Iwanow: Brzęczek nie musi odczuwać cierpienia
Leo Beenhakker zawsze powtarzał, że należy być „po jasnej stronie księżyca”. W stronę nas, Polaków. Zauważając z pewnością, że bywamy narodem, który ma tendencję do zamartwiania się, szukania dziury w całym i odczuwania emocji, które z pozytywnymi trudno jest nazwać. Z „drewnianymi chatkami” Holender przesadził ale w innych kwestiach być może nie mijał się specjalnie z prawdą.
Z polską kadrą – jak pamiętamy - pożegnał się w mało sympatycznych okolicznościach. Jego duma i ego nie pozwoliły mu oczywiście na cierpienia z tego powodu. I dochodzę do wniosku, że i ubolewający niewątpliwie po niespodziewanej dyspozycji Jerzy Brzęczek też powinien stwierdzić, że „szklanka jest jednak do połowy pełna”, a nie pusta.
Zdaje sobie sprawę z tego, że może to zabrzmieć jak ponury żart, ale … wcale nie musi. Do takiej tezy natchnęła mnie listopadowa wizyta Aleksandara Vukovicia w „Cafe Futbol”. Były już wtedy trener Legii Warszawa też nie spodziewał się, że zostanie zwolniony tuż przed meczami z Dritą i Karabachem Agdam w europejskich pucharach. Jeżeli już mógł myśleć o dymisji, to w przypadku niezrealizowania zadania. Jemu też – jak Brzęczkowi – nie dano dokończyć dzieła. Z tego samego powodu.
Osoba, która go zatrudniała, a potem przedwcześnie - zdaniem żegnanego – się z nim rozstawała – nie widziała szansy na postęp zespołu, jego rozwój, a nawet – jak przypadku prezesa PZPN-u Zbigniewa Bońka – widziała marazm. „Vuko” zapytany w programie czy odczuwa żal, pretensje do właściciela mistrzów Polski Dariusza Mioduskiego odparł zaskakująco. Ale logicznie.
ZOBACZ TAKŻE: Krzysztof Piątek będzie miał nowego trenera?
Z takim rozwojem sytuacji oczywiście się nie zgadzał, ale przede wszystkim podziękował. Że prezes dał mu w ogóle możliwość pracy w roli pierwszego szkoleniowca takiego klubu jak Legia Warszawa. Zdobycia z nim tytułu najlepszego klubu w kraju, powalczenia w eliminacjach do Ligi Europy, której był przecież tak blisko, ulegając minimalnie, po bramce w ostatniej minucie w rewanżu na Ibrox z Rangersami. Vuković na zawsze będzie w zaszczytnym, prestiżowym gronie osób, które z klubem z Łazienkowskiej sięgały po tytułu zarówno w roli zawodnika jak i szkoleniowca. Bezcenne.
Brzęczek, mimo, że nie dane było mu posmakować mistrzostw Europy, do których przecież awansował, też powinien być dumny. Bo mógł pracować w takim miejscu jakim jest reprezentacja. Najważniejsza drużyna w Polsce. A miał tę możliwość dzięki zaufaniu Bońka. Gdyby ktoś inny pełnił funkcję szefa naszej krajowej federacji, być może nie wpadłby na ten pomysł. Umówmy się, że wcześniejszy przebieg kariery szkoleniowej byłego już selekcjonera nie spełniał kryteriów – jeżeli te w naszym polskim przypadku w ogóle funkcjonują i mają jakiekolwiek łatwe ramy do wskazania.
Gdy dziś część Polski zastanawia się, czy CV Paolo Sousy jest odpowiednie, czy pracował już w takich miejscach, które powinny w ogóle umieszczać w gronie kandydatów na to stanowisko, czy ma wystarczające kwalifikacje odpowiedź może być tylko jedna: a czy jego poprzednicy je mieli?
Czy praca Adama Nawałki z Górnikiem Zabrze, czy Waldemara Fornalika w Ruchu Chorzów, a nawet mające już „długą brodę” sukcesy Franciszka Smudy to nie było za mało? Bordeaux, FC Basel, Swansea, Węgry, Izrael, Chiny, Fiorentina to może nie jest cymes, ale i tak nie jest to mało. Międzynarodowa kariera, dotykanie tylu piłkarskich nacji nie tylko na Starym Kontynencie to nie wada, a atut.
Dajmy Portugalczykowi popracować, a potem będziemy go oceniać. CV na razie jeszcze nic nie wygrało. Jasne, że lepiej mieć mocne niż słabe ale gwarancji żadnej to nie da. A Polska dziś to dla Sousy najwyższy wymiar trenerskiej pracy. Tak samo jak dla Brzęczka, Nawałki i Fornalika. Bądźmy zatem – jak mówił dumny Leo – po jasnej stronie. I trzymajmy kciuki za to, aby była to najlepsza decyzja abdykującego w tym roku ze swojego stanowiska Zbigniewa Bońka.
Przejdź na Polsatsport.pl