Piotr Lisek: Jako sportowcy możemy w okresie epidemii robić to, co kochamy
- Mamy jako sportowcy ten przywilej w okresie epidemii, że robimy to, co kochamy - powiedział rekordzista Polski Piotr Lisek. Tyczkarz przyznał, że nie spodziewał się parę lat temu takiego rozwoju kariery. Zimą wróci do lat młodości, bo na zawody znów będzie jeździł autem.
Obecnie Lisek trenuje w Szczecinie, gdzie mieszka. Za nim obóz w Spale, a przed nim kolejny grudniowy... również w COS Spała. - Jestem rzeczywiście pomiędzy zgrupowaniami, ale nie znaczy to, że odpoczywam. Trenuję w Szczecinie. Odpuściliśmy obozy zagraniczne ze względów bezpieczeństwa. Poza tym do startów w hali... najlepiej przygotowywać się w hali. Szkoda, że w Polsce mamy w zasadzie tylko w Spale możliwość pełnego treningu w mojej konkurencji, ale nie ma co narzekać, bo dobrze, że takie miejsce jest - powiedział Lisek.
Przyznał, że w grudniu zrobi się tam tłoczno, bo wszyscy będą chcieli trenować w tym miejscu. W jego ocenie nie ma jednak mowy o zwiększonym niebezpieczeństwem epidemicznym, gdyż sportowcy są ludźmi świadomymi. - Będzie tłoczno, ale wszyscy, stosując się do odpowiednich zasad, damy sobie radę. W moim przekonaniu wystarczy zdrowy rozsądek. Pewnie, że nikt nie ma 100 procent pewności w zakresie uniknięcia zakażenia, ale ryzyko można zminimalizować. My z Marcinem (Szczepańskim), moim trenerem cały sezon zimowy będziemy w zasadzie podróżowali po Europie autem, żeby unikać latania i lotnisk. Trochę czuję się, jakbym wracał do przeszłości, bo kiedyś na zawody jeździłem głównie samochodem, bo nie było mnie stać na latanie. Wtedy też nie spodziewałem się takiego rozwoju swojej kariery. Z Marcinem zmieniamy się za kółkiem i trasę najczęściej robimy 50 na 50, więc nie ma z tym problemu - podkreślił.
Przyznał, że nie zamierza znacząco ograniczać liczby startów, bo udział w wielu zawodach nie wynika u niego z przymusu, ale chęci. Część mityngów nie odbędzie się z uwagi na pandemię, ale sezon pod dachem powinien być w miarę zapełniony.
Imprezą docelową są Halowe Mistrzostwa Europy w Toruniu. - W tym roku wyjątkowo składa się tak, iż są to dla mnie ważniejsze zawody niż HMŚ w Chinach, które mają się odbyć dwa tygodnie później. To z uwagi na naszych polskich kibiców i start na swoim terenie. Poza tym na mistrzostwach Europy czołówka i tak jest niewiele słabsza niż na świecie, więc wspaniały poziom rywalizacji jest gwarantowany. Plan jest taki, aby mistrzostwa świat w hali wziąć nieco z marszu. Jeżeli ta impreza się odbędzie, to chcemy tam polecieć dzień wcześniej, wystartować i od razu wracać. Wszystko, aby minimalizować ryzyko przed przygotowaniami do lata i igrzysk - podkreślił Lisek.
ZOBACZ TAKŻE: Diamentowa Liga: 14 mityngów w prowizorycznym kalendarzu sezonu
Pytany o to, w jaki sposób wszyscy tyczkarze na świecie mogą zbliżać się do kosmicznego poziomu, który w 2020 roku zaprezentował Szwed Armand Duplantis przyznał, że jest to ogromne wyzwanie. - Przecież rywalizacja z nim jak równy z równym oznacza konieczność bicia rekordu świata. Tego się nie robi ot tak i na pewno nie zrobi tego każdy. Przy nim nasze wyniki - moje i Pawła Wojciechowskiego - mogą na kimś nie robić wrażenia, a przecież już pokonywanie wysokości powyżej 5,80 to jest bardzo wysoki poziom. Jasne, że chcę znów pokazać wysoką formę i skakać powyżej 6 metrów, ale najważniejszy jest rozwój, a ten w ostatnich latach widać. Na jaką wysokość mnie on zaprowadzi? Tego nie wiem - przyznał Lisek.
Zaznaczył, że ma cichą nadzieję na wpuszczenie na trybuny podczas HME, chociaż ograniczonej grupy kibiców. Tak, aby ściany mogły jeszcze bardziej pomóc Polakom. W jego ocenie sportowcom w dobie pandemii było nieco łatwiej dostosować się do nowych realiów, gdyż są przez lata uczeni zasad, mobilizacji do walki i wykonywania czynności, na które nie zawsze się ma ochotę.
Zdaniem rekordzisty Polski i medalisty mistrzostw świata sportowcy mają jednak tę przewagę w tym dziwnym okresie, że robią to, co kochają. - Murarz musi iść do pracy, pani pracująca w sklepie na kasie też, tak samo aptekarka. My też musimy zarabiać na utrzymanie swoich rodzin, bo sport to nasz zawód. Na najwyższym poziomie jednak najczęściej są ci, którzy nie tylko z tego żyją, ale przede wszystkim kochają to, co robią. Dlatego niezwykle doceniam bycie sportowcem i możliwość realizacji swojej pasji. Jasne, że my także cierpimy psychicznie, jak każdy w okresie epidemii. Też dostaliśmy po kieszeniach, jedni bardziej drudzy mniej, jak i przedstawiciele innych zawodów, ale wiemy, że dostaliśmy możliwość startowania, rywalizowania i trenowania, więc konieczne jest dostosowanie się do okoliczności. Teraz wszyscy musimy dbać nie tylko o siebie, ale także o innych, żeby nie zachorowali nasi najbliżsi, nasi znajomi, sąsiedzi, ale jednocześnie wszyscy staramy się w miarę normalnie żyć - zakończył tyczkarz.
Przejdź na Polsatsport.pl