Hubert Hurkacz: Nie był to mój najlepszy dzień. Popełniałem za dużo błędów
Hubert Hurkacz już na 1. rundzie zakończył we wtorek udział w singlowej rywalizacji w wielkoszlemowym Australian Open i jak przyznał, nie był to jego najlepszy dzień. - Zabrakło mi trochę lepszego wykańczania akcji. Robiłem za dużo błędów - powiedział tenisista.
Rozstawiony z "26" Hurkacz przegrał na otwarcie z 95. w rankingu ATP Mikaelem Ymerem 6:3, 3:6, 6:3, 5:7, 3:6. Nie pomógł mu fakt, że posłał 19 asów, a jego przeciwnik miał aż dziewięć podwójnych błędów. Polak miał też więcej uderzeń wygrywających - 62 przy 40 po stronie rywala. Jednocześnie popełnił jednak aż 100 niewymuszonych błędów, Szwed miał ich 83. Gracz z Wrocławia wykorzystał tylko cztery z 17 okazji na przełamanie.
- Na pewno zabrakło po mojej stronie trochę lepszego wykańczania akcji. Robiłem za dużo błędów. Szkoda, że nie wykorzystałem "break pointów", gdy miałem takie okazje. Pojawiły się jednak wówczas niewymuszone błędy, które zazwyczaj się nie pojawiają - ocenił po meczu.
Na pytanie, czy wynikało to głównie z jego własnej dyspozycji czy też z faktu, że szybko przemieszczający się po korcie Ymer był niewygodnym rywalem, Hurkacz odparł: - Na pewno nie był to mój najlepszy dzień, więc musiałam bardzo mocno walczyć i nie było łatwo. Ze względu na styl gry przeciwnika wiedziałem, że muszę przejmować inicjatywę, szukać tej przewagi i wygrywających uderzeń. Przy tym, niestety, pojawiało się dziś za dużo błędów.
ZOBACZ TAKŻE: Iga Świątek gra dalej w Australian Open
W czwartej partii Polak skorzystał z przerwy medycznej - zgłosił kłopoty z prawą dłonią. Zaznaczył, że nie jest to żaden poważniejszy uraz. - Trochę mnie bolała ręka i to nie pomagało. Ale tak poza tym, to mogłem normalnie grać - zapewnił.
W piątek Polak zakończył występ w imprezie ATP w Melbourne, która była jego jedynym sprawdzianem formy po obowiązkowej dwutygodniowej kwarantannie na antypodach, a przed Australian Open. Ze względu na opóźnienia ostatniego dnia swojego występu rozegrał aż dwa spotkania singlowe - 1/8 finału i ćwierćfinał. Zastrzegł jednak we wtorek, że ból w ręce nie jest powiązany z tamtym turniejem. - To nowa sprawa. Ten ból nie był spowodowany poprzednimi startami - podkreślił.
Z trybun dopingowała go grupa kibiców. Będący 30. rakietą świata Hurkacz nie krył zadowolenia z obecności fanów na kortach, co przez ostatni niemal rok było rzadkością. - Bardzo się tym cieszyłem. Super, że przyszli mi kibicować. Pojawili się też Polacy. Bardzo im dziękuję za całe wsparcie - zaznaczył.
Tenisista, który w czwartek będzie obchodził 24. urodziny, jeszcze nie opuszcza Melbourne. W tym roku zdecydował się bowiem na podwójny start. W deblu jego partnerem będzie Kanadyjczyk Felix Auger-Aliassime, który też specjalizuje się w singlu. W listopadzie ubiegłego roku niespodziewanie triumfowali razem w prestiżowym turnieju ATP Masters 1000 w słynnej paryskiej hali Bercy. - To była dobra decyzja. Liczę, że będziemy razem z Feliksem walczyli tutaj dalej w deblu - podkreślił Hurkacz.
Ma już też sprecyzowane kolejne plany startowe w grze pojedynczej. Zamierza wystąpić w turnieju ATP w Montpellier, który rozpocznie się 22 lutego.
Podczas wspomnianej kwarantanny po przylocie do Australii przez dwa tygodnie mógł opuszczać pokój tylko na pięć godzin dziennie. Był wówczas zawożony na treningi. Przyznał, że bardzo wyczekiwał zakończenia tego okresu. - Brakowało tego wyjścia na zewnątrz. Możliwości zobaczenia innych ludzi, przejścia się spokojnie na świeżym powietrzu. Bez myśli w głowie, że zaraz trzeba już jechać i że nie można robić wielu rzeczy. Fajnie było, gdy to minęło - wspominał.
Dwutygodniowy okres, kiedy przez 19 godzin na dobę był zamknięty w pokoju, wykorzystał m.in. na rozmowy ze znajomymi. - Co poza tym? Trochę spania, trochę oglądania filmów i czytania książek. Tego typu zajęcia - wyliczał.
Wrocławianinowi nie udało się awansować po raz drugi z rzędu do drugiego etapu Australian Open, co jest jego najlepszym wynikiem w tej imprezie. W rywalizacji wielkoszlemowej trzecią rundę osiągnął jak na razie tylko raz - w Wimbledonie 2019.