Iwanow: Czarna polewka dla Brzęczka mogła być podana inaczej
Pył nieco opadł, telefony pomiędzy ludźmi związanymi z piłką już tak się nie urywają jak w poniedziałek, a telewizyjne serwisy znów zaczynają się od informacji o szczepieniach, Joe Bidenie i Aleksieju Nawalnym. Temat zwolnienia Jerzego Brzęczka będzie jednak powracał. A już w środę, a szczególnie w czwartek, przed i po konferencji prezesa PZPN Zbigniewa Bońka znowu będzie to mocna „jedynka” we wszystkich, nie tylko medialnych przekazach.
I trudno się dziwić. W poniedziałek wybuchła bomba, jakiej dawno w polskiej piłce nie było. I nie była to zaplanowana eksplozja. A taka zawsze pozostawia po sobie dość duże zniszczenia. A czasem zgliszcza.
Nie chcę rozpisywać się o przyczynach rozstania, domysłach, domniemanych mniej lub bardziej prawdopodobnych tarciach między selekcjonerem, a najlepszym piłkarzem świata, czy dość długiej liście kandydatów do objęcia tego prestiżowego stanowiska. Bo na ten temat napisali czy wypowiedzieli się już niemal wszyscy i powiedziano prawie wszystko, więc nie ma sensu do tego wracać. Bardziej zastanawia mnie jednak forma tego rozstania. Uważam, że dla dobra każdej ze stron mogłaby być bardziej łagodna.
Gdy dotarła do mnie pierwsza informacja, że „Brzęczek nie jest już trenerem kadry” błyskawicznie pojawiła się myśl, że sam zrezygnował. Potem, że decydowały o tym kwestie zdrowotne jego lub kogoś z bliskich, bo często w tego typu przykrych przypadkach dochodzi do tak gwałtownych decyzji i rozwiązań. Dopiero później zorientowałem się, że Brzęczek został zwolniony, a nie sam z jakichś powodów postanowił się rozstać. I tu dochodzimy do sedna sprawy.
Ten temat w mojej opinii można było rozwiązać w dużo bardziej delikatny sposób. Tak żeby nie ranić jeszcze mocniej i tak już dość mocno obolałego ciosami z wielu stron selekcjonera. Ten rozstrzygający padł z najmniej oczekiwanej strony: tej, która najpierw latem 2018 roku dała ten przywilej, a potem długo swojej decyzji i tym samym samego Brzęczka broniła.
Zbigniew Boniek przez te kilkanaście miesięcy chronił jak tylko mógł selekcjonera i zapewniał wszem i wobec, że jest bezpieczny i do EURO bezwzględnie będzie pracował. A tu nagle: Bum! Był człowiek, nie ma człowieka. „Zibi”, choć zaskoczył wszystkich, ma „czyste ręce”. I zawsze może powiedzieć: „przecież tego chcieliście, prawda?” Ruch iście arcymistrzowski. Kontrargumentacji nikt żadnej nie da. Ale w ten sposób prezes zdyskredytował wartość i kwalifikacje Brzęczka. Dał sygnał, że „nie da rady”, więc „dla dobra polskiej piłki” była to jedyna słuszna decyzja.
Nie wiem, czy w ogóle istniała taka możliwość, ale …można to było rozegrać dużo subtelniej. Wspólnie stworzyć historię, która nie byłaby tak brutalna dla Brzęczka. Nie chcę tu namawiać do przekazywania w różnych delikatnych sytuacjach nieprawdy, ale kłamstwo w dobrej wierze traci na swojej grzeszności, jeśli może uchronić ono drugą osobę od niepotrzebnego cierpienia.
Obaj panowie mogli ustalić, a potem przekazać publicznie, że wspólnie doszli do takiego wniosku, że są jakieś powody, może nawet prywatne, przez które selekcjoner nie będzie w stanie swych obowiązków rzetelnie wypełniać. Ktoś na pewno by drążył, pytał, jątrzył, ale sprawa za jakiś czas by ucichła.
Przecież Boniek, choć jego akurat nikt nie zwalniał, sam żegnając się z selekcjonerką posadą nigdy w szczegółach nie uzasadnił powodów swojego rozstania z kadrą, uciął ten temat bardzo szybko i sprawa jest dawno zamknięta. Brzęczkowi nie pozostawiono możliwości wyboru rozstania. A szkoda. Rozstanie z taką pracą nigdy nie jest przyjemne, ale jeśli ma się wpływ na taką decyzję zawsze to mniej przykre niż „czarna polewka” zaserwowana przez – wydawać by się mogło - wierzącego w ciebie szefa. Od niej ucieczki już nie ma.
Przejdź na Polsatsport.pl