Iwanow: Regularność Piasta, warsztat Fornalika, bystre "oko" Wilka
Bez wielkiego rozgłosu i nadmiaru pieniędzy Waldemar Fornalik wykonuje swoje zadanie. Tak jak to robił w biednym jak „mysz kościelna” Ruchu Chorzów, z którym niegdyś był o krok od mistrzostwa Polski, tak też czyni w oddalonym od Cichej o niewiele ponad 20 kilometrów siedzibie Piasta Gliwice.
W ostatnich dwóch-trzech latach dużo więcej mówi się o bardziej medialnych Lechu Poznań, Lechii Gdańsk, Cracovii czy obecnie Pogoni Szczecin oraz Rakowie Częstochowa. A to przecież klub z Okrzei w 2019 roku zdobył sensacyjnie mistrzostwo Polski, grając na nosie nie tylko Legii Warszawa. Dołożył do tego trzecią lokatę w poprzednim sezonie i tym razem bez wstydu pożegnał się z eliminacjami do Ligi Europy. Po drodze pokonał austriacki Hartberg, co przy naszej międzynarodowej „nędzy” odebrano w kategorii małego sukcesu.
Kopenhaga to już oczywiście inny rozmiar kapelusza, więc po porażce z nią nikt nie rozdzierał szat. W lutym wyeliminował z Pucharu Polski ówczesnego lidera ze Szczecina, w środę aktualnego – Legię – a wciąż jakby więcej po tym spotkaniu mówi się o… pokonanych, jakby nikt gliwickiej pracy nie dostrzegał. Przecież ten klub ma szansę na krajowe trofeum - choć tym razem nie ligowe - i trzeci z rzędu start w europejskich zmaganiach. Na podobną regularność może w tym kraju liczyć jedynie stolica…
Piast przez kilka tygodni obijał się o dno ekstraklasowej tabeli, ale nikt wtedy nawet się nie zająknął, że temu zespołowi grozi w tym sezonie batalia o utrzymanie. Wiadomo było, że zarządzany przez Fornalika projekt za chwilę z dołu się „wykaraska” i tak faktycznie się stało. Jedenasta obecnie lokata nie robi oczywiście dobrego wrażenia, ale gdyby m.in. nie rzadko spotykana pomyłka Jakuba Czerwińskiego, która skutkowała porażką u siebie z Wartą, gliwiczanie mogli mieć co najmniej 3 punkty więcej, a to wywindowałoby ich na szóste miejsce, a to już zupełnie inaczej wygląda. Nie chodzi tu jednak o walory wizualne, ale spojrzenie głębiej, jak ten projekt wygląda.
„Waldek King” zawsze miał dobrą rękę do polskich piłkarzy i nie jednego już w prowadzonych przez siebie klubach potrafił albo odbudować albo w formie utrzymać. Tomasz Jodłowiec, wspomniany wyżej Czerwiński, Michał Chrapek czy tułający się przez lata po niższych ligach Patryk Sokołowski, oraz przede wszystkim Jakub Świerczok, pełnią w zespole kluczowe role, a ten ostatni nosi miano najlepszego polskiego ligowego strzelca.
ZOBACZ TAKŻE: Zmiana przepisu w piłce nożnej
O miejsce z ławki walczyć muszą Michał Żyro czy Patryk Lipski, a w środę nawet na rezerwę nie był w stanie się „złapać” jeden z najlepszych młodzieżowców poprzednich rozgrywek Sebastian Milewski. „Wyszydzani” często u nas Słowacy akurat z Piasta powoływani są do reprezentacji. Owszem, ich wejście na odpowiedni poziom trochę trwało – szczególnie w przypadku Tomasa Huka i Jakuba Holubka – ale obaj dają już odpowiednią jakość.
Bystre „oko” dyrektora sportowego Bogdana Wilka rzadko się myli i być może wkrótce także forma Kristophera Vidy będzie bardziej stabilna. Dodajmy na koniec, że klub musi naprawdę się napracować by zatrudnić odpowiednich nowych piłkarzy, bo przez ostatnie półtora roku Gliwice opuścili tak ważni piłkarze jak Aleksander Sedlar, Mikkel Kirkeskov, Joel Valencia, Joao Felix, Patryk Dziczek, Piotr Parzyszek czy Uroś Korun. Potężna jak na nasze realia ekipa.
I jeszcze jedna refleksja. Brawa, że namówiono na przeprowadzkę ze Znicza Pruszków na Górny Śląsk Arkadiusza Pyrkę, na którego machnięto ręką w Legii Warszawa. Znając warsztat Fornalika młodzieniec pochodzący, jak Michał Karbownik z wioski spod Radomia, trafił pod właściwy adres. Pytanie tylko, czy pamiętając casus dziś najlepszego piłkarza świata, nie okaże się on kolejnym wyrzutem sumienia mazowieckiego giganta, który miał go pod nosem, ale się nie zainteresował.
Przejdź na Polsatsport.pl