Marcin Kaczkan o zdobyciu K2: Szerpowie patrzą inaczej na himalaizm i użycie tlenu
- Himalaizm dla Nepalczyków-Szerpów jest czymś innym niż dla alpinistów świata zachodniego - uważa zdobywca K2 i Nanga Parbat Marcin Kaczkan. "Nie mają dylematów przy używaniu tlenu" - powiedział alpinista i wykładowca Politechniki Warszawskiej.
Polska Agencja Prasowa: Do 16 stycznia był pan wraz z Piotrem Morawskim i Denisem Urubką rekordzistą, co do wysokości osiągniętej zimą na K2 (7650 m w 2003 r.). Jak się pan czuje po wyczynie 10 Nepalczyków, którzy zdobyli K2 tydzień temu z użyciem tlenu?
Marcin Kaczkan: Normalnie. Fakty mówią same za siebie. Szerpowie dokonali pierwszego wejścia w zimie, z tlenem czy bez, ale zrobili to. Byli we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Pokazali, że są lepsi od innych, że są profesjonalistami. To, że my Polacy mamy taką znakomitą kartę w historii zimowego himalaizmu, że do nas należy 10 z 14 pierwszych wejść na ośmiotysięczniki nie dawało nam pierwszeństwa na K2. Mogliśmy wejść, próbowaliśmy kilka razy i nie udało się. Jak widać Nepalczykom nawet COVID-19 nie przeszkodził w logistyce.
Środowisko wspinaczkowe, ale i opinia publiczna są podzielone oceniając sukces Szerpów, bo używali tlenu z butli, czyli korzystali z - nazwijmy to - wspomagania...
Myślę, że dyskusja jest trochę bezcelowa. Nepalczycy nie traktują himalaizmu sportowo, jak wspinacze z zachodu Europy i innych części świata. To ich praca. Jak coś można zrobić łatwiej, z tlenem, to dlaczego z tego nie skorzystać. Oni mogą się dziwić, a nawet "pukać w głowę", dlaczego inni himalaiści nie chodzą z tlenem, skoro jest łatwiej i szybciej. Poręczując szlaki w Himalajach zawsze korzystali z tlenu. Oczywiście są jednostki, jak Nirmal Purja czy Mingma Gyalje Sherpa, zdobywcy Korony Himalajów i Karakorum, którzy być może wspinanie traktują inaczej, widzą w nim pierwiastek sportowy, ale pozostali myślę, że nie.
Niektórzy wspinacze, m.in. znani panu z kilku wypraw Urubko i Adam Bielecki, mówią jeszcze ostrzej: tlen w górach wysokich to doping...
Tlen "obniża" wysokość ośmiotysięcznika o około 2000 m. Wspinaczka z tlenem i bez to przepaść, ale sądzę, że Szerpowie nie mają takich dylematów. Tlen nie jest w moim mniemaniu dopingiem - nie jest zakazany w himalaizmie, tak jak np. sterydy w sporcie, ale... bardzo ułatwia działanie. Himalaizm nie jest ograniczony przepisami - każdy może wejść w innym stylu, a nawet uznawać kiedy zaczyna się czy kończy zima... Nepalskie ekspedycje w tym roku pod K2 zaczęły działać przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy. Trzeba tylko mówić otwarcie o stylu i zamiarach prezentując swoje stanowisko, a Nepalczycy nigdy nie kryli faktu używania tlenu.
Jeden ze zdobywców, wymieniony przez pana Purja, który już w 2019 r. przeszedł do historii wchodząc na 14 ośmiotysięczników w 189 dni, oczywiście z tlenem, na K2 go nie używał. Działał w stylu sportowym?
Nie do końca. Jego stopień ryzyka w trakcie wspinaczki w grupie, z dziewięcioma osobami korzystającymi z tlenu, był zupełnie inny w porównaniu do wypraw sportowych, które z założenia działają bez tlenu. Wejście z tlenem to zawsze większe poczucie bezpieczeństwa i komfortu psychicznego. Tak było z Purją. Przecież gdyby coś poszło nie tak jak powinno, to otrzymałby tlen natychmiast. Gdy wspinasz się z założenia bez tlenu, towarzyszy ci dużo większy stopień ryzyka, jest też inna logistyka m.in. z powodu konieczności dłuższej aklimatyzacji. Mamy tlen medyczny na wyprawach, ale on jest w niższych obozach. W górze podejmujemy ryzyko oceniając swoje umiejętności, doświadczenie, warunki pogodowe...
