Białoński: Adam Musiał - obrońca i człowiek jak skała
Z oddali trąbka grała spowolnioną wersję hymnu Wisły "Jak długo na Wawelu", gdy na sznurach Jego grobowa deska wędrowała dwa metry pod ziemię. Prawie nikomu spośród ponad tysiąca, którzy towarzyszyli Mu na ostatniej drodze nie udało się powstrzymać łez - o pożegnaniu legendarnego obrońcy Orłów Górskiego Adama Musiała pisze szef sportu w Interii Michał Białoński.
Na cmentarz Rakowicki przyciągnął tyle znakomitości polskiej piłki, że śmiało można by obsadzić w roli prezesów, trenerów czy szefów rad nadzorczych wszystkie kluby nie tylko PKO Ekstraklasy, ale całej zawodowej piłki w Polsce. Adam Musiał był piłkarzem, człowiekiem z wielką klasą. Takie też miał pożegnanie.
- Ogólnie byłoby, tylko ku..wy nie niosą – tak odparł na pytanie o samopoczucie przyjaciela Zdzisława Kapkę, który odwiedził go tuż przed metą. Te co nie niosą, to oczywiście nogi. Na mundialu 1974 r. nie mogły ich przejść największe sławy futbolu, ale teraz bezlitosna dla nich była miażdżyca. Dieta w ostatnie lata mówi wszystko: cukierki, herbata i czasem coś na wzmocnienie.
ZOBACZ TAKŻE: Trener Górski przywita Go w niebie z otwartymi ramionami
Ci, którzy go nie znali i oceniali na podstawie założonej maski, brali go za grubianina. Wystarczyło jednak się do niego bardziej zbliżyć, by się przekonać, że jest dobrym, szczerym człowiekiem i ma wielkie serce. Miał też ułańską fantazję, która go czasem zaprowadziła na manowce, jak wówczas, gdy został odsunięty przez Kazimierza Górskiego z kadry na mecz ze Szwecją, czy swoim bmw owinął się wokół drzewa i doznał kontuzji, która skróciła jego karierę.
Dożywocie u Cupiała
Ogólnie jednak był jak skała zarówno na boisku, jak i w życiu. Można było na nim polegać. Wiedział o tym długoletni właściciel Wisły Bogusław Cupiał, który ogłosił: „Adam, u mnie masz dożywocie”. Chodziło oczywiście o dożywotnią pracę przy Reymonta za kadencji Tele-Foniki. Pan Adam był szefem ochrony i czasem sam zakładał komuś klamrę na szyi, gdy wszedł na teren oznaczony tabliczką „wstęp zabroniony”.
Cupiał mu ufał jak mało komu. Gdy był skołowany po słabych wynikach i entej zmianie trenera, która nie dawała efektu, wykręcał numer Musiała: „Adam i co robimy?”. Odpowiedź zawsze była prosta: „Dzwoń po Franka.” Chodziło oczywiście o Franza Smudę, który w pierwszej przygodzie zdobył mistrzostwo Polski z największą w historii ligi przewagą.
- Ile razy bym nie przyjeżdżał na mecz Wisły w czasach prezesa Cupiała, zawsze witał mnie radosny okrzyk Adama Musiała: Cześć Zbyszek! – wspomina prezes PZPN-u Zbigniew Boniek.
- Gdy na stulecie PZPN-u zostałem wybrany do „jedenastki” na lewej obronie, powiedziałem sam do siebie: „Rany Boskie, tam powinien być Adam Musiał!” – opowiada Antoni Szymanowski, który w reprezentacji Kazimierza Górskiego dzielił pokój z panem Adamem. Nie tylko z uwagi na to za błąd poczytuje niezabranie Musiała na IO 1972 r.
- Oczywiście sztab miał wtedy znajdującego się w świetnej formie Zygmunta Anczoka, ale Musiał i tak powinien się zmieścić do kadry na IO - uważa.
Twardziel z Krakowa hołdował zasadzie: piłka może przejść, ale przeciwnik zdecydowanie nie. Jednocześnie był duszą towarzystwa.
- Szatnia zarówno Wisły, jak i reprezentacji Adama lubiła za pozytywną energię. Przed meczem był skupiony, ale też rozluźniony. Co ciekawe, nigdy nie spalała go trema – wspomina Szymanowski.
Musiał w Orłach Górskiego błyszczał choćby 6 czerwca 1973 r., gdy na Stadionie Śląskim pokonaliśmy Anglię 2-0 w eliminacjach MŚ. Popisowe występy zaliczył na MŚ 1974 r., zwłaszcza w meczach z Włochami i Jugosławią (obydwa wygrane po 2-1), czy z Brazylią (1-0), w batalii o trzecie miejsce.
