Gorzkowska: Problemy zdrowotne na K2 uratowały mi życie. Dalsza wspinaczka byłaby głupotą
- Problemy zdrowotne na K2 uratowały mi życie. Dalsza wspinaczka to byłaby głupota i brak rozsądku. Tymczasem ludzie w obozie trzecim stali poza namiotami przez wiele godzin w temperaturze -50 stopni Celsjusza. Dziś mają odmrożenia i leżą w szpitalu, a trójka, która ruszyła na szczyt, zginęła. Niestety, parcie i chęć wejścia na szczyt K2 wygrały. Sztuką jest wycofać się w takim momencie - mówi w drugiej części rozmowy z Polsatem Sport Magdalena Gorzkowska.
16 stycznia dziesięciu Nepalczyków dokonało pierwszego w historii zimowego wejścia na szczyt legendarnej góry K2. Jeden z nich, Nirmal Purja, zdobył wierzchołek bez wspomagania się tlenem z butli.
Dwa tygodnie później międzynarodowa grupa himalaistów ruszyła w kierunku szczytu K2, planując przeprowadzenie ataku szczytowego na dni 4-5 lutego. Wśród nich była polska himalaistka Magdalena Gorzkowska i towarzyszący jej reporter Oswald Rodrigo Pereira. Niestety, w ciągu trzech tygodni na zboczach K2 zginęło pięciu himalaistów. O kulisach tych wydarzeń Magdalena Gorzkowska opowiedziała w rozmowie z Polsatem Sport.
Michał Bugno: Na początku lutego w bazie była powszechna mobilizacja i wiara wielu osób w to, że - podobnie jak Nepalczycy - są w stanie zdobyć szczyt K2 zimą?
Magdalena Gorzkowska: Wiele osób chciało spróbować. Patrząc realnie, zdawaliśmy sobie sprawę, że nie wszyscy wejdą, bo nie będą w stanie. Niektórzy nie byli nawet wystarczająco zaaklimatyzowani. Nastawienie było jednak pełne mobilizacji. Niektórzy byli wręcz aż za bardzo napaleni na szczyt. Ja podchodziłam do tego bardzo spokojnie. Do ostatniej chwili czekałam na ostatnią prognozę pogody, żeby podjąć jakiekolwiek decyzje. Przewidywania pogody bardzo się zmieniały. Nastawienie było jednak pozytywne. Ludzie wierzyli w sukces i swoje możliwości. Może niektórzy się wręcz przeceniali.
U niektórych było za dużo hurraoptymizmu?
Zdecydowanie. U niektórych był hurraoptymizm. Myślę, że zabrakło trochę dystansu i spokoju, bo niektórzy do końca próbowali walczyć o szczyt, choć po drodze wiele rzeczy ułożyło się niepomyślnie. Słyszałam wiele relacji od osób, które były w obozie trzecim. Znalazło się tam 20 osób i tylko trzy namioty, z czego jeden był dwuosobowy, a jeden roztargany. Nikt nie był w stanie się zregenerować - zjeść, wypić, zmienić skarpetek i na spokojnie przygotować się do ataku szczytowego. A przecież mówimy o poważnej i niebezpiecznej górze, na której każdy szczegół może zaważyć o naszym życiu. W takich sytuacjach, gdy bardzo wiele rzeczy układa się niepomyślnie, trzeba umieć podjąć decyzję o ewentualnym „wycofie” lub zaprzestaniu akcji. Tymczasem tam wiele osób lekceważyło to do ostatniej chwili.
ZOBACZ TAKŻE: Leszek Cichy: Cieszę się, że na K2 weszli Szerpowie
Ty podjęłaś decyzję o przerwaniu akcji. Po wyjściu z bazy na początku lutego doszłaś do obozu pierwszego. Jak wyglądała twoja wspinaczka w momencie, gdy pojawiły się duże problemy zdrowotne?
Wyszłam z bazy dzień po bardzo silnym zatruciu. Kiedy wystąpiło, nic nie jadłam i przez cały dzień wymiotowałam. Miałam tylko 20 godzin na regenerację, która polegała na tym, że zjadłam cztery łyżki ryżu. Nie byłam w stanie zjeść nic więcej. Przed samym wyjściem poczułam się jednak lepiej. Miałam nadzieję, że choroba będzie ustępować. Zjadłam śniadanie i ruszyłam w górę. Był plan na szczyt. Wierzyłam w swoje zdolności do regeneracji. Szybko okazało się, że czuję się beznadziejnie. W ogóle nie miałam energii. Nie jadłam prawie od dwóch dni. Jak miałam iść w takim stanie na K2? Organizm mi to zasygnalizował. Nie miałam energii, szłam za wolno, więc sama ostro się oceniłam. Wiedziałam, że nie jestem w stanie iść wyżej. To byłaby głupota i brak rozsądku.
Z perspektywy czasu masz poczucie, że problemy zdrowotne uratowały ci życie?
Oczywiście. Wiem, że tak miało być, bo zatrucie pokarmowe przyszło nagle. Było bardzo ostre i poważne. Dzięki temu przerwaliśmy akcję, a moja ekipa - dwóch Szerpów i Oswald wróciliśmy bezpiecznie do bazy. Nic nam się nie stało. Gdyby nie kłopoty zdrowotne, kontynuowalibyśmy akcję górską, dotarlibyśmy do obozu trzeciego i znaleźlibyśmy się w tej bardzo niebezpiecznej sytuacji - tak jak wszyscy pozostali uczestnicy. Przypomnę - 20 osób i tylko trzy namioty oznaczały brak regeneracji. Ludzie stali poza namiotami przez wiele godzin w temperaturze -50 stopni Celsjusza. Dziś mają odmrożenia i leżą w szpitalu. Było bardzo ryzykownie i niebezpiecznie. Niektórzy poszli wyżej i dotarli na wysokość około 8000 metrów, gdzie pojawiła się kolejna przeszkoda. Okazało się, że drogę przecięła nagle szczelina na trzy metry. Rozcięła liny, które były tam zawieszone od ostatniego wejścia Szerpów i stały się wielką, naturalną przeszkodą. Nikt się tego nie spodziewał. Nikt nie miał drabiny, żeby ją przejść. Prawie wszyscy zawrócili, natomiast trójka, która później zginęła (Islandczyk John Snorri, Pakistańczyk Ali Sadpara i Chilijczyk Juan Pablo Mohr - przyp. red.), jakimś cudem przez tę szczelinę przeszła. Może schodząc spadli do niej w trójkę? Dziś tego nie wiemy, ale może dowiemy się w sezonie letnim, kiedy ich znajdą.
Zanim cała trójka została uznana za zaginionych, 5 lutego zginął Bułgar Atanas Skatow, który podczas zejścia z obozu trzeciego spadł z wysokości około dwóch kilometrów. Następne cztery dni wraz z Oswaldem Rodrigo Pereirą spędziliście w Skardu, towarzysząc jego narzeczonej. Wyobrażam sobie, że ta sytuacja musiała być szalenie przygnębiająca.
Tak. Myślę, że te doświadczenia były dla nas najgorszymi. To wtedy zetknęliśmy się ze śmiercią od drugiej strony i zobaczyliśmy, jak strasznie cierpi najbliższa osoba. W życiu nie widziałam nikogo w gorszym stanie psychicznym niż ten, w którym była wtedy narzeczona Atanasa. Bezpośrednio po wypadku została przetransportowana do naszego hotelu w Skardu. Leciała jednym helikopterem razem z… ciałem swojego narzeczonego. To musiała być dla niej absolutna trauma. Widzieliśmy ją w dramatycznym stanie. Emocje, które przeżywała, my przeżywaliśmy razem z nią. Za punkt honoru postawiłam sobie dać jej tyle wsparcia, ile tylko będzie ona potrzebować. To było dla niej strasznym ciosem. Później została z beczkami rzeczy Atanasa i musiała wszystko przepakować. To było dla niej straszne.
Nie przeraża cię to, że na K2 zimą każdy ma limit szczęścia i że wspinaczka w takich warunkach w pewnym stopniu jest loterią?
Sądzę, że tak jest. Uważam, że mamy tam ograniczone szczęście. Nie do końca wiemy jednak, czy Bułgar Atanas Skatow zmarł przez własny błąd czy przez brak szczęścia i zerwaną linę. Nikt tego nie potwierdza. Ludzie, którzy szli za nim, bardziej skłaniają się ku temu, że on się po prostu nie wpiął w linę, a wydawało mu się, że jest wpięty i zaasekurowany. Nie mam pojęcia, jaka jest prawda. Są dwie rozbieżne wersje tych wydarzeń.
Pięć ofiar w ciągu trzech tygodni to bardzo dużo. Wspomniałaś o tej trójce, która kontynuowała atak szczytowy powyżej 8200 metrów i poszła w kierunku szczytu. Islandczyk John Snorri, Pakistańczyk Ali Sadpara i Chilijczyk Juan Pablo Mohr zostali jednak uznani za zaginionych, a następnie za zmarłych. W takim stopniu wpływa to na twoją psychikę? Poznajesz tych ludzi, spędzasz z nimi czas, rozmawiasz w bazie długimi godzinami, a później oni giną jeden po drugim.
To bardzo trudne przeżycia. Mogę powiedzieć, że ta wyprawa mnie zmieniła. Zabiła we mnie entuzjazm do gór. Oczywiście na pewno wcześniej czy później wrócę na wyprawy, bo jest to moja pasja, którą kocham. Śmierć pojawiała się na wszystkich wyprawach, w których uczestniczyłam, ale nigdy wcześniej nie byłam tak blisko z osobami, które zmarły. Bo każdą z tych pięciu osób dobrze poznałam. Na wyprawie spędzaliśmy ze sobą w jednym namiocie całe dnie. Na pewno jestem tym wszystkim przybita. Potrzebuję czasu, żeby ochłonąć. Ta sytuacja sprawiła, że nabrałam dystansu do gór. Mam teraz spokojniejsze podejście. Nie napalam się na szczyty, tylko podchodzę do wszystkiego z głową. Ważne jest też wyciąganie wniosków. Uważam, że tym śmierciom można było zapobiec. To kwestia decyzji, jakie zostały podjęte. Spójrzmy na przykład na tę trójkę z ataku szczytowego. Oni dostali po drodze mnóstwo sygnałów, ale wszystkie zlekceważyli. Stracili cały sprzęt, który dwa tygodnie przed atakiem szczytowym spadł im z obozu trzeciego. Do tego doszło pokonanie szczeliny, o której mówiłam. Do ataku szczytowego ruszyli, mając rozładowane baterie w sprzęcie. Nie mieli łączności z bazą. To cała seria sygnałów, które otrzymali. Niestety, parcie i chęć wejścia na szczyt K2 wygrały. Sztuką jest wycofać się w takim momencie. Taka postawa decyduje później o naszym życiu.
Mimo tych tragicznych wydarzeń warto było wyjechać na K2 zimą?
Było warto. Ta wyprawa dała mi niesamowite doświadczenia. Fakt, że w większości tragiczne, traumatyczne i smutne, ale i tak czuję się wzbogacona. Cieszę się, że uczestniczyłam w tej wyprawie. Wiedziałam, że będzie się działo bardzo dużo. Nie zmieniłabym swojej decyzji o wyprawie. Gdybym miała pojechać jeszcze raz, pojechałabym.
Druga część rozmowy w całości w załączonym materiale wideo.
Przejdź na Polsatsport.pl