Magiera: Trenera Kowala mecze ze smaczkiem...
Kibice lubią mecze z dodatkowymi smaczkami. Niestety, jest ich coraz mniej, a wszystko dlatego, że rotacja zawodników pomiędzy klubami odbywa się zdecydowanie częściej niż kiedyś. Jest jednak wyjątek i dotyczy trenera Andrzeja Kowala.
To już nie te czasy, kiedy wielkie emocje wzbudzały występy Michała Bąkiewicza, Krzysztofa Ignaczaka i Andrzeja Stelmacha w barwach Skry Bełchatów przeciwko AZS-owi Częstochowa, czy występy Roberta Szczerbaniuka w barwach wspomnianego AZS-u przeciwko ZAKS-ie (wcześniej Mostostalowi) Kędzierzyn Koźle. To już nie te czasy, kiedy Paweł Papke w barwach Resovii występował przeciwko AZS-owi Olsztyn. Nie chcę już sięgać pamięcią do lat 70-tych, czy 80-tych, bo wtedy te „smaczki” były jeszcze bardziej wyraziste. Dzisiaj trochę ich brakuje, ale jest jeden szczególny i dotyczy trenera. Trenera Andrzeja Kowala.
Kowal drugi sezon prowadzi Ślepsk Malow Suwałki. Ale nie od dziś wiadomo, że ma serce w biało-czerwone pasy i jest resoviakiem z krwi i kości. W klubie z Podkarpacia spędził w sumie 23 lata życia, najpierw jako zawodnik (z dwuletnią przerwą na występy w Górniku Radlin), później jako asystent Jana Sucha i Ljubo Travicy, wreszcie jako pierwszy trener.
Jedynką był w sumie przez siedem sezonów. W tym czasie wywalczył trzy mistrzostwa Polski, dwa razy tytuł wicemistrzowski, dwa razy zagrał w finałowych turniejach Champions League (jeden z nich - w Berlinie - zakończył srebrnym medalem), jeden raz w finale Pucharu CEV i jeden raz w finałowym turnieju Challange Cup. Grał też kilka razy w finałowych turniejach o Puchar Polski, choć akurat tego trofeum nigdy nie zdobył.
ZOBACZ TAKŻE: Kto najstarszy, kto najmłodszy w PlusLidze?
Wiadomo, że w życiu trenerów jak i zawodników zdarzają się też nieco słabsze momenty, to nieuniknione. I wtedy przydałoby się wsparcie ze wszystkich stron, ale o nie trudno, szczególnie wtedy, kiedy na pierwszym planie jest ktoś swój.
Kiedy Andrzej Kowal po raz pierwszy żegnał się z rzeszowskim klubem, pisałem na łamach Polsatsport.pl, że w tych trudnych dla drużyny momentach, gdyby szkoleniowiec miał na imię Andrea, a nie Andrzej, to ocena jego pracy byłaby niewspółmiernie bardziej korzystna i pewnie nikt nie pozwoliłby sobie na tyle śmiałości w nieprzychylnych, czasami wręcz hejterskich komentarzach, na jakie pozwolono sobie wtedy w stosunku do trenera Kowala.
Dlaczego tak było? Bo chodziło o Andrzeja, naszego Andrzeja, któremu można przywalić, klepnąć mocno w plecy, wiadomo że nie odda, bo mu nie wypada. Bo on tu dalej będzie, swój chłop. A taki Andrea, nie wiadomo. Na pewno wyjedzie, ale wcześniej pewnie odda. Na tyle mocno, żeby wszyscy pamiętali ile wygrał, a nie tyle, ile mu się wygrać nie udało.
Od momentu rozstania się z trenerem Kowalem, tak za pierwszym, jak i za drugim razem, Asseco Resovia poszukuje optymalnego rozwiązania z obsadą funkcji pierwszego szkoleniowca. Roberto Serniotti nie dokończył sezonu. Problemy miał Piotr Gruszka, choć w tym przypadku trzeba zgłębić temat nieco bardziej, z tym, że to już historia na inną rozprawkę.
Nadzieję miał dać „Giani” Cretu, ale dał tylko połowicznie. Teraz stery w rękach trzyma Alberto Giuliani. Na ocenę jego pracy trzeba jeszcze poczekać, bo to dopiero początek drogi, ale włoski szkoleniowiec już wie, że łatwo nie będzie, bo ta droga jest mocno wyboista, a ostatnio dodatkową taczkę kamieni wyrzucił na nią nie kto inny jak trener... Andrzej Kowal.
W zaległym meczu 4. kolejki PlusLigi na Podpromie zawitał Ślepsk Malow z trenerem Kowalem i wygrał mecz 3:1. Co ciekawe dokładnie takimi samymi wynikami zakończyły się dwa mecze obu klubów w poprzednim sezonie. Można zatem śmiało powiedzieć, że w rywalizacji Asseco Resovii z Andrzejem Kowalem na razie jest 3:0 dla szkoleniowca.
Nie wiadomo, co sobie o tym myślą w Rzeszowie i czy jakoś szczególnie podchodzą do tematu takiej rywalizacji. Jestem natomiast przekonany, choć pewnie tego nigdy głośno nie powie, że dla trenera są to mecze z dodatkowym smaczkiem i choć po każdym z nich wyglądało to tak, że - parafrazując słowa klasyka - wygrał, ale się nie cieszył, to gdyby jednak tę radość przełożyć na jakieś energetyczne zasilanie, to w Rzeszowie w nocy po meczu Resovii ze Ślepskiem byłoby jasno przynajmniej jak w Las Vegas.
Przejdź na Polsatsport.pl