Doping w czasach pandemii. Oszuści ścigani bez taryfy ulgowej
Jak działają kontrolerzy w trakcie pandemii, kto może zostać kontrolerem, jak ująć sportowca wytypowanego do kontroli skrywającego się na końcu świata, o ile spadła liczba badań w związku z obostrzeniami sanitarnymi, czy uczestnicy igrzysk w Tokio muszą mieć się na baczności – na te pytania odpowiada Polsatsport.pl Michał Rynkowski, szef Polskiej Agencji Antydopingowej.
Przemysław Iwańczyk: O dopingu mówi się ostatnio jedynie w kontekście Rosji. Czy pandemia ogranicza działalność krajowych agencji antydopingowych?
Michał Rynkowski: Ogranicza, niestety. Przede wszystkim ze względu na obecne obostrzenia związane z pobieraniem materiału. Kontrolerzy wykonują mniej kontroli, mniej było sportowców w stacjach antydopingowych w ramach konkretnej sesji. To wszystko powoduje, że badanych próbek jest mniej niż wcześniej. Pandemia znaczącą wpłynęła na niezrealizowanie przez nas planów w 2020 roku. Nie ukrywam, że w związku z tym z nadzieją patrzę na rozpoczęty rok. Im szybciej uda się zaszczepić personel antydopingowy, ale i samych sportowców, tym szybciej będziemy mogli ruszyć z pełnym programem antydopingowym przed igrzyskami w Tokio.
Zbliżamy się do tej imprezy, przełożonej z ubiegłego roku, sportowcy właściwie na nowo rozpoczynają przygotowania do startu. Czy w związku z tym czujność kontrolerów powinna być wzmożona?
Oczywiście. Naszym głównym celem działania są przygotowania do igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich w Tokio. Przygotowania w tym znaczeniu, że naszym zadaniem będzie przeprowadzenie kontroli na sportowcach, którzy już się zakwalifikowali do igrzysk oraz tych, którzy potencjalnie mają jeszcze taką szansę. Jeszcze pod koniec 2020 roku rozpoczęliśmy dość intensywny program kontroli indywidualnych. Żeby zwiększyć mobilność naszych zespołów, a także bezpieczeństwo w trakcie badań, będziemy zapraszać do mobilnego punktu kontrolnego.
Czy sportowiec może wykpić się pandemią, obawą przed zakażeniem, by nie spotkać się z kontrolerem?
Jedyną okolicznością, która usprawiedliwiałaby taką odmowę, byłoby przebywanie sportowca w kwarantannie. Trzeba to jednak oficjalnie udokumentować, dopiero wówczas realizacja takiej kontroli byłaby niemożliwa. Nie oznacza to jednak, że odpuścimy takiemu sportowcowi. Zostanie on poddany kontroli w pierwszym możliwym terminie.
Wiele połączeń lotniczych jest obecnie zawieszonych. Załóżmy hipotetycznie sytuacje, że wytypowany do kontroli sportowiec przebywa gdzieś daleko, gdzie trudno dotrzeć. Odpuszczacie mu wówczas, czy szukacie możliwości spotkania z nim za wszelką cenę?
Nie odpuszczamy. Natomiast najprostszym rozwiązaniem, jakie bierzemy pod uwagę w takiej sytuacji, jest wykorzystanie narodowej agencji antydopingowej z kraju, w którym przebywa wzięty pod lupę sportowiec.
Tak, jak współpracująca ze sobą policja różnych krajów – w Polsce wydają nakaz, w innym kraju go realizują?
To ten sam mechanizm. Jest to najskuteczniejsza metoda z wielu powodów. Podstawowym jest to, że narodowe agencje antydopingowe funkcjonujące w danym kraju o wiele bardziej znają realia. To również tańsze rozwiązanie niż wysyłanie kontrolerów z Polski, długie podróże samolotem, transportowanie próbek, odprawy celne.
O ile wzrasta liczba przeprowadzanych badań w roku olimpijskim?
Nie chcę odnosić się do roku 2020, bo był on szczególny ze względu na wybuch pandemii i trudno na jego podstawie o konkretne wnioski. Spoglądając wstecz nie jest to kwestia zwiększenia próbek w ramach narodowych kontroli antydopingowych, ich liczba z reguły się nie zmienia, a skoncentrowanie się na sportowcach, którzy reprezentują najwyższy poziom. Kierujemy się zasadą „od ogółu do szczegółu”.
Zejdźmy na polski grunt. Czy zmieniła się struktura kontroli w ostatnich latach? Czy są dyscypliny wrażliwe, którym należy poświęcić najwięcej uwagi?