- Prawda jest taka, że z Wisły wielu chłopaków jeździło na mecze reprezentacji, ale oprócz mnie tylko Adam Musiał był podstawowym zawodnikiem kadry. Pozostali zawodnicy z Krakowa grali epizody – porównuje Szymanowski.
Trzej przyjaciele z Boiska
Adam Musiał słynął jako najlepszy wokalista Wisły i Orłów Górskiego. W latach 70., gdy w kraju nie mieliśmy autostrad, a autokary były znacznie wolniejsze od obecnych, podróże na mecze zajmowały szmat czasu. Piłkarze mieli kiedy doskonalić talent wokalny.
Po wygranych meczach Musiała libretto było następujące:
„Drużyna nie zapomniała, że trenera ma, niech żyje nam nasz trener przez szereg długich lat, a drużyna prosi o liter albo dwa”.
- Wokalnie i w układaniu rymowanek Adam był mistrzem nad mistrzami – uśmiecha się Szymanowski.
Kibice mogli się przekonać o tym na gali stulecia TS Wisła w 2006 r. Czystym mocny, głosem pan Adam, w tercecie z Lucjanem Franczakiem i Ryszardem Sarnatem, odśpiewał hit: „Trzej przyjaciele z boiska”.
Ze śpiewem szedł przez życie także w końcówce lat 80., gdy w prowadzeniu Wisły pomagał Aleksandrowi Brożyniakowi. Na zgrupowaniu w Niemczech poprowadził trening biegowy po lesie. Nie był w ciemię bity, by nadać młodym piłkarzom wysokie tempo, wziął sobie rower. Jadąc na nim odstawiał piłkarzy, ale co jakiś czas wracał i mobilizował: „Tempo za słabe! O tej porze już dawno powinniśmy być już w hotelu”. W końcu okazało się, że to wcale nie wina tempa. Za trzecim razem Musiał podjechał: „Chłopy! Chu…owo. Zgubiliśmy się!” – przyznał się drugi trener i pierwszy przewodnik Adam Musiał.
ZOBACZ TAKŻE: Eksperci Polsatu Sport wspominają Adama Musiała
- Szczęśliwie każdy na własną rękę w małych grupach, w różnych odstępach czasowych dotarł hotelu – wspomina z rozrzewnieniem trener Kazimierz Moskal, który był wówczas jednym z podopiecznych duetu Brożyniak – Musiał.
Innym razem, w 1989 r., „Biała Gwiazda” wracała z Izraela, gdzie rozgrywała mecz o Puchar Lata. Nie obyło się bez przygód: oto zniknęła część bagaży, w tym ten należący do Moskala. Podczas przyjmowania zgłoszenia o tym zdarzeniu obsługa lotniska Okęcie zapytała o zawartość zaginionych toreb.
- Zgodnie z prawdą miałem już odpowiedzieć, że sprzęt sportowy, ale trener Musiał przejął stery: „Magnetowid, kamera” – wyliczał, a ja się już nie odzywałem. Sztucznym zawyżeniem wartości bagażu chciał wpłynąć na szybkość jego odnalezienia i tak się faktycznie stało. Torby szybo trafiły do nas – wspomina Moskal.
Budowa wielkiej wiślackiej rodziny
Wszyscy piłkarze, których trenował na przełomie lat 80. i 90. chwalą go za zbudowanie wielkiej wiślackiej rodziny. To z jego inicjatywy regularnie, raz w tygodniu dochodziło do spotkań integracyjnych, na które piłkarze przyprowadzali żony, partnerki, dzieci. Dorośli siedzieli przy lampce wina, milusińscy oglądali bajki, co w tamtych czasach było sporo atrakcją. Przecież nikomu nie śniła się jeszcze telewizja cyfrowa z 15 kanałami bajkowymi.
- Adam był ostrym, wymagającym facetem, wymagającym od siebie i innych. Umiał docenić czyjąś klasę . Różnie z Adamem mogliśmy się zachować, ale nie robiliśmy żadnych problemów młodzieży, gdy w Wiśle dochodziło do zmiany pokoleniowej. Gdy widzieliśmy, że ktoś się nadaje, to drzwi do szatni i składu stały dla niego otworem. Mam na myśli chłopaków takich jak: Leszek Lipka, Michał Wróbel, Janusz Krupiński – opowiada o latach 70., w których Wisła mogła wystawić dwie drużyny, które spokojnie by sobie radziły w I lidze, jak wówczas nazywano Ekstraklasę Antoni Szymanowski.
4 grudnia Adam Musiał został pochowany w Alei Zasłużonych Cmentarza Rakowickiego w Krakowie. Trzej przyjaciele z boiska nie zawiedli: Kazimierz Kmiecik, Zdzisław Kapka i Andrzej Iwan szli w poczcie sztandarowym.