Iwańczyk: Polska sztuka latania
Niosąc radość charakterystyczną dla każdego sukcesu sportowego polscy skoczkowie narciarscy weryfikują przy tym całą gamę naszych narodowych przywar. Dają wiarę, że nie musimy być mistrzami prowizorki, ułańskich zrywów i rzucania wszystkiego w objęcia losu. Że Polak potrafi: solidnie zaplanować, cierpliwie realizować i sięgać po laury z przekonaniem, że to konsekwencja profesjonalizmu, a nie przypadku.
Słyszeliście pewnie nie raz, że polski lotnik to jest taki, że jak trzeba będzie, to nawet poleci na drzwiach od stodoły. A polski sportowiec jeśli już sięga po najcenniejsze, to nie w konsekwencji czegoś, a mimo wszystko. Że im gorzej i biedniej, tym lepiej i efektywniej. Ile było tych wzruszających historii o mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem trenującej pod mostem, wyprzedających majątek rodzicach, którzy marzyli o tym, by ich syn choć na chwilę dotknął wielkiego tenisa, czy kierowcy wyścigowym, którego talent objawił się na technologicznej pustyni, ale siłą pasji dotarł aż do elitarnego świata Formuły 1.
Skoki są rzeczywiście inne, choć pomińmy w tym miejscu sprawę ich oceny jako sportu, który cierpi na przytyki o niszowość, jest słabo zrozumiały ze względu na stanowiące o końcowej kolejności pogodowe didaskalia. Są inne, bo w jakiś sposób stały się fundamentem naszego sportu zimowego, ale prawdopodobnie dopiero teraz rozumiemy, jak bardzo wymykają się naszej narodowej specyfice.
ZOBACZ TAKŻE: Kamil Stoch wygrał Turniej Czterech Skoczni! Deklasacja w Bischofshofen
Kolejny sezon, w którym Kamil Stoch i spółka rozdają karty, przekonuje nas, że w końcu w czymś staliśmy się prawdziwymi specjalistami, a sukcesy nie są dziełem przypadku, lecz systemu, którego tak bardzo brakuje w większości polskich dyscyplin. Jest w polskich skoczkach coś niezwykle ujmującego, kiedy widzimy i słyszymy, jak metodycznie zmierzają do perfekcji. Kiedy Stoch i jego koledzy mówią o pozostałych do poprawy detalach, czujemy się, jakby przemawiał do nas sportowiec z innego świata, a nie znad Wisły. Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy skoczkowie sięgają po triumf, oprócz charakterystycznej dla każdego sukcesu radości weryfikują całą gamę naszych narodowych przywar. Dają wiarę, że nie musimy być mistrzami prowizorki, ułańskich zrywów i rzucania wszystkiego w objęcia losu. Że możemy być profesjonalni, konsekwentni, systemowi w najlepszym znaczeniu tego słowa. A to przecież takie niepolskie…
Nieodżałowany publicysta i sportowiec Zdzisław Ambroziak po sukcesach Adama Małysza budził nas z fałszywego przekonania, że oto staliśmy się narodem wybranym. Na początku XXI wieku mogliśmy poczuć się nieswojo z tymi wszystkimi splendorami mikrego chłopaka z Wisły, bo sport nie dawał nam wtedy zbyt wielu powodów do satysfakcji. Po Atlancie i Sydney nadchodził zmierzch medalodajnych igrzysk, piłka nożna w najlepsze taplała się w korupcji, a siatkówka nie wychodziła poza swoją niszę. Nie uznaliśmy wówczas Małysza za mesjańskie proroctwo lepszych sportowych czasów, a jedynie za kolejny wypadek przy pracy, który jak szybko się objawił, tak szybko zgaśnie. Cała ta historia o ściąganiu Małysza z dachu, który zniechęcony wynikami miał zamienić narty na dekarstwo, Apoloniusza Tajnera, który stanowisko trenera kadry obejmował odchodząc od lady swojego sklepu z pamiątkami, wydawała nam się taka romantyczna, taka polska, że nie chcieliśmy za nic uwierzyć, że to początek wielkiej szkoły skoków narciarskich, właściwie uniwersytetu latania nad skocznią.