Tu wiele się nie zmieniło. Dyscypliny, które są najbardziej narażone na doping, to te siłowe, sporty sylwetkowe, które akurat nie są elementem programu na Tokio, czy wytrzymałościowe. Już przykładamy większą wagę do takich sportów jak podnoszenie ciężarów czy lekkoatletyka. Przyglądamy się tym dyscyplin, w których stosowanie dopingu może zwiększyć szansę na sukces, a także gdzie historycznie było wiele znaczących dopingowych wpadek.
Nie mamy jeszcze połowy stycznia. Ile badań przeprowadziliście w 2021 roku?
Około 50 badań. One cały czas trwają, spływają do nas zlecenia do kontroli podczas zawodów rangi międzynarodowej. Skala kontroli się rozpędza.
Kto może zostać kontrolerem? Jak bardzo rozbudowana jest POLADA? Czy działa na wzór służb specjalnych, które mają prawo do posiadania broni, etc?
Nie jesteśmy aż tak wyspecjalizowani i uzbrojeni w kompetencje. Kontrolerem może zostać każdy, kto ma przynajmniej wykształcenie średnie i nieposzlakowaną opinię. Najistotniejszą dla nas jest kwestia bezstronności, braku konfliktu interesów. Ważne jest , by kontrolerzy nie byli związani w żaden sposób z dyscypliną, której przedstawicieli badają. Nawet jeśli w przeszłości amatorsko uprawiali dany sport, będą wyłączeni z kontroli tego środowiska.
Z jednej strony trzeba znać się na sporcie, z drugiej nie można być zbyt blisko.
Dokładnie. Rekrutowanie kontrolerów, którym sport jest całkowicie obojętny było błędem. Trzeba znaleźć złoty środek. Bo ważne jest także zachowanie dystansu do swojej pracy i traktowanie swoich obowiązków bardzo poważnie. Podczas takich kontroli ma się kontakt ze sportowcami najwyższej klasy, prawdziwymi gwiazdami, dlatego przy takich spotkaniach należy zachować zimną krew.
Jak liczny jest zespół POLADA?
W tej chwili mamy 50 kontrolerów oraz 14 osób z biura. Mamy jeszcze freelancerów, którzy wspomagają działanie naszej organizacji, np. prawników, oficerów naukowych, komunikacyjnych.
Można być np. inżynierem geodetą, a po godzinach pracować dla Was, jeździć, kontrolować, szukać oszustów dopingowych?
Wśród kontrolerów najwięcej jest ludzi związanych z akademickim środowiskiem sportowym. Nie są związani z federacjami czy klubami, najczęściej są to wykładowcy, pracownicy wyższych uczelni sportowych.
Wróćmy do 2020 roku. Ilu sportowców przyłapaliście na dopingu?
Wśród tzw. twardych kontroli było w sumie sześć przypadków – o wiele mniej w stosunku do lat ubiegłych. W otwartych przez nas sprawach nieanalitycznych było dziesięć przypadków, w ramach których stawialiśmy zarzuty. To z kolei najwięcej od lat. Widać, że 2020 rok był szczególny. Pandemia wpłynęła na liczbę wpadek, choćby przez to, że wiele imprez odwołano, pole rywalizacji sportowej było dużo mniejsze.
Co Pan ma na myśli mówiąc o otwartych sprawach?
Są to postępowania, które kończą się postawieniem zarzutów. Część śledztw, które prowadzimy, bazuje na anonimowych informacjach, które należy zweryfikować. Dotyczy to podejrzeń wobec sportowców lub też potencjalnym udziale w procederze kogoś ze sztabu trenerskiego.
POLADA stosuje prowokacje, tzn. nie interweniuje od razu, tylko czeka aż ktoś weźmie doping? W przypadku służb specjalnych, np. CBA, to dość powszechna praktyka.
Aż tak nie działamy, natomiast przyglądamy się rozwojowi wypadków w wielu sprawach, zbieramy informację na temat konkretnych sportowców, trenerów, a także lekarzy, którzy są na naszym radarze. Wtedy czekamy aż ktoś popełni błąd.
Funkcjonariusze służb opowiadali mi, że właściwie nie muszą się trudzić, by wytropić przestępców. Samych donosów jest tyle, że trudno im się wygrzebać z pracy. Najczęściej autorami donosów są członkowie najbliższej rodziny? Jak to jest u Was? Można donieść anonimowo, czy trzeba zostawić wszystkie swoje dane przy zgłoszeniu, narażając się na środowiskową infamię?
Zazwyczaj informacje podawane są przez źródła anonimowe, nie wiemy, kto jest ich autorem. Z treści tych informacji możemy się jednak zorientować, że to ktoś doskonale poinformowany w szczegółach treningu konkretnego zawodnika. Czyli nie rodzina, ale ktoś z grupy bardzo bliskiej sportowcowi, np. pracownik klubu.
Ile spraw wypływa w ten właśnie sposób?
Jest ich coraz więcej. Sami również analizujemy wiele spraw. Powiedziałbym, że w relacji z donosami to proporcja 50 na 50.
Czy sportowcy stosują coraz to bardziej zaawansowane środki dopingowe i jak bardzo za tym nadążacie?
Nieustająco wykrywamy sterydy anabolicznie androgenne, czy to my, czy inne narodowe agencje.
Stosowanie tego sterydu to jak napadać na bank w biały dzień z łomem w ręku.
Tak, choć to skuteczne substancje na tyle, że trudno znaleźć inne środki, które mogłyby je zastąpić. Środowisko sportów siłowych lub sportów walki bardzo często stosuje stare sprawdzone metody dopingowe. To praktyka np. Grigorija Radczenkowa, który stał za systemowym dopingiem w Rosji. Używał przy tym metody tzw. płukanki z alkoholem i wtedy steroidy wchłaniały się poprzez błonę śluzową w jamie ustnej. Stare metody są więc wciąż skuteczne, ale są oczywiście nowocześniejsze środki jak doping genetyczny. Z tym formalnie nie mieliśmy jeszcze do czynienia. W zeszłym roku mieliśmy dwa pierwsze przypadki stosowania erytropoetyny, które dotyczyły polskiego kolarstwa.
Zmieniają się źródła pozyskiwania dopingu?
Zazwyczaj są to ogólnodostępne źródła internetowe, czyli czarny rynek. Czasem są to zakupy przez tzw. zaufane osoby lub nawet personel medyczny, który w sposób nielegalny wyprowadza te substancje z rynku. Stosowanie dopingu jest wstydem dla sportowca, przecież nikt się tym nie chwali, dlatego internetowe źródło jest najpopularniejsze. Sportowiec nie może być jednak pewien po co sięga i czy aby na pewno jest anonimowy.
Wspomniał Pan o Radczenkowie. To skruszony dopingowy gangster z Rosji, którego w zamian za zeznania obciążające chroni teraz FBI. Czy Wy również bierzecie w ochronę dopingowiczów, którzy chcą iść na współpracę? Jest instytucja dopingowego świadka koronnego?
Tak. Każdy zawodnik, który naruszy przepisy antydopingowe, może iść na współpracę. Bardzo rygorystyczną. Zachowujemy wówczas anonimowość źródła, nie wskazujemy go publicznie. Taki sportowiec nie uniknie kary, może jednak liczyć na jej częściowe zawieszenie.
Ale to jest przecież łatwe do zdemaskowania. Sportowiec znika z aren, po czym wraca po krótszej niż zwyczajowa kara nieobecności. To przecież musi wzbudzić wątpliwości jego środowiska.
Rzeczywiście może być to trudne do ukrycia przed środowiskiem, zwłaszcza kiedy sportowiec planuje szybki powrót do rywalizacji. Może dlatego zawodnicy dość rzadko decydują się, by otwarcie mówić o problemach dopingowych, jakie dotykają jego otoczenie.
Kilka lat temu opowiadał mi Pan o dopingu wśród sportowców amatorów. To wciąż środowisko, które gra nie fair?
Badania antydopingowe w sporcie amatorskim nie są realizowane powszechnie. Wykonywane są jedynie na zlecenie organizatorów konkretnych zawodów. Trudno więc to monitorować, ale biorąc pod uwagę, jak łatwo zdobyć środki dopingujące, jak wielka jest skala przemytu takich środków, co wiemy z raportów innych służb, to skala stosowania substancji zabronionych jest dość duża. Zwłaszcza w kręgu kulturystyki, fitness, sportów siłowych.
Jakie macie plany na 2021 rok?
Cały czas pod wielkim nadzorem światowej agencji [WADA – red.] będzie Rosja. Nie ustanie zapewne dyskusja na temat kontroli zawodowych lig w USA. Na celowniku będą z pewnością inne kraje, czynności śledczo-dochodzeniowe już są prowadzone.
Ma Pan tyle wiary w sobie, by zapewnić, że żaden z polskich sportowców jadących na igrzyska nie wpadnie na dopingu?
Tego nie zagwarantuję, natomiast zrobimy wszystko, by wyeliminować takich ludzi jeszcze przed igrzyskami. Kontrole w samym Tokio są poza naszą kompetencją.
Przejdź na Polsatsport.pl