zadania, jakie dostał od prezesa federacji, a były nimi awans na Euro, utrzymanie w Lidze Narodów, a w trakcie tych wyzwań wprowadzanie następców dla najstarszych metrykalnie graczy.
W całym tym galimatiasie mam wrażenie, że listopadową burzę wokół kadry rozpętał tyleż fatalny mecz z Włochami, co wypowiedź Lewandowskiego na temat tego, co zaproponował trener w sferze taktycznej. Wymowne milczenie, niedopowiedzenie, to wszystko spowodowało, że mieliśmy gotowego winnego przegranej w Reggio Emilia. To selekcjoner. A że oskarżenie rzucił najważniejszy człowiek polskiej piłki, a kto wie, może nawet i całego polskiego sportu, dostarczył on oręż tym, których stałą rozrywką jest bezpardonowa połajanka.
Oczywiście piłkarze, zwłaszcza kapitan, powinni mówić jak jest, ale są sprawy, które powinny zostać rozstrzygnięte w gronie zainteresowanych. A jeśli już piłkarz czuje niepohamowaną potrzebę wyłożenia kart na stół, to niech to zrobi otwartym tekstem, nie pozostawiając pola do domysłów i interpretacji. A na pewno nie stawiając się w roli pępka świata, niezależnie od swojej klasy i potencjału piłkarskiego.
Lewandowski sławetną wypowiedzią się nie zagalopował, postanowił tylko dać wszystkim do zrozumienia, co w trawie piszczy, że selekcjoner być może nie ma odpowiednich kompetencji na to stanowisko i widać było, że popełnił te pełne kontrowersji wywiady z pełną premedytacją. Dokładnie tak samo przeczołgiwał Waldemara Fornalika, a Franciszka Smudę spostponował zupełnie, kiedy nie wyszło Euro 2012.
Również moment, w którym kapitan reprezentacji decyduje się na szczerość, nie jest przypadkowy. Następuje wówczas, kiedy reprezentacja, ale i sam kapitan, rozgrywają słaby mecz bądź cały turniej. I właśnie wtedy doświadczamy wrażenia, że reprezentacja Polski to Lewandowski i cała reszta. Oczywiście tylko na wypadek klęsk, w sukcesie ojcami są już absolutnie wszyscy.
Nie zamierzam robić zamachu na legendę, która siłą swoich dokonań ma w Polsce nieskazitelny wizerunek, usiłuję jedynie powiedzieć, że nie ma dobrych relacji między Brzęczkiem a Lewandowskim, bo to widać gołym okiem. A brak dobrych relacji wpływa na zespół i całą narrację wokół niego z dużym skutkiem. Być może sięga to jeszcze czasów, kiedy napastnik Bayernu rywalizował z Jakubem Błaszczykowskim o miano najważniejszego piłkarza kadry, a w tle tego nieopisanego wprost ścierania się racji był właśnie Brzęczek, wtedy jeszcze jako wsparcie dla Błaszczykowskiego. Być może są inne powody, ale złe emocje między Brzęczkiem a Lewandowskim zdecydowanie wpływają też na emocje recenzentów kadry.
Oczywiście rolą prezesa PZPN jest rozbrajać konflikty, a nie je eskalować, ale w rozmowie z Rafałem Stecem w Gazecie Wyborczej Zbigniew Boniek daje do zrozumienia, że również nie podoba mu się, jak Lewandowski posługuje się słowem i gestem wobec trenera oraz kolegów. I żeby nie było, słabe relacje między najważniejszymi ludźmi w reprezentacyjnym gronie to pewnie wina także drugiej strony, bo jako selekcjoner Brzęczek powinien zrobić wszystko, by z potencjału najlepszego piłkarza korzystać w jak największym stopniu, a ewentualne konflikty gasić. Ale jest też trzecia prawda, że być może selekcjoner nie chce iść na kompromis za wszelką cenę, bo ten mógłby oznaczać, że to piłkarze będą dyktować mu fundamenty stylu gry drużyny oraz wybory personalne.
Konsekwencja tego wszystkiego jest taka, że reprezentacyjna piłka staje się miejscem największego hejtu ze wszystkich stron. Zupełnie inną sprawą jest ocena potencjału piłkarzy reprezentacji. Wszyscy podnoszą, że powinien być i styl, i wyniki, ale zastanówmy się w poważnej debacie, jaki jest stan polskiej piłki na dziś. Czy drużyna narodowa poza Lewandowskim i Wojciechem Szczęsnym ma piłkarzy, którzy należą do europejskiego topu, jakie kluby reprezentują i jaką w nich pełnią rolę. I tak możemy analizować każde nazwisko, Ale to już temat na inną dyskusję…
Przejdź na Polsatsport.pl