Historia boskiego Diego. Maradona - człowiek o dwóch twarzach

Piłka nożna
Historia boskiego Diego. Maradona - człowiek o dwóch twarzach
Fot. PAP
Boski Diego. Nie dało się go nie lubić. Kibice do końca go kochali i wybaczali mu wszystkiego jego grzechy

Diego Maradona nie żyje. Miał 60 lat, zmarł w swoim domu. Argentyński dziennik „La Nacion” napisał, że miał zawał i choć na miejsce przyjechało dziesięć karetek, to nie udało się ocalić życia geniusza futbolu.– Miał problemy, niedawno przeszedł operację, ale wydawało się, że jest uratowany – tak Zbigniew Boniek, łamiącym się głosem, komentował tragiczną wiadomość dla Interii.

- To najlepszy piłkarz, przeciwko któremu grałem – mówi nasz as Zbigniew Boniek o Diego Maradonie, futbolowym wirtuozie będącym równocześnie symbolem upadku. Kokaina, otyłość i hulaszczy tryb życia ściągnęły niegdyś boskiego Diego na samo dno. Wciąż jednak można, głównie w Argentynie i Napoli, znaleźć kapliczki, gdzie kibice oddają mu cześć. To między innymi w tych miejscach modlono się o życie i zdrowie Maradony, gdy przechodził on kilka dni temu operację wycięcia krwiaka z mózgu. Teraz już żadne modlitwy nie pomogą, Maradona nie żyje.

 

Należało się spodziewać tego, że ta historia może się źle skończyć. 11 listopada znakomity piłkarz opuścił klinikę Olivos, gdzie kilka dni wcześniej przeszedł operację usunięcia krwiaka mózgu. Rehabilitację kontynuował w domu, gdzie także leczył się z uzależnienia od alkoholu.

 

– Zawsze było miło przebywać w jego towarzystwie. Mam nadzieję, że po błogosławionym, aczkolwiek niespokojnym życiu, znajdzie pocieszenie w rękach Boga – napisał na Twitterze Gary Lineker, który cenił Maradonę, choć ten zalazł mu za skórę meczem na mundialu w 1986 roku, kiedy to strzelił gola lewą ręką. Jeszcze nie tak dawno mówił dla "France Footbal", że jego marzeniem byłoby strzelić Argentynie bramkę prawą ręką. Już tego nie zrobi.

 

Już za młodu był bożkiem

 

Już na mistrzostwach świata U-20 w Japonii w 1979 traktowali go w Argentynie jak bożka. Piotr Skrobowski, były reprezentant Polski, który na tamtej imprezie był i grał przeciwko Maradonie mówił dla łączynaspiłka.pl, że około 30 dziennikarzy przyjechało na imprezę wyłącznie po to, żeby relacjonować każdy jego krok. Potem był mundial w Hiszpanii, gdzie spalił się psychicznie. Jednak cztery lata później w Meksyku boski Diego eksplodował i był lokomotywą swojej reprezentacji w walce o złoto. Do historii przeszły bramki strzelone przez niego w ćwierćfinale z Anglią. Jedną ręką, druga po rajdzie przez pół boiska.

 

 

Dla pokolenia kibiców, którzy wychowali się na Diego Maradonie ten mecz zawsze będzie wyjątkowy. To właśnie w spotkaniu z Anglią na mundialu w 1986 roku Maradona pokaże dwoistość swojej natury. Z jednej strony oszust, który strzela bramkę ręką i udaje, że nic się nie stało. Z drugiej wielki geniusz, który biegnie z piłką przy nodze przez pół boiska, drybluje rywali, w końcu trafia do siatki.


Zemsta za Falklandy


Ten mecz odbywał się w gęstej atmosferze. Cztery lata wcześniej rozpoczął się militarny konflikt Argentyny z Anglią o Falklandy-Malwiny. Wygrali ci drudzy. Atmosfera na boisku była gęsta od niezabliźnionych ran. Zawodnicy obu drużyn obrzucali się wyzwiskami, a sam Diego mówił, że czuł się wtedy tak, jakby był na wojnie. Po spotkaniu mówiło się jednak już tylko o 4. minutach, które wstrząsnęły Anglią.


Po pierwszym trafieniu Anglicy mieli ochotę Maradonę rozszarpać. Mierzący 165 centymetry zawodnik wyskoczył do dośrodkowania, ale czując, że nie da rady w starciu z wyższym o 18 centymetrów Peterem Shiltonem, przyłożył do ręki głowę i z jej pomocą wpakował piłkę do siatki. Na boisku konsternacja, protestujący Anglicy nie mogli uwierzyć w to, że sędzia główny i liniowy niczego nie zauważyli i uznali gola.


