To był ktoś specjalny. Bogusław Kaczmarek wspomina Gerarda Houlliera
Za ciosem cios, co chwilę w tym roku odchodzi ktoś wielki także ze świata piłki. W minionym tygodniu pożegnaliśmy słynnego trenera Gerarda Houlliera. Dla Bogusława Kaczmarka, który po raz pierwszy z Houllierem zetknął się osiemnaście lat temu podczas stażu na Anfield Road, były selekcjoner reprezentacji Francji i m.in. Liverpoolu był jednym ze szkoleniowych guru.
Bogusław Kaczmarek: Musiał, Slot, Maradona, Rossi, Houllier... Mój Boże... Ciężko myśli zebrać. Houlliera poznałem w 2002 roku. Jan de Zeeuw, menedżer Jerzego Dudka i mój przyjaciel, po tej słynnej wpadce Jurka, kiedy usiłował łapać piłkę w starciu z Manchesterem United, a przepuścił ją między nogami i Diego Forlan strzelił mu do pustej bramki, zaproponował, żebyśmy pojechali do Liverpoolu i wsparli Jurka. Prowadziłem go w Sokole Tychy i zawsze czułem się z nim emocjonalnie związany. Mecz był pierwszego grudnia, a wylądowaliśmy w Mikołaja, szóstego. Pamiętam, bo kupiłem taką zabawkę - dwóch świętych tańczy twista i śpiewa kolędy. Przyjechaliśmy do bazy w Melwood. Zameldowaliśmy się i poczekaliśmy na menedżera.
Zjawił się po chwili, odbyliśmy bardzo przyjemną rozmowę. Powiedział, że bardzo ceni sobie współpracę z Polakami, bo kiedy prowadził prowincjonalną drużynę Noeux les Mines, bardzo pomogli mu Joachim Marx i Stefan Białas. Imponował mi, bo nigdy nie grał na wysokim poziomie, a z wykształcenia był nauczycielem języka angielskiego, czym się zresztą czynnie zajmował. Później wziął się za trenerkę i właśnie Polacy pomogli mu bardzo w tej inicjacji zawodowej. To była końcówka lat siedemdziesiątych. A parę lat później pracował już we francuskiej ekstraklasie w Lens z Mirkiem Tłokińskim, moim dobrym kolegą. O nich wszystkich wspominał.
Cezary Kowalski: Śledził pan jego treningi z Liverpoolem z trybun?
A skąd! Uczestniczyłem w nich przez dziesięć dni. Tylko raz zamknął ćwiczenia całkowicie, poza tym pozwalał mi na wszystko. Owen, Gerard i inni - biegałem z nimi po boisku. Asystentami Houlliera byli Sammy Lee i Phil Thomson, znakomici kiedyś piłkarze. Oni wykonywali najcięższą robotę. Po treningach graliśmy z Jurkiem w bilard, wspominaliśmy dawne czasy, zawiozłem mu książkę o psychologii sportu i pilnowałem, żeby czytał. Nie uzurpuję sobie żadnego prawa do faktu, ze stanął na nogi, bo w klubie był przecież psycholog, który z nim pracował. Chcieliśmy jakoś go jednak odciążyć od tych złych myśli, bo wpadka była rzeczywiście spektakularna i cały piłkarski świat o niej w tamtym czasie mówił. Chłopak był przybity.
ZOBACZ TAKŻE: Władze Bayernu dumne z sukcesu Roberta Lewandowskiego. "Razem z nim tworzymy historię"
Liverpool kupił wtedy za osiem milionów funtów Chrisa Kirklanda, młodego bramkarza, który był nadzieją Anglików także w kontekście reprezentacyjnym. Wielki chłop, a rzucał się na piłkę jak worek cementu. Od razu twierdziłem, że to żaden konkurent dla naszego rodaka w dłuższym dystansie. Było duże ciśnienie, żeby na niego stawiać wobec niepewnej postawy Dudka. Z Polaka zrobili winowajcę, a Houllier był współwinny, bo on ściągnął Dudka i na niego stawiał. I wtedy dobrą robotę zrobił Francuz. Dał Jurkowi odpocząć, a w styczniu wystawił go na finał Pucharu Ligi. I był mecz z Manchesterem właśnie. Dzień wcześniej usiadł z Dudkiem, pogadał chwilę i powiedział: jutro wybronisz nam ten mecz. Rzeczywiście tak się stało. Polak został MVP meczu. Kirkland kariery nie zrobił, zniszczyły go kontuzje. Jurek okrzepł, wygrał później Liverpoolowi Puchar Europy.
Co panu u Houlliera imponowało najbardziej?
Houllier był przemiłym, ciepłym człowiekiem i świetnym trenerem. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, bo uznawał zasadę: uśmiechaj się, to nie kosztuje nawet centa. Przygotował tę drużynę pod te następne sukcesy Rafy Beniteza, który go zmienił. Generalnie, podobnie, jak kilku innych Francuzów, sprawił, że angielska piłka zaczęła być inaczej postrzegana. Jako gra inteligentna, a nie tylko polegająca na walce w powietrzu i bieganiu. Wzbogacali tę i tak świetną piłkę o elementy taktyczne. To był jeden z tych pierwszych trenerów-pracoholików, którzy wyznaczyli obecnie obowiązujące trendy. Od niego zależało wszystko co najważniejsze. Przychodził do klubu skoro świt i w nocy ostatni gasił światło. Wskazał jak zarządzać wielokulturowymi drużynami. Miał bardzo duży posłuch. Zawodnicy go szanowali. W momencie, kiedy im nie szło, wziął wszystkich tych, których sprowadził i wygłosił fantastyczny wykład na temat lojalności. Wykorzystywał swój fach nauczyciela.
Od lat dzielę trenerów na animatorów, treserów i edukatorów. Houllier bezwzględnie był jednym z największych w tym fachu edukatorów. Jednym z tych, którzy odchodząc z klubu zostawiają po sobie coś wartościowego. Bo posługiwał się najważniejszymi uniwersalnymi wartościami pedagogicznymi.
Spoczywaj w pokoju, Gerard.
Przejdź na Polsatsport.pl