Adam Kszczot o sytuacji z Jakobem Ingebrigtsenem: Coś poszło nie tak
Wielkie zamieszanie podczas HME w Toruniu wywołała kwestia braku dyskwalifikacji w biegu na 1500 m Jakoba Ingebrigtsena. - Jeżeli sędziowie międzynarodowi definiują zdarzenie jednogłośnie, a jury of appeal mówi inaczej, to coś poszło fatalnie nie tak - skomentował Adam Kszczot.
Norweg Ingebrigtsen wygrał w piątek finał biegu na 1500 m w ramach halowych mistrzostw Europy w Toruniu. Kilka minut po finiszu okazało się jednak, że został zdyskwalifikowany za przekroczenie toru. Decyzja została oprotestowana przez Norwegów i po północy - już w sobotę - zmieniona. Potem kontrprotest złożyli Polacy. Przełożono poranną dekorację, ale ostatecznie odrzucono argumenty polskiej reprezentacji. Drugi na mecie biegu był Marcin Lewandowski, który uważa, że Norwega potraktowano inaczej niż innych zawodników, naginając reguły.
- Złożyliśmy protest nie w sprawie przekroczenia toru przez Norwega, ale ws. łapania przez niego za rękę i koszulkę Michała Rozmysa. Niestety został on przez sędziów odrzucony - powiedział PAP wiceprezes PZLA Tomasz Majewski.
Dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki podkreślił w rozmowie z PAP, że sędziowie ze zrozumieniem odnosili się do argumentów Polaków, przeanalizowali wskazane przez polską ekipę dowody i nagrania wideo.
- Niestety nie zmienili decyzji, chociaż mieli wszystkie powody do tego - stwierdził Kęcki.
Do sprawy odniósł się wybitny polski 800-metrowiec Kszczot.
- Zasady tutaj nie do końca grają rolę. Ocena - szczególnie Jury of Appeal - jest bardzo, bardzo dziwna na tych mistrzostwach. Moja opinia jest taka, że skoro sędziowie międzynarodowi jasno definiują zdarzenie jako podlegające dyskwalifikacji, do tego jednogłośnie, a jury of appeal mówi inaczej, to coś poszło fatalnie nie tak - ocenił Kszczot, który w niedzielę powalczy o kolejny tytuł halowego mistrza Europy na 800 m.
Zobacz także: Lekkoatletyczne HME. Wściekły Marcin Lewandowski! "Zasady powinny dotyczyć wszystkich, a nie tylko niektórych"
Słowa Kszczota znajdują odzwierciedlenie w przynajmniej kilku decyzjach na tych mistrzostwach. Sędziowie międzynarodowi, bardzo doświadczeni, kogoś dyskwalifikują za złamanie przepisów, a ta decyzja jest potem uchylana przez komisję odwoławczą.
- Zasadniczo jestem i tak bardzo szczęśliwy z tego sukcesu. Jestem zadowolony z rozegrania biegu. Drugie miejsce smakowało jednak lepiej po przekroczeniu mety niż później, gdy zobaczyłem na powtórkach relację w telewizji. Norweg był lepszy, ale złamał przepisy. Zasady powinny dotyczyć wszystkich, a nie tylko niektórych. Tym jestem wkurzony - wskazał w rozmowie z PAP Lewandowski.
Dodał, że słyszał o szantażu ze strony Norwegów. Gdyby nie przywrócono złota ich reprezentantowi, groził on wyjechaniem z mistrzostw i rezygnacją ze startu na 3000 m.
- Jak widać, szantaż się chyba udał. Wiadomo, że to duże nazwisko i gwiazda lekkiej atletyki. Nie tak to chyba jednak powinno wyglądać. Przez cały stres związany z tą sytuacją naciągnąłem coś w okolicach pleców i szyi. To spowodowało, że nie byłem dziś rano w stanie stanąć do walki w eliminacjach biegu na 3000 m - powiedział PAP Lewandowski.
Polak uzyskał czas 3.38,06 i przegrał z Ingebrigtsenem o pół sekundy. Brąz zdobył Hiszpan Jesus Gomez - 3.38,47. Michał Rozmys zajął ostatecznie szóste miejsce.
Po trzech dniach mistrzostw Europy w Toruniu Polacy mają w dorobku trzy srebrne medale. Najwięcej szans na kolejne krążki mają jednak w ostatnim dniu zawodów - w niedzielę.
Przejdź na Polsatsport.pl