Urodziny Górskiego. "Panu Kazimierzowi nigdy się nie odmawiało"!
Siedzimy na odprawie, wszyscy przejęci klasą Anglików, a Pan Kazimierz w takim momencie, z tym swoim słynnym akcentem, zwraca się do Gmocha: „Jacuś, Ty masz te swoje triki, to opowiedz nam o nich”. W mgnieniu oka zeszło z nas ciśnienie i zamiast stresu pojawił się uśmiech - wspomina po latach odprawę przed wygranym meczem z Anglią 2:0 na Stadionie Śląskim w czerwcu 1973 roku były obrońca reprezentacji Polski i Stali Mielec, Krzysztof Rześny.
We wtorek minęła setna rocznica urodzin Kazimierza Górskiego. Jak Pan wspomina naszego wybitnego trenera?
Widzę go jako bardzo dobrego człowieka. Trenerem był wybitnym, to wiemy wszyscy. Ale nie każdy go poznał i nie każdy wie jakim był człowiekiem. Była to fantastyczna postać. Koniec i kropka. Można być trenerem i mieć wielkie osiągnięcia, ale przy tym być złym człowiekiem. A Pan Kazimierz był wielkim trenerem i fantastycznym człowiekiem. Wyprzedził epokę.
Dlaczego?
W tamtych czasach był takim selekcjonerem - menedżerem. Jak później Pan Ferguson w Manchesterze United. Trener Górski miał wizję i dobrych piłkarzy do jej realizacji. Każda osoba w jego sztabie miała swój obszar działania i wszyscy doskonale wiedzieli co mają robić.
Wiedział jak zarządzać reprezentacją?
Nie boję się tego powiedzieć, ale dzięki jego mądrości i odpowiedniemu podejściu do zawodników Polska przebiła się w świecie, wspinając się na sam wierzchołek. Trener Górski trafił na wybitnych piłkarzy, ale przy tym były to różne charaktery. W wielu przypadkach całkiem skrajne. To właśnie jego spokój, opanowanie a przy tym naturalna charyzma i umiejętność pracy z ludźmi sprawiła, że z tej mieszanki wybuchowej powstała drużyna światowej klasy.
Trener Górski miał to szczęście, że trafił na świetnych piłkarzy.
W tamtym czasie w naszej lidze dominowały Legia i Górnik Zabrze. Legii - poza Warszawą - nikt w Polsce nie lubił, bo klub wojskowy. Mecze przeciwko Legii były dla każdego wyjątkowym spotkaniem. W kadrze takie „tarcia” nie były potrzebne i z tym sobie świetnie poradził właśnie trener Górski. Bo z jednej strony Deyna, z drugiej Lubański, a jeszcze z innej Tomaszewski, czy później doszedł Grzesiu Lato. Poskromić ich było łatwo, ale sprawić aby na boisku byli jednością - już niekoniecznie. I to był ten majstersztyk, którego dokonał właśnie Pan Kazimierz.
Tych zawodników trzeba było przygotować do gry w reprezentacji?
On ich nie musiał uczyć piłkarskiego abecadła. On wybierał, ale musiały to być osoby pasujące do jego koncepcji. Do tego było potrzebne odpowiednie podejście i umiejętność zarządzania tymi ludźmi. Przy tym potrafił dyscyplinować, ale również zredukować stres czy pewne rzeczy obrócić w żart. Wydaje się to czymś z pozoru nieistotnym, ale tak naprawdę miało to również duże znaczenie.
Pamięta Pan pierwsze zgrupowania w reprezentacji prowadzonej przez Kazimierza Górskiego?
Byłem w szerokiej kadrze, która przygotowywała się do Igrzysk Olimpijskich w Monachium. Na ten turniej ostatecznie nie pojechałem. Miesiąc po zdobyciu złotego medalu graliśmy towarzysko w Bydgoszczy przeciwko mocnej Czechosłowacji. Wygraliśmy 3:0, a ja w tym meczu byłem na ławce rezerwowych. Pamiętam, że wtedy zadebiutował w kadrze Włodzimierz Wojciechowski z Lecha Poznań. Cieszyłem się z tego powołania, tuż po wielkim olimpijskim sukcesie. W dodatku mogłem być częścią tej drużyny, przy takich uznanych zawodnikach jak Kostka, Szeja, Szołtysik czy Deyna. Trzeba pamiętać, że w tym okresie Stal Mielec dopiero zaczynała się liczyć w lidze obok takich uznanych klubów jak Legia, Górnik, Gwardia Warszawa, Wisła Kraków, Odra Opole czy Ruch Chorzów.
Lepszego debiutu w kadrze nie mógł Pan sobie wymarzyć...
Kiedy wchodziłem do pierwszego zespołu Pogoni Szczecin, a później grając już w Motorze Lublin i Stali Mielec marzyłem, aby choć jeden raz móc dostąpić zaszczytu gry w reprezentacji Polski. Byłem już w kręgu zainteresowań u wcześniejszego trenera Koncewicza, ale to Kazimierz Górski zaczął mnie powoływać na zgrupowania. Wtedy też przed meczem z Anglią w Chorzowie mieliśmy zgrupowanie w Kamieniu koło Rybnika. Wcześniej do klubu przyszedł teleks, że wśród powołanych ze Stali Mielec jestem ja, Grzesiek Lato i Jasiu Domarski. Na mojej pozycji w kadrze grali wtedy Zbigniew Gut i Antoni Szymanowski. Ten drugi był młodszy ode mnie, ale do pierwszej reprezentacji był już od kilku lat regularnie powoływany. Dzień przed meczem zapadła decyzja, że Lato i Szymanowski mają jechać do Częstochowy i zagrać w meczu „młodzieżówek” Polski i Anglii.
Tym samym ubył Panu jeden rywal...
Pewniakiem do gry był Gut, który w Monachium zdobył złoto. Miałem wtedy 26 lat, więc do najmłodszych nie należałem. W czasie tego zgrupowania na jednym z treningów Włodek Lubański zderzył się z Gorgoniem i nabawił się kontuzji. Powyżej kolana miał założone szwy i ten uraz mógł wykluczyć Włodka z gry w tym meczu. Ale Lubański, który w szatni był naszym największym inspiratorem, nie dopuszczał do siebie myśli, aby nie zagrać w takim meczu.
Nie da się ukryć, że nawet z Lubańskim w składzie Polska nie była faworytem w tym meczu...
Nikt z nas chyba w to nie wierzył, że w takim meczu możemy pokonać wielką Anglię. Ale w szatni Lubański potrafił swoim autorytetem zmienić to nasze podejście do tego meczu. Zresztą od kiedy przyjeżdżałem na wcześniejsze zgrupowania kadry, to od Lubańskiego „bił” po oczach taki pozytywny autorytet. Od zawsze to był Pan Piłkarz.
Ostatecznie na Stadionie Śląskim przeciwko Anglii zagrał Lubański, a w wyjściowej jedenastce znalazł się Pan jako debiutant.
Od rana wokół stadionu gromadziło się mnóstwo ludzi. Czuć było atmosferę wielkiego święta. Na spacerze Jacek Gmoch poklepał mnie po plecach i powiedział: „stawiałem na Ciebie”. A kiedy trener Górski ogłosił skład na ten mecz to zaczęło do mnie docierać, że zagram od pierwszej minuty. Taki mecz, komplet kibiców, duża odpowiedzialność, a ja w wieku 26 lat będę debiutował grając przeciwko wielkiej Anglii.
Jak wyglądała odprawa przed tym meczem?
Trener Górski jak zwykle był spokojny i uśmiechnięty. Mieliśmy wcześniej ustalone jak mamy z nimi grać. Kiedy opóźniać i przyśpieszać. Nie mogliśmy w żadnym wypadku iść z nimi na wymianę ciosów, tylko tak ich „wyciszać”. To była ta mądrość trenera Górskiego. Siedzimy na odprawie, wszyscy przejęci klasą Anglików, a Pan Kazimierz w takim momencie, z tym swoim słynnym akcentem, zwraca się do Gmocha: „Jacuś, Ty masz te swoje triki, to opowiedz nam o nich”. W mgnieniu oka zeszło z nas ciśnienie i zamiast stresu pojawił się uśmiech. To było właśnie to „coś” co stanowiło o wyjątkowości Kazimierza Górskiego.
Oficjalne statystyki mówią, że na trybunach było dziewięćdziesiąt tysięcy kibiców.
Nam się wydawało, że było ich sto dwadzieścia albo i sto trzydzieści tysięcy. I ja w takich okolicznościach debiutuję w drużynie narodowej. Byłem człowiekiem spełnionym.
Do przerwy prowadziliśmy po szybko strzelonym golu przez Roberta Gadochę. W szatni było nerwowo?
Nie. Bardziej utkwiła mi w pamięci inna sytuacja. Włodek Lubański powiedział, że ma jakieś problemy mięśniowe i nie czuje się najlepiej. Być może to był efekt tego starcia z Gorgoniem, ale zmiany nie było. Zresztą tuż po przerwie strzelił gola na 2:0. Niestety, chwilę później przytrafiła mu się kontuzja, która na dłuższy czas wyeliminowała go z gry.
Pan przy jego golu miał swój udział.
Wiedzieliśmy, że Bobby Moore jest piłkarzem, który popełnia błędy jak jest naciskany. I tę wskazówkę wykorzystał Włodek. Wiele mówi się o remisie na Wembley kilka miesięcy później, ale prawda jest taka, że gdyby nie wygrana na „Śląskim”, to rewanż w Londynie byłby meczem o pietruszkę. W Chorzowie zagraliśmy jeden z najlepszych meczów w historii.
Niestety, ale w kolejnych spotkaniach eliminacyjnych z Walią i z Anglią na Wembley już Pan nie zagrał.
Graliśmy mecze w Pucharze Europy z Crveną Zvezdą i nabawiłem się kontuzji. Stadion w Mielcu nie spełniał norm do gry w pucharach, więc jako gospodarz swój mecz rozgrywaliśmy w Krakowie. Ten uraz z tego meczu wykluczył mnie z gry w kolejnych spotkaniach eliminacyjnych. Trener Górski miał ukształtowany trzon zespołu i rzadko kiedy go zmieniał. Nie było takiej potrzeby, bo grali sprawdzeni zawodnicy oczywiście, że byli w formie. Po tym urazie wypadłem z obiegu i przy takiej mocnej konkurencji ciężko było wrócić do kadry. Wtedy, aby występować w reprezentacji nie wystarczyło zagrać dobrze w dwóch czy trzech spotkaniach.
W sierpniu 1973 roku zdążył Pan jeszcze zagrać cztery mecze podczas tourne kadry po Ameryce Północnej.
Graliśmy z mocnym Meksykiem i Stanami Zjednoczonymi, które wtedy nie były wymagającym przeciwnikiem. Pamiętam, że to był bardzo długi pobyt za oceanem. Dla nas to była doskonała okazja, aby zwiedzić kawał świata, bo wtedy dużo podróżowaliśmy. Takie połączenie przyjemnego z pożytecznym. Trener Górski nie przywiązywał do tych meczów bardzo dużej roli, pozwolił nam na trochę większą swobodę, ale wszystko w granicach rozsądku. Ważniejszym dla nas był towarzyski mecz z Bułgarią w Warnie, który mieliśmy rozegrać zaraz po przylocie z Ameryki. To był wprawdzie mecz towarzyski, ale okazał się być może najważniejszym dla Grzesia Laty.
Jak to?
Lato był zły, by nie powiedzieć wściekły, że nie znalazł się w kadrze na ten wyjazd do Ameryki. Tymczasem na to spotkanie z Bułgarią dodatkowe powołanie otrzymał właśnie Lato. Za nic w świecie nie chciał zagrać w tym meczu. Ostatecznie przekonał go nasz klubowy prezes, który go nawet zawiózł na lotnisko, by mógł przylecieć do Warny. Górski na niego czekał i chciał żeby zagrał w tym meczu. Bułgaria od zawsze była dla nas bardzo niewygodnym rywalem. Wygraliśmy ten mecz 2:0, a obie bramki - pierwsze w dorosłej kadrze - strzelił właśnie Grzesiek. Kazimierz Górski wiedział, że Lato był zły za brak powołania na mecze za oceanem, ale wyciągnął do niego rękę i właśnie wtedy w Warnie stał się pełnowartościowym piłkarzem w jego kadrze. Pan Kazimierz każdemu dawał szansę, bo wierzył ludziom. Wierzył w Latę, a Lato zyskał u niego szacunek tym, że potrafił w odpowiednim momencie schować urażoną dumę i pokazać klasę.
Grzegorza Latę ta pokora zawiodła na mundial, gdzie zdobył medal i koronę króla strzelców. Pana niestety, na tym turnieju zabrakło, mimo fantastycznego debiutu z Anglią na Stadionie Śląskim. W kadrze dosyć niespodziewanie znalazł się Władysław Żmuda, który na mistrzostwach świata okazał się jej odkryciem. Był żal?
Nie, bo miałem w kadrze naprawdę mocnych konkurentów. Spełniłem swoje marzenie i usłyszałem nasz hymn z płyty murawy łącznie sześć razy. Nie ma co gdybać, jak wyglądałaby moja gra w kadrze, gdyby nie ta kontuzja w meczu z Crveną Zvezdą. Ta reprezentacja została trzecim zespołem świata. A ja byłem tym, który rywalizował o miejsce w jej składzie. Nie byłem wtedy najmłodszy. Z drugiej strony ja też jeżdżąc na te zgrupowania byłem lepszy od innych piłkarzy, którzy grali na mojej pozycji i mieli te same marzenia. Cieszę się, że byłem zauważany przez Kazimierza Górskiego. Jeśli chodzi o Żmudę, to był to duży talent. Z Pogoni Szczecin trafiłem do drugoligowego Motoru Lublin, a stamtąd do Stali Mielec. I właśnie w Motorze grałem razem z młodziutkim Żmudą, który wtedy dopiero wchodził do pierwszego zespołu. Potem jak grałem w Mielcu, to sam go namawiałem aby przeszedł do Stali. Wybrał jednak Gwardię Warszawa.
Czym Panu zaimponował Kazimierz Górski. Ale już nie jako trener, ale jako człowiek?
Był dla nas jak ojciec. Ale taki dobry ojciec. Wzór. Nikogo nie obrażał, przy tylu zawodnikach, których prowadził, zawsze zachowywał klasę. Zyskał u nas wielki szacunek. On swoją postawą sobie na to po prostu zapracował. Szanował nas i zawsze traktował z należytą powagą. Nawet po latach, gdy Pan Kazimierz jeszcze żył, a myśmy jeździli rozgrywać mecze towarzyskie jako „Orły Górskiego” to czułem się jako pełnoprawny członek jego zespołu. A przecież nie byłem podstawowym zawodnikiem jego drużyny, a mimo to traktował mnie jakbym z nim osiągał największe sukcesy. „Kolego Rześny, a dlaczego nie jesteście gotowi do meczu” - powiedział do mnie właśnie przed takim jednym towarzyskim występem. Cóż było zrobić. Panu Kazimierzowi nigdy się nie odmawiało.
Doczekamy się w Polsce trenera z taką charyzmą jaką miał Kazimierz Górski?
Oby, ale to nie będzie takie łatwe. Pan Kazimierz był wyjątkowy. Nie wiem czy kiedykolwiek znajdzie się ktoś kto będzie się w cieszył takim uznaniem jak trener Górski. Mam też duży żal, że będąc gospodarzem Mistrzostw Europy, naszej kadry nie poprowadził na tym turnieju Henryk Kasperczak. On też miał ogromne doświadczenie jako selekcjoner i tego nam zabrakło przy tworzeniu drużyny na ten turniej. Być może Heniu swoim autorytetem i doświadczeniem zdołałby odnieść sukces na miarę tych, które osiągał jako piłkarz grając w wyjątkowej drużynie Kazimierza Górskiego.
Przejdź na Polsatsport.pl