ZOBACZ TAKŻE: Paweł Wilkowicz: Kamil Stoch jest skoczkiem wszech czasów. Ale...
„Aby atakować najwyższe szczyty, potrzebni są wielcy zdobywcy, a nie nauczyciele geografii - ta stara, obowiązująca od zawsze prawda dotyczy nie tylko sportu. Adam Małysz jest bez wątpienia wielkim zdobywcą. Tacy jak on poruszają wyobraźnię milionów, tym bardziej że jego wielki sukces był niespodziewany i ciężko trzeba było pracować, żeby pokonać najlepszych skoczków na świecie. Tacy jak Adam mogą stać się symbolem całego pokolenia. Takim sportowcom przebaczamy wszystko, zapominamy grzechy i przewiny, bo to oni wciąż dają nam nadzieję, że wielkie dni mogą się powtórzyć. Trochę wstyd powtarzać stare refreny, ale nie pamiętam, kiedy hasło „Polak potrafi” brzmiało bardziej przekonująco niż teraz” – pisał Ambroziak w „Gazecie Wyborczej” dokładnie dwie dekady temu, kiedy Małysz wygrywał Turniej Czterech Skoczni.
Po mistrzostwach świata w Lahti, które zakończyły się srebrnym medalem Małysza, ciągnął dalej ten wątek. „Dotąd było tak, że Polacy byli mistrzami świata w szaleństwie. Tam, gdzie chodziło o odwagę i determinację, o to, by zacisnąć pięści i ryzykować wszystko, nie mieliśmy równych. Tak było zawsze - na froncie, na ringu, w knajpie. Natomiast wszędzie, gdzie toczyła się uporczywa, wieloletnia walka wymagająca organizacji i pracy, na ogół bywało gorzej. W sportowej wojnie technologii sukcesu z zazdrością patrzyliśmy na Niemców, Japończyków, Amerykanów. Adam Małysz w Lahti raz jeszcze przełamał ten stereotyp”.
ZOBACZ TAKŻE: "Niewiele brakowało, a nie byłoby pięknej ery Adama Małysza"
Cytuję fragmenty tych felietonów obszernie, bo sukcesy Małysza i idące za tym słowa Ambroziaka były – jak się okazało - wizjonerską wizją tego, co przeżywamy teraz. Wtedy jednak brzmiały tylko jak balsam na nasze sportowe kompleksy. Zresztą nie tylko sportowe, bo przecież natychmiast wplątywano te sukcesy w bieżącą narrację polityczną o złych i przebiegłych rywalach, To akurat nie zmieniło się po dziś dzień, jeśli przypomnimy sobie cały polityczno-medialny przekaz przed pierwszym konkursem w Oberstdorfie, kiedy naszym skoczkom groziło wykluczenie z powodu pozytywnego testu na koronawirusa.
Nie jestem zaciekłym fanem skoków narciarskich jako sportu. Owszem, fascynują mnie realizacyjne fajerwerki z pięknymi krajobrazami, patrzę z podziwem na odwagę skoczka, kiedy nam sprzed telewizora nogi trzęsą się jak galareta na samą myśl o wspięcie się na szczyt skoczni. Na pewno jednak naszych skoczków cenię ponad wszystko za kult pracy, któremu się oddają. Jak wprawnie wprowadzili w czyn, niezależnie o którego z nich chodzi, niby błahe słowa Małysza o dwóch równych skokach. Jest coś w tym pozytywistycznego, ta praca u podstaw, oddanie się technologii, wyzbycie się jakże charakterystycznego dla nas Polaków „jakośtobędzizmu”. Może wreszcie dotrze do nas, że Polak – jak pisał Ambroziak - rzeczywiście potrafi: solidnie zaplanować, cierpliwie realizować i sięgać po laury z przekonaniem, że to konsekwencja profesjonalizmu, a nie przypadku. Że sukces sportowy to nie wybryk, a coś niezwykle trwałego.
Przejdź na Polsatsport.pl