Iwanow: Koniec pewnej epoki. We wtorek Ronaldo, w środę Messi?
To, że czas hegemonii Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego w światowej piłce dobiega końca wiedzieliśmy już w ubiegłym roku. Prawdziwi dominatorzy trawiastych boisk, którzy od 2008 roku poza jednym przypadkiem (Luka Modrić 2018) zawłaszczyli sobie „Złotą Piłkę” dziś wiedzą, że nastał czas nie na zbieranie braw, a oklaskiwanie innych.
De facto oklaskiwać rywali musieli już kilka miesięcy temu, kiedy prawie wszystkie laury za rok 2020 zgarnął Robert Lewandowski. Prawie, bo niezrozumiała decyzja redakcji France Football zabrała mu przyjemność dzierżenia w dłoniach tej najbardziej prestiżowej nagrody.
Słynny Portugalczyk w poszukiwaniu nowych wyzwań zamienił Madryt na mniej atrakcyjny pod wieloma względami Turyn i miało to być małżeństwo doskonałe. Juventus dotknięty ręką piłkarskiego boga miał w końcu sięgnąć po Puchar Europy. Zamiast tego w ciągu trzech sezonów odpadał z Champions League raz w ¼ i dwa razy już w 1/8 finału. Co gorsza ulegając drużynom „drugiego szeregu” europejskiego topu: najpierw Ajaxowi Amsterdam, potem Olympique Lyon, w końcu FC Porto.
W żadnej z tych rywalizacji – a w szczególności we wtorek Cristiano, mówiąc delikatnie, nie pomógł. Pomysł na jego zatrudnienie plus poniesione koszty nie dały oczekiwanego efektu, a w tym sezonie „Stara Dama” nie sięgnie po raz pierwszy od 2012 roku nawet po „scudetto”. „CR 7” ma już 36 lat. Lepszy nie będzie…
ZOBACZ TAKŻE: Skrót meczu Juventus - FC Porto (wideo)
Ta sama historia dotyczy Leo Messiego. Argentyńczyk jest co prawda o 3 lata młodszy od Cristiano i ma większy wpływ na grę Barcelony, ale już nie taki jak kiedyś. „Duma Katalonii” z utęsknieniem patrzy w stronę Pucharu Ligi Mistrzów od pięciu lat. Podobnie jak „Juve” od tamtego czasu nie potrafi dojść do finału rozgrywek. A dziś jest o krok, o centymetr, od pożegnania się z nimi już na pierwszej przeszkodzie w fazie pucharowej.
Jeżeli we wtorek Ronaldo miał wszelkie dane, by odrobić minimalne straty poniesione w Porto, to co ma powiedzieć Messi? Wygrać 4:0 w Paryżu? Zafundować kibicom powtórkę z „Remontady” 2017? Wtedy jednak „Barca” grała u siebie, ze wsparciem blisko stutysięcznej widowni, przygotowana przez Luisa Enrique „ekipa remontowa” z Andresem Iniestą, Luisem Suarezem czy Neymarem prezentowała się zdecydowanie mocniej, a i sam „kierownik budowy” był na innym etapie swojej kariery. Był silniejszy, pewniejszy, skuteczniejszy.
„Barca” ma jednak w sobie ciągle tyle magii, że świat czeka na ten mecz tak, jakby nie było klęski 1:4 na Camp Nou. Seria czterech zwycięskich meczów bez straty gola, mała „remontada” z Sevillą w Pucharze Króla, gdzie – choć po dogrywce - zespół Ronalda Koemana odrobił dwa stracone gole z Estadio Sanchez Pizjuan oraz powrót Joana Laporty za stery klubu, to znaki przynoszące odrobinę nadziei.
Do tego by w Parku Książąt wydarzył się cud, potrzebny jest jednak Leo Messi. Ale nie taki, jak w pierwszym meczu tych drużyn albo w sierpniu w Lizbonie, gdzie upokorzył go Bayern Monachium. Lub też sięgając głębiej na Anfield w maju 2019 roku w pamiętnym rewanżu z Liverpoolem. Barcelona musi nauczyć się wygrywać tytuły także bez jego wielkiego wpływu na losy meczu. Czy jest to możliwe?
Juventus z Ronaldo nie dał rady grającemu przez długi czas w „dziesiątkę” FC Porto. Barcelona ma poprzeczkę zawieszoną sporo wyżej. I po drugiej stronie barykady Kyliana Mbappe. Największego faworyta do przejęcia schedy po gigantach ostatnich lat. Tym bardziej, że latem czekają nas mistrzostwa Europy, a w nich szanse na dobry wynik Francuza są większe niż naszego polskiego kandydata do tytułu „Piłkarza Roku na Świecie”….
Transmisja z meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów Paris Saint-Germain - FC Barcelona od godz. 20.50 w Polsacie Sport Premium.
Przejdź na Polsatsport.pl