Iwanow: Ekstraklasa będzie ciekawsza
Jeżeli wierzyć w tezę, że tytuły w lidze zdobywa się punktując głównie na zespołach z dołu tabeli, a wcale nie zwycięstwami w meczach z najgroźniejszymi krajowymi rywalami, to kibice Legii Warszawa powinni zacząć się obawiać. W sezonie, który z wiadomych względów jest inny od wszystkich, i to nie tylko ze względu na Covid-19, ale i krótkotrwałą zmianę systemu i najmniejszą od lat liczbę spotkań, każda strata może odbijać się bardziej gwałtowną i nieprzyjemną czkawką niż dotychczas.
Legia… poległa już i ze Stalą Mielec na koniec roku, a w niedzielę nie sprostała ostatniej w tabeli drużynie z Bielska-Białej, którą pod koniec ubiegłego roku każdy dość boleśnie obijał. Gdybyśmy dodali zespołowi z Łazienkowskiej sześć punktów, które w normalnych realiach taki „gigant” powinien sobie do swojego konta dopisać, w stolicy można by pomału mrozić szampana.
Ale jak barwnie mówił po swoich wpadkach były szkoleniowiec stołecznej jedenastki Maciej Skorża: „liga będzie ciekawsza”. To jednak tylko dość nienaturalny i wykrzywiony uśmiech na ustach byłego już lidera. Nie po to latem dokonywano kolejnych gwałtownych ruchów i zmian, by przegrywać z zespołami o statusie beniaminka.
A obecne rozgrywki miały być przecież dla legionistów spacerkiem. Także z tego powodu, że hierarchia w PKO BP Ekstraklasie uległa dość dużej zmianie. Najgroźniejsi w ostatnim czasie rywale czternastokrotnych mistrzów Polski przechodzą różne zawirowania i nie są w stanie stawiać im czoła, jak w ostatnich kilku sezonach.
Piast Gliwice z trudem wygrzebał się z dołu tabeli ale ciągle bliżej mu do strefy spadkowej niż miejsca gwarantującego start w eliminacjach do europejskich pucharów. Lech Poznań wyeksploatowany grą w Lidze Europy też wywiesił już „białą flagę” i do walki o Conference League może się przebić jedynie przez Puchar Polski. Cracovia zaczęła z minus pięcioma punktami i ma swoje zawirowania, w czołówce nie zadomowiły się ani mające przecież swoje aspiracje Jagiellonia Białystok, ani Lechia Gdańsk.
Dziś na pierwszych czterech miejscach obok Legii są Pogoń Szczecin, Raków Częstochowa i Górnik Zabrze. Doceniając i szanując ich dotychczasową postawę i dorobek trzeba powiedzieć jasno: dla Legii Warszawa nie powinna być to żadna konkurencja. Ale skoro jest nią Stal Mielec i „Górale” z Bielska-Białej to zacząłbym ją poważnie traktować.
Czy Czesław Michniewicz dysponuje mocniejszym zespołem niż Aleksandar Vuković, gdy przedwcześnie żegnał się z klubem? W mojej opinii, nie. Za Domagojem Antolićem niby nikt nie płacze, ale to przecież „Vuko” zrobił z niego porządnego pomocnika wreszcie z liczbami i wcale nie uważam, że Serb był dużo gorszym zawodnikiem od kosztującego 1,5 mln euro Bartosza Slisza, którego ewolucja raczej nie przybrała właściwego tempa.
Dlaczego klub na siłę starał się pozbyć Jose Kante, który z pewnością byłby alternatywą albo urozmaiceniem pierwszej linii zespołu, która tak bardzo zależy od Tomasa Pekharta, a przez całą jesień było widać jak na dłoni, że Rafael Lopes żadnego z powyższych warunków nie spełnia?
Czy nie pospieszono się też z wypożyczeniem Macieja Rosołka? Klub z takimi aspiracjami miał wczoraj na ławce Kisiela, Niskiego, Tobiasza czy Kostorza. Jasne, że są kontuzje, czy zakażenia koronawirusem. Ale z obiema tymi niedogodnościami trzeba się było liczyć i nie wymagała tego wizyta u jasnowidza.
Nie od dziś wiadomo, że cokolwiek nie dzieje się przy Łazienkowskiej, to bywa to wyolbrzymiane do nienaturalnych rozmiarów. Prestiżowe zwycięstwo wprawia w często przesadzony stan euforyczny, niespodziewana porażka wprowadza stan klęski żywiołowej i nie tylko w piórach dziennikarzy zamiast tuszu pojawia się brzytwa.
Na razie krew co prawda jeszcze nie popłynęła ale najbliższa sobota zaczyna przybierać charakter znany z wizyt w kinie na filmach z rodzaju thrillera. Na Łazienkowską przyjeżdża Raków. Choć może dla Legii to jednak lepiej, że kandydat do tytułu, a nie np. Warta Poznań?
Przejdź na Polsatsport.pl