Przemysław Iwańczyk: Zbigniew Boniek zagrał va banque na wszystkich frontach
Jak ma w swoim zwyczaju, tak w przypadku zwolnienia Jerzego Brzęczka i zatrudnienia Paulo Sousy prezes PZPN podjął decyzję samodzielnie, zaskakująco i bardzo ryzykownie. Stawia bowiem na szali nie tylko przyszłość reprezentacji, ale także swoją reputację i to, jak będzie postrzegane jego dziewięcioletnie panowanie.
Prezes PZPN nie ucieknie bowiem od ocen, które wprost zależne są od koniunktury na futbol. Tę z kolei kształtują przede wszystkim wyniki reprezentacji, o czym przekonali się poprzednicy Bońka - Michał Listkiewicz czy Grzegorz Lato. Prócz oczywistego braku jakichkolwiek predyspozycji, kto wie, jak potoczyłyby się losy tego drugiego, gdyby np. reprezentacja nie zawaliła Euro 2012, a Franciszek Smuda okazał się selekcjonerskim objawieniem.
ZOBACZ TAKŻE: Znamy nowego selekcjonera reprezentacji Polski!
Boniek postanowił sam postawić się w roli poprzedników, czyli poddać swoją misję pod ocenę na kanwie ostatnich wydarzeń, personalnej rewolucji, na jaką rzucił się kilka dni temu. Zagranie ewidentnie va banque, z którego wychodzisz albo zwycięzcą, albo totalnie przegranym. Powołanie nowego selekcjonera na nieco ponad 60 dni przed eliminacjami mundialu i kilka miesięcy przed Euro, to jak wejście do kasyna i stawianie czarne-czerwone. Uda się, Sousa wyjdzie z Polakami z grupy, dotrzyma kroku Anglii w kwalifikacjach, przejdzie Boniek do historii jako jeden z największych wizjonerów w historii polskiej piłki. Jeśli misja się nie powiedzie, mało kto będzie pamiętał Bońkowi, że przez dziewięć lat swoich rządów wprowadził do piłkarskiej centrali ład, zadbał o jej finanse, poukładał segmenty, które u poprzedników leżały odłogiem. Jeszcze raz powtórzę, pamięć kibiców i dziennikarskich recenzentów jest dość krótka, dotyczy głównie tego, co było ostatnio, w razie niepowodzenia planu z Sousą nikt nie będzie roztrząsał również, czy aby za Brzęczka nie byłoby gorzej.
Niełatwe życie będzie miał również sam Sousa. Wcale nie dlatego, że jego nazwisko nie rzuciło na kolana piłkarską opinię publiczną, kibiców, że w jego trenerskim życiorysie nie ma rozdziału pod tytułem "reprezentacja", że wreszcie jego dotychczasowe doświadczenia w Bordeaux czy Fiorentinie obarczone są niezbyt przyjemnymi dla trenerskiej reputacji historiami. Rzecz w tym, że każdy prezes chce mieć na najważniejszym stanowisku swojego człowieka. Takiego, któremu ufa, nie jest związany więzami lojalności z poprzednikiem. Mamy na tę okoliczność bardzo wiele przykładów, pamiętamy, jak z etykietą poprzedniej władzy trudno szło się przez selekcjonerską ścieżkę Leo Beenhakkerowi, kiedy nastał Lato, czy Waldemarowi Fornalikowi, kiedy w 2012 roku poszedł w prezesurę sam Boniek. Choć w oficjalnych wypowiedziach zarzekał się, że daje wsparcie trenerowi, czuć było między wierszami, że sprawa jest przesądzona.
Boniek nie ułatwił życia Sousie, bo zadziałał, jak ma w swoim zwyczaju. Tak w przypadku zwolnienia Brzęczka jak i zatrudnienia następcy podjął decyzję zaskakująco, bardzo ryzykownie, ale przede wszystkim samodzielnie, czym wyraźnie (słychać to zza kulis) rozsierdził innych ważnych w polskim futbolu. Kiedy rozczarowanie wyrażał członek zarządu Cezary Kulesza, który idzie do wyborów jako kandydat opozycyjny, nikogo to w sumie nie zdziwiło. Jeśli jednak o decyzji bez wpływu na nią namaszczony na następcę Marek Koźmiński dowiedział się chwilę przed faktem, kto wie, czy styczniowy przewrót nie wpłynie znacząco na wynik wyborów zaplanowanych na 18 sierpnia. Nie po to istnieją związkowe struktury, zwłaszcza te odpowiedzialne za sprawy szkoleniowe, by w najważniejszym momencie dowiedzieć się, że pełnią jedynie rolę związkowych "paprotek". Tu oczywiście czynię zastrzeżenie, które wyjaśniał na czwartkowej konferencji Boniek, prezes PZPN zastrzegł sobie prawo jednoosobowej decyzji. Ale słowa: "Nie powiedziałem zarządowi, bo zarząd nie jest szczelny" dość dosadnie ilustrują, jak to się wszystko odbywało i jaka jest wokół tego atmosfera. Choć cała Polska wie, że czy Boniek piłkarz, czy Boniek trener, czy Boniek prezes działa w ten właśnie sposób, działacze poczuli się naprawdę dotknięci, zwłaszcza że nawet na zarządzie poprzedzającym ogłoszenie nie zdołali wyciągnąć od szefa nazwiska selekcjonera. Sporo dyskusji wywoła także to, kiedy o dymisji Brzęczka dowiedział się kapitan reprezentacji Robert Lewandowski. Boniek najpierw mówił, że poinformował napastnika przed rozmową z selekcjoner, później prostował, że rozmawiali jednak po rozstaniu i to z inicjatywy gracza Bayernu.
Wybór Sousy od strony szkoleniowej to zupełnie inna historia. Portugalczyk przychodzi wobec gigantycznych oczekiwań całej Polski. "Panie, masz pan najlepszego piłkarza świata, kilku grających na Zachodzie, kilku rokujących i coś pan z nimi zrób. Najlepiej medal Euro, o awansie na mundial nie wspominając". W skrócie takie właśnie zadanie dostaje nowy trener kadry, który nie zna zupełnie okoliczności, w jakich przyjdzie mu pracować, i pewnie już od pierwszego meczu zobaczy, jak to jest pracować w kraju 38 milionów selekcjonerów, ekspertów a nawet dziennikarzy roszczących sobie prawo do selekcji, wyboru taktyki, kształtowania polityki personalnej, itd.
Nie miał łatwo Brzęczek, choć wypełnił trzy zadania postawione przez futbolowe władze (awans na Euro, pozostanie w elicie Ligi Narodów i wprowadzanie młodych graczy). Nowego selekcjonera, ustanowionego jednoosobowo przez prezesa PZPN, czeka praca w warunkach nadzwyczajnych, żeby nie powiedzieć wojennych, biorąc pod uwagę presję czasu i gigantycznych – podkreślmy – oczekiwań. Legendarny amerykański dziennikarz Edward Murrow kończył swoje korespondencje wojenne słowami: "Good night and good luck". Powodzenia należy życzyć i Sousie.