Kowalski: Sousa musi pilnie przestać korzystać z budki suflera
Cudu nie było. Anglicy ograli drużynę Sousy „na chodzonego”. Wystarczyło, że w kliku momentach przyspieszali i robiła się przepaść. Żal, że nie udało się szczęśliwie zremisować, bo tak słabo grającej Anglii, która myślami jest już chyba na Euro, nie widzieliśmy dawno. Mało tego, gdyby w meczach eliminacyjnych stosowano VAR, bramka dla gospodarzy nie zostałaby uznana. To wszystko jednak za mało, aby na tym budować optymizm i spójność grupy, która może dokonać rzeczy wielkich.
Pytanie czy nowy trener Paulo Sousa szuka i wyciąga wnioski czy po prostu działa po omacku i błądzi pozostaje otwarte. Z tych trzech rozegranych spotkań, które z doliczonym czasem trwały około 280 minut, naszej przyzwoitej gry można by wycisnąć może 60. W bardzo wielu momentach, tak jak w meczu z Andorą, na boisku był bałagan. Niczym ta drużyna nie była w stanie pozytywnie zaskoczyć i naprawdę trzeba mieć na nosie różowe okulary, aby dostrzec znaczący postęp w stosunku do tego co prezentowaliśmy za poprzedniego selekcjonera.
Choć ledwie cztery zdobyte punkty na starcie od razu stawiają nas w trudnej sytuacji w grupie (o pierwsze miejsce dające bezpośredni awans na mundial będzie ciężko), zdecydowanie zbyt wcześnie jednak na domykanie skrzyni i twierdzenie, że to wszystko na nic, że Portugalczyk się nie nadaje.
Pewne jest, że jako nowicjusz w polskiej piłce korzystał z „budki suflera” i dał się namówić, czy też po prostu nabrać na kilka ruchów, które okazały się błędami. Trudno się dziwić, że chciał wymyślić coś nowego, bo każdy selekcjoner zaraz po przejęciu sterów próbuje za wszelką cenę pokazać, że widzi więcej niż inni. W moim odczuciu dał się nabrać, że Bednarek może sobie radzić na środku obrony bez Glika, że Helik, który zawalał mnóstwo bramek w Cracovii, a teraz gra na drugim poziomie w Anglii, może być ostoją naszej nowo uformowanej defensywy