Cezary Kowalski: Nazwisko nowego selekcjonera nie robi wielkiego wrażenia. Na lepszego nie było szans
No i jest. Nowy selekcjoner. To on ma sprawić, że kibice znów zaczną wierzyć w reprezentację Polski, że na mistrzostwa Europy pojedziemy latem nie tylko w roli statystów, a wiosenne eliminacje mundialu z Węgrami i Anglią rozpoczniemy z przytupem. Potencjalny zbawca naszej ekipy nazywa się Paulo Sousa. Był świetnym zawodnikiem i co najwyżej do tej pory przeciętnym trenerem.
Sousa został przedstawiony przez prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, który wcześniej odpowiadał dziennikarzom, dlaczego zwolnił Jerzego Brzęczka. Okazało się, że prezes dostrzegał w naszej ekipie marazm, był zdegustowany widząc reakcje zawodników po przegranych meczach, nie widział entuzjazmu po strzelonych golach. Takich choćby, jak kiedyś za czasów Adama Nawałki, kiedy ogrywaliśmy Niemców. Przyznał zresztą, że nad reaktywowaniem Nawałki poważnie się zastanawiał. To oczywiście wszystko nijak miało się do tego, co mówił jeszcze jesienią broniąc Brzęczka, ale analizując na chłodno dużo bliżej rzeczywistości bez wątpienia był tym razem.
ZOBACZ TAKŻE: Paulo Sousa będzie miał międzynarodowy sztab. Poznaliśmy nazwiska
Postawił na Sousę, bo po jego rozeznaniu w tzw. środowisku, Portugalczyk ma opinię "top". W każdej materii. To podobno twardziel, wiedzący czego chce, potrafiący to egzekwować. No i profesjonalista. Patrząc na jego trenerskie CV wyróżniają go dwa mistrzostwa krajowe zdobyte w Izraelu i Szwajcarii, piąte i ósme miejsce z Fiorentiną we Włoszech. Pracował też na Węgrzech, w Chinach, czy we Francji w Bordeaux, był asystentem w reprezentacji Portugalii. CV niezłe, ale nie rzucające na kolona. Ot, przeciętny europejski szkoleniowiec z dużym piłkarskim nazwiskiem (dwa razy jako zawodnik wygrywał Puchar Europy i 53 razy zagrał w reprezentacji Portugalii). Z jednej strony martwi, że w większości klubów pracował góra dwa lata (najczęściej rok), z drugiej wiele ciekawych miejsc pracy, gdzie dostaje oferty dobrze o nim świadczy i pewnie jeszcze lepiej o agencie prowadzącym jego sprawy. Jest nim Hugo Cajuda (zjawił się zresztą wczoraj w Warszawie), który prowadził w Polsce interesy wielu zawodników i jednego trenera. Był nim Ricardo Sa Pinto znany z Legii Warszawa, a jeśli chodzi o graczy to przewijają się w jego stajni takie znane nam nazwiska jak Luquinhas, Orlando Sa, Rocha, Sadiku, Martins, Astiz, Agra, Medeiros, Quintana. Pośredniczył też w transferze Kuby Błaszczykowskiego z Dortmundu do Fiorentiny.
Jak wyjaśnił prezes PZPN na trenera z piłkarskiego szczytu nie było szans, bo ci najlepsi nie są zainteresowani prowadzeniem reprezentacji narodowych, preferują najbogatsze kluby. Jest jednak nadzieja, że Sousa potraktuję Polskę i choćby możliwość pracy z najlepszym obecnie piłkarzem świata, jako odskocznię do prawdziwej kariery. I tutaj rozwinie się razem z naszą kadrą.
Oprócz godnych pieniędzy (można szacować, że wraz ze sztabem czterech współpracowników będzie kosztował PZPN ponad dwa miliony Euro w ciągu roku), dostaje na tacy grę w finałach mistrzostw Europy. To jest kapitalna oferta. Żaden polski trener nigdy wcześniej takiej nie miał. Jakby nie patrzeć, przygotował mu to, tak jak i w sumie przyzwoicie już złożoną drużynę, Jerzy Brzęczek.
W pewnym sensie Sousa przychodzi na gotowe. Jeśli tego nie zepsuje, a dołoży od siebie odrobinę świeżego spojrzenia, ciekawy pomysł taktyczny i będzie potrafił "zbajerować" drużynę swoją światowością, jak kiedyś w pierwszym etapie swojej pracy Leo Beenhakker, będziemy mieli z Paulo sporo pociechy.
Reasumując, powiało optymizmem, ale jednak bardzo delikatnie...
Przejdź na Polsatsport.pl