Szerpowie mieli też szczęście, bo pogoda była niesamowicie sprzyjająca podczas ataku szczytowego - prawie bez wiatru, doskonała widoczność...
Szczęście trzeba mieć zawsze. Moje doświadczenia wskazują, że w grudniu w Karakorum są właśnie lepsze warunki, dłuższe okresy lepszej pogody, choć mroźniej, ale nie ma tak silnych wiatrów. Taka aura utrzymuje się do połowy lub końca stycznia. Potem przychodzi załamanie. W lutym i marcu trochę się "ociepla", ale huragany są znacznie silniejsze, także opady śniegu większe.
Wiele osób mówi, że Nepalczykom to wejście na K2 należało się, bo od dziesięcioleci byli "wykorzystywani" przez wspinaczy zachodnich, traktowani gorzej, niczym siła robocza w górach najwyższych...
Należało się, choć nie lubię tego słowa, bo są fachowcami. To genetyka poparta codzienną pracą na wysokościach. Dawno już minęły czasy "wykorzystywania" Szerpów, jak to pani ujęła, przez innych himalaistów. Owszem, tak było może w latach 20., czy 50. XX wieku, gdy pomagali oni wydatnie himalaistom z Europy Zachodniej i pozostawali w dużej mierze anonimowi. Ale to minęło. Szerpowie pracują na swój sukces finansowy od kilkunastu lat. Stali się bardzo zaradni. To oni mają agencje turystyczne, a nie jak dawniej, są przez nie wynajmowani.
Czym zatem była ich udana próba zdobycia zimą K2 w Karakorum? Nepalczycy mają przecież Himalaje, swoje królestwo gór najwyższych...
Dali sygnał światu: jesteśmy fachowcami, zapraszamy chętnych w Karakorum. Wprowadzimy was wszędzie, nawet na K2 zimą. Ta wyprawa to dbanie o swoje interesy, także chęć powiększenia własnego biznesu i... niezwykle skuteczna reklama. Szerpowie już dawno odkryli, że wspinanie to biznes, a konkurencja w górach najwyższych jest coraz większa. Zmonopolizowali Himalaje. rozwinęli "przemysł" komercyjny wypierając niezależne wyprawy, które często muszą działać na ich warunkach.
Czy wspinaczka sportowa, tj. w małych zespołach, na ośmiotysięcznikach w Himalajach jest obecnie niemożliwa?
Popularne trasy na ośmiotysięcznikach to teraz turystyka i biznes. Dlatego stały się nieatrakcyjne dla tych, którzy szukają sportowych lub eksploracyjnych wyzwań. Ale to nie oznacza, że himalaizm rozumiany jako wyczyn sportowy i pokonywanie własnych barier umrze. Poza komercyjnymi ścieżkami znajdzie się coś dla "prawdziwych twardzieli". Jest także mnóstwo dziewiczych sześciotysięczników, trudnych szczytów siedmiotysięcznych, na których można działać w stylu alpejskim.
Globalizacja i informatyzacja spowodowały, że wyprawę na K2 śledziły miliony ludzi "na żywo". Kiedyś informacje o górskich sukcesach, ale i dramatach docierały do mediów i opinii publicznej po kilku dniach. Teraz wszystko jest na wyciągnięcie ręki, tj. kliknięcie w komputer. Podoba to panu jako trzeciemu Polakowi w historii, który zdobył tytuł Śnieżnej Pantery przyznawany za zdobycie pięciu siedmiotysięczników w byłym ZSRR?
Nic na takie czasy nie poradzę. Czułem się dużo lepiej bez medialnego i internetowego szumu, gdy 20 lat temu jeździłem w małych zespołach w Pamir czy Tienszan. Robiłem to, co uwielbiałem, z dala od ludzi. To był mój azyl.
Przejdź na Polsatsport.pl