Piłkarski oszust Maradona mówił o „ręce Boga”. 19 lat później przeprosił kibiców i przyznał, że to była symboliczna zemsta za Falklandy. Zresztą wtedy, na Estadio Azteca, Diego szybko przykrył genialne oszustwo jedną z najpiękniejszych akcji i bramek w historii światowej piłki. Nawet Gary Lineker, choć zły na Maradonę za gola ręką, przyznał, że miał ochotę bić brawo, kiedy jego rywal przebiegł pół boiska, ogrywając wszystkich po drodze i po raz drugi zmuszając Shiltona do kapitulacji. Nikt nigdy nie zdobył piękniejszej bramki.


Cudowne dziecko, taki piłkarski Mozart


Maradona z jednej strony jest ubóstwiany za to, jak gra. Zbigniew Boniek, nasz legendarny piłkarzy, komentując 2 lata temu zdarzenia z mundialu w Rosji, kiedy półprzytomny, jakby odurzony jakimiś środkami Diego nie był w stanie o własnych siłach opuścić loży stadionu w Petersburgu, powiedział krótko: teraz się z niego śmieją, ale dla mnie był wielki. Dla fanów również taki był. Ci najzagorzalsi stworzyli nawet Kościół Maradony, gdzie próbki krwi ukradzione z badań traktowano jako święte relikwie.

 

ZOBACZ TAKŻE: Jak Messi pożegnał boskiego Diego?


Piłkarz zaczął budzić skrajne uczucia, od miłości do nienawiści, od pamiętnej „ręki Boga”. Wcześniej był właściwie tylko kochany. Bo jak nie uwielbiać kogoś, kto wywodził się z najbiedniejszej dzielnicy Buenos Aires i tylko dzięki własnemu talentowi wyrwał z nędzy nie tylko siebie, ale i całą rodzinę. Wszystko, dlatego że był cudownym dzieckiem. (podobnie mówiono o małym Mozarcie). Czego się nie dotknął zamieniał w złoto.


W biografii „Ręka Boga” Francisco Cornejo z Argentinos Juniors wspomina pierwsze spotkanie z Diego. Nie mógł uwierzyć, że 8-latek potrafi robić z piłką takie rzeczy, gdy ten od niechcenia podbijał piłkę głową, a potem lewą stopą tak długo, jak chciał. – On pochodzi z innej planety – stwierdził Cornejo, gdy już dotarło do niego (musiał zobaczyć dokument, bo nie wierzył), że ma do czynienia z kilkulatkiem. W wieku 12 lat Diego bawił publiczność sztuczkami w przerwie meczów. 4 lata później zadebiutował i już w 5. minucie strzelił bramkę. Wtedy już cała rodzina była na jego utrzymaniu, a on sam grał, żeby kupić rodzicom dom i żeby już nigdy nie musieli wracać na przedmieścia Buenos Aires.


Barcelona szczęścia nie daje


Jego kariera nabiera rozpędu. Z Argentinos Juniors trafia za 4,5 miliona dolarów do Boca Juniors. Stamtąd, już za 7,5 miliona dolarów, do Barcelony. Kiedy był nastolatkiem, mówił, że on nie chce być drugim Pele, że chce być Maradoną. To stwierdzenie jasno pokazywało, że ma aspiracje bycia jedną z wielkich gwiazd futbolu. W Barcelonie, choć to miejsce wydaje się wręcz idealnie stworzone dla takich jak on, gwiazdą jednak nie zostaje. Źle się czuje w drużynie, prowokuje bójkę na treningu, popada w konflikt z prezesem, a na koniec łamie nogę.


To wszystko jednak nic nie znaczy. Najgorszym co spotyka go w Barcelonie, jest wizyta w nocnym klubie, gdzie ma miejsce jego pierwszy kontakt z kokainą. Później, już w Napoli, kokaina zrujnuje jego życie. Zanim się to stanie jest w tym mieście witany niczym król. Po sezonie, w którym Napoli detronizuje Juventus mieszkańcy zaczynają wieszać zdjęcia Maradony obok obrazów Jezusa. Staje się jednym z nich. On zresztą czuje się tam jak w domu. Neapolitańczyków nazywano wówczas Afrykańczykami Włoch. W innych regionach kraju wyzywano ich od wieśniaków i brudasach. Po transferze Maradony włoskie gazety pisały, że najbiedniejsze miasto kupuje najdroższego piłkarza. Witało go 85 tysięcy ludzi.


Pieniądze na jego transfer wyłożyła mafia


Zakup Maradony kosztował Napoli 10 milionów dolarów. Skąd taki biedny klub miał taką kasę? Krążą legendy, że środki wyłożyła camorra, neapolitańska mafia. Jakby nie spojrzeć dla Maradony było to piłkarskie zrządzenie losu. Zdobywa kolejne szczyty w klubowym futbolu, wygrywa mundial. Z drugiej strony ciemna strona Neapolu wciąga go coraz mocniej. Afiszuje się z bossem mafii Carminem Giuliano. Pojawia się na zdjęciach, gdy ten otwiera kolejne biznesy, jest gościem na rodzinnych uroczystościach. Od daje im twarz, oni dają mu kokainę. W coraz większych ilościach.


Na boisku czaruje, ale poza nim, z każdym kolejnym sezonem gaśnie w oczach. Neapol, który wyniósł go na szczyt i potraktował jak kogoś bardzo wyjątkowego, zaczyna go wciągać w otchłań. Sława zaczyna mu przeszkadzać, a kokaina niszczy go coraz bardziej. Do tego dochodzą kłopoty prywatne. Świat z telewizji dowiaduje się, że Diego ma nieślubne dziecko. On sam publicznie przyznał, że Diego Sinagra jest jego synem dopiero w 2016 roku.

Z nieba do piekła


Ci sami Włosi, którzy tak bardzo pokochali Maradonę za to, co zrobił dla Napoli, bardzo szybko zaczęli go nienawidzić. Przy okazji włoskiego mundialu w 1990 roku Maradona palnął przed półfinałem Włochy – Argentyna, że Neapol to nie Włochy. W rzutach karnych to jego gol przesądził o tym, że Włochy nie zagrały o złoto. W trakcie finału Włochy – Niemcy kamery wychwyciły, jak skomentował gwizdy włoskich kibiców stwierdzeniem „skurwy…”. Prasa szybko go przechrzciła. Z Boga stał się Lucyferem. Media śledziły każdy jego krok, założono mu podsłuch, a ta sama mafia, która zapłaciła za jego transfer, teraz robiła wszystko, by się go pozbyć, rzucić dziennikarzom na pożarcie. Wszystko, dlatego że poprosił o zgodę na odejście.

 

ZOBACZ TAKŻE: Stadion w Neapolu będzie nosić imię Maradony 


Nie ulega wątpliwości, że jego problemy we Włoszech zaczęły i skończył się na kokainie. Przyszedł taki czas, że po każdym meczu brał kokę przez trzy dni. Przez kolejne trzy dni czyścił organizm. Gdy brał, to wracając do domu zamykał się w łazience, bo bał się, że może coś złego zrobić dzieciom. W trakcie afery podsłuchowej kłopotów narobiła mu rozmowa o szczegółach odbioru narkotyków i spotkaniu z prostytutkami. Oskarżono go o handel, zapłacił 3 tysiące dolarów kary finansowej, został skazany na rok i dwa miesiące więzienia w zawieszeniu. W pierwszym meczu ligowym po wyroku został poddany kontroli antydopingowej. W jego organizmie wykryto kokainę, został skazany na 15 miesięcy dyskwalifikacji. Neapol opuszczał po cichu, nie żegnał go nikt.


Potrafił żyć tylko na boisku


Maradona w filmie o sobie samym mówi, że na boisku nie liczą się problemy, nic się nie liczy. Tylko na boisku potrafił się odnaleźć i żyć. Poza nim było mu ciężko. Wraz ze sławą przyszły pokusy, którym nie potrafił się oprzeć. Po opuszczeniu Napoli nic już nie zmieniło się na lepsze. Na kolejnym mundialu w Stanach został wykluczony za kokainę, bo znowu wpadł na kontroli. Karierę zakończył w rodzinnej Argentynie. Potem zaliczał kolejne epizody trenerskie, ale szału nie było.


Walczył z uzależnieniem, ale bezskutecznie. Miał za to coraz większe problemy zdrowotne z tym związane. Została z nim niemała grupa kibiców, która kochała go miłością czystą. Byli z nim, kiedy w 2004 roku przeszedł ciężki zawał. Czuwali pod szpitalem, w którym leżał i walczył o życie. Modlili się. To samo powtórzyło się, teraz kiedy po 60. urodzinach Maradona miał usuwanego krwiaka z mózgu. Teraz już nic nie pomoże.

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie