Czy trener Jacka Góralskiego to kolejne cudowne dziecko RB Lipsk?
W Kazachstanie rośnie drugi Nagelsmann. I tak mówi o sobie: - Na początku w ciebie wątpią, mówią, że jesteś za młody, ale później przestają zaglądać w metrykę i spoglądają na wyniki. Młodzi trenerzy dochodzą do głosu, bo doświadczenie nie zawsze oznacza wiedzę. Piłkarza nie da się oszukać, szybko zorientuje się, czy trener potrafi, czy tylko udaje. Oto długa rozmowa z 32-letnim Aleksiejem Szpilewskim, trenerem Kajratu Ałmaty, mistrza Kazachstanu z Jackiem Góralskim w składzie.
Przemysław Iwańczyk: Chyba powinienem zacząć naszą rozmowę od słów: witaj, kolejny Julianie Nagelsmannie…
Aleksiej Szpilewski: O, dziękuję za ten komplement. Mam nadzieję, że napiszę historię podobną do Juliana. Porównania te słyszę nie pierwszy raz i wcale mnie nie deprymują, a wzmacniają i cieszą. Śledzę, patrzę wciąż, mimo odejścia z Lipska, jak zmienia się RB pod jego rządami. Pamiętam, jak wyglądał styl i filozofia tego klubu przed przyjściem Juliana i jak zmieniało się to w ostatnich sezonach, gdzie wyraźnie widać poprawę w operowaniu piłką. Konsekwencją tego są wyniki, które zachwycają Europę choćby w ostatniej edycji Ligi Mistrzów. Naprawdę nie ma w tym nic z przypadku. Nie chcąc być aroganckim mam plan iść drogą prowadzącą przez czołowe kluby europejskie, a takim niewątpliwie stał się już RB Lipsk. Na razie jestem w Kajracie Ałmaty, gdzie zdobyliśmy mistrzostwo Kazachstanu po 16 latach przerwy.
W Lipsku spędziłeś pięć lat, zaczynając od tamtejszej akademii. Pierwsza drużyna awansowała wówczas do trzeciej ligi. To wystarczający czas, by poznać wszystko od podszewki i nasiąknąć filozofią niemieckiego klubu-koncernu, bo tak należy nazwać ten projekt?
Miałem wielkie szczęście, że stałem się częścią tego klubu praktycznie na początku drogi. Do zawodu wprowadzali mnie tacy ludzie jak Ralf Rangnick, Frieder Schrof i nieżyjący już Thomas Albeck, postaci niezwykle uznane nie tylko w Lipsku, ale i całych Niemczech. Rzeczywiście, można nazwać to projektem, była to budowa klubu krok po kroku, a ja podążałem tą ścieżką, zaczynając od najmłodszych grup sześcio- i siedmiolatków.
Mój pobyt tam to obserwacja drogi i praca od malucha do profesjonalnego piłkarza. Podejrzewam, że nie ma lepszej ścieżki dla szkoleniowca, poznaje on w ten sposób warsztat nie tylko piłkarski, ale także elementy psychologii sportu. 80-90 proc. moich doświadczeń i umiejętności wyniosłem właśnie z RB i od ludzi, których wspominałem, czerpię z tego na co dzień.
Czerpię, ale nie kopiuję bezmyślnie, bo przecież nie da się przenosić piłkarskich wzorców jeden do jednego. Zdaję sobie sprawę, że wszyscy w Europie mówią teraz o Lipsku, ale umówmy się, że Rangnick w RB również nie odkrył futbolu na nowo. Po prostu czerpał od najlepszych wiedząc, jak adaptować tę wiedzę na nowy grunt. W futbolu wszystko już było: szkoła Walerego Łobanowskiego w Dynamie Kijów, Johana Cruyffa w Ajaksie Amsterdam, itd. Istotą sprawy jest te filozofie zrozumieć i wyjąć z nich co najlepsze. Myślę sobie, że zawód trenera to tak naprawdę sztuka udoskonalania.
Zastanawia mnie, dlaczego opuścił Pan strefę komfortu, jaką dawał Panu Lipsk. Zamiast kroczyć tą metodyczną drogą aż do pierwszego zespołu RB, nagle, wieku 30 lat, odszedł Pan na Białoruś, a później do Kazachstanu. Przecież to dwa totalnie inne światy.
Chciałem sprawdzić się w zupełnie innych warunkach i samodzielnie. Kiedy nadeszła propozycja z Dynama Brześć, nie wahałem się ani chwili. Odszedłem chcąc się rozwijać, ale mam poczucie, że wykonałem w Lipsku naprawdę dobrą robotę, popełniając niewiele błędów. Do tej pory słyszę „dziękuję” od chłopaków, których prowadziłem, jeden z nich zrobił sobie nawet na butach moje inicjały (śmiech). Niezależnie od tego, z kim pracujesz, ile lat mają twoi podopieczni, zawsze wyczują twoją szczerość i kompetencje. Piłkarze są psychologami, jeśli nie dasz im poczucia ważności, przepadniesz.
Czy wyszedłem ze strefy komfortu? Tak, ale nie opuszczając jej, stałbym w miejscu. Tylko w ten sposób mogę się rozwijać, poprzez ryzyko, zwłaszcza że przyszło mi się zmierzyć z wieloma nowymi sytuacjami. Np. w Kajracie moim zawodnikiem jest pięć lat starszy Brazylijczyk Vagner Love, niegdyś gwiazda CSKA Moskwa. Gdybym nie był przekonany, że dam radę poukładać sobie współpracę w takich warunkach, że jestem dobrym trenerem ukształtowanym przez czołowy klub w Europie, przepadłbym pewnie na starcie.
Jeszcze raz powtórzę: kto nie ryzykuje, nie wygrywa. Wziąłem tę maksymę od ojca, byłego piłkarza, który zresztą grał przez kilka lat w Górniku Konin. Nie jestem kamikaze, działam racjonalnie w oparciu o założony plan, otaczam się ludźmi, którym ufam, staram się brać ich za sobą – asystentów, trenera przygotowania, trenera bramkarzy, psychologa. Daje to poczucie siły i pewności. Ale nawiązując do pytania, już teraz mogę powiedzieć, że kolejny mój krok będzie równie ryzykowny.
Spotykał się Pan z przytykami, że jest zbyt młody na samodzielną pracę, że w wieku 31 lat nie można mieć autorytetu u uznanych piłkarzy? A może Naglesmann, pisząc swoją historię, ułatwił Panu sprawę?
Nie tylko Nagelsmann, jest wielu młodych ludzi w zawodzie na wysokim poziomie, choćby 35-letni Domenico Tedesco, prowadzący kiedyś Schalke, a teraz Spartaka Moskwa. Rzeczywiście, na początku w ciebie wątpią, mówią, że jesteś za młody, że sobie nie poradzisz, ale później przestają ci już zaglądać w metrykę i spoglądają na wyniki. Doświadczenie nie zawsze oznacza wiedzę. Jak mówiłem, piłkarza nie da się oszukać, bardzo szybko zorientuje się, czy jego trener potrafi, czy tylko udaje, że potrafi.
Jest Pan Białorusinem urodzonym w Mińsku, ale wychowanym w Niemczech. Na ile jest to atut, a na ile okoliczność obciążająca? Trenerzy z Europy Wschodniej nie mają łatwo w poważnej piłce.
Liczy się mentalność, wiedza, doświadczenie, jakość, nie paszport. Świat się skurczył, jesteśmy globalną wioską, nie ma znaczenia, czy jestem z Białorusi, Polski, Niemiec, czy z któregoś z krajów afrykańskich. Ale skoro pan pyta, mieszkałem w Niemczech ponad 20 lat, więc postrzegają mnie jako szkoleniowca z tamtejszej szkoły.
Tam wrócę, tam będę żył, tam moje dzieci będą się kształcić. Nieszczególnie obrażam się na rzeczywistość, że wyjeżdżając do innego kraju muszę być lepszy od ludzi, którzy są stamtąd. Dotyczy to piłkarzy i trenerów także. Traktuję to jako kolejne narzędzie w samorozwoju. Skłamałbym, gdybym powiedział, że Niemcom, Anglikom, Włochom, Hiszpanom czy Francuzom nie jest łatwiej. W Polsce szefowie klubów zaglądają najpierw w paszport, czy patrzą na kompetencje?
Sądzę, że jednak działają stereotypowo – najchętniej sięgają po ludzi z krajów, które odnoszą sukcesy.
Czyli stereotypy w futbolu mają się całkiem nieźle (śmiech). A może tak naprawdę chodzi o język? Piłka nożna to przede wszystkim komunikacja. Właśnie dlatego idąc do jakiegoś klubu, uczę się tamtejszego języka, to burzy wszelkie bariery. Futbol to przede wszystkim emocje wyrażane słowami. Przełożeni, piłkarze, kibice otworzą się przed tobą, jeśli będziesz mówił dla nich zrozumiale. Mówię w kilku językach, bo traktuję to jako jedną z trenerskich umiejętności.
Wspomniałeś o polskich klubach, to prawda, że miałeś dwie propozycje nim wybrałeś Kajrat?
Słyszałem od swojego agenta, żadnej bezpośredniej rozmowy nie było, nie ma więc o czym mówić. W sumie to ciekawy kierunek, zwłaszcza że o polskiej piłce nasłuchałem się wiele, choćby dlatego, że ojciec grał tu kilka sezonów w latach 90., stąd m.in. wzięły się u mnie podstawy języka polskiego. Wiem sporo o klubach z czołówki – Legii, Lechu, śledzę ich poczynania nie tylko seniorskie, ale także na poziomie akademii, ich infrastruktury. Z Legią graliśmy kiedyś sparing, mam zresztą dobre źródła informacji, bo w Kajracie spotkałem się z Jackiem Góralskim i Konradem Wrzesińskim. Fantastyczni goście, nie odpuszczą na krok, są niesamowicie zaangażowani, charaktery stworzone do piłki.
Akurat w Polsce trwa narodowa debata na temat Góralskiego – czy to piłkarz niezbędny dla reprezentacji przez swoją waleczność, czy wręcz przeciwnie, bo zawsze może skończyć się tym, czym w ostatnim meczu z Włochami, czyli czerwoną kartką?
Chyba nikt mi nie powie, że w reprezentacji Polski gra się z przypadku. Jacek w niej występuje, bo na to zasługuje. To piłkarz o takiej charakterystyce, że chciałby go u siebie każdy trener. Motywuje, wspiera, daje sygnał innym. Poza tym ma coś, co w futbolu niekoniecznie jest standardem – jest oddanym, lojalnym facetem.
Nie oglądałem meczu z Włochami, ale rozmawiałem o nim z Jackiem. Był sfrustrowany, wszedł na boisko w przerwie przy stanie 0:1, choć jeszcze dzień wcześniej wieczorem kładł się spać ze świadomością, że wychodzi w podstawowym składzie. Poza tym chciał dać drużynie motywacyjnego kopa, wprowadzić wiarę, że to spotkanie można odwrócić, ale należy o to zawalczyć.
Odrzucam argumenty, że Jacek nie radzi sobie z rywalami o wyższych umiejętnościach. Jestem pod wrażeniem jego zaangażowania. Powiem więcej: nawyki, jakie przenosi do reprezentacji, bierze z klubu i coraz więcej trenerów zwróciło na to uwagę. Gramy bezkompromisowo w grze bez piłki. Jesteśmy w tym totalni, co jest filozofią także RB Lipsk. Nie wyobrażam sobie, by w moim zespole tylko jeden piłkarz szedł do pressingu, a w reprezentacji Polski to się zdarza. Wtedy Jacek - właśnie dlatego, że jest osamotniony - sprawia wrażenie spóźnionego.
Jest Pan zwolennikiem tak bezkompromisowego stylu?
Tak. Proszę zwrócić uwagę, jaki styl zapewnia trofea. Weźmy Liverpool – Mohamed Salah, Sadio Mane, Roberto Firmino, później Naby Keita, którego znam z Lipska – wszyscy idą do odbioru niezależnie od nominalnej pozycji i ich statusu gwiazd. Jeden piłkarz, który łamie ten defensywny łańcuch, burzy całą strategię.
Wspomniał Pan o planie na swoją karierę. Co będzie po Kajracie?
Mamy mistrzostwo, ale to już przeszłość, zawsze można coś poprawić, trzeba kreślić nowe plany. Każdy sezon to nowe wyzwanie – taktyczne i psychiczne przede wszystkim. Przed nami wielki cel, jakim będą kwalifikacje Ligi Mistrzów.
Przejdź na Polsatsport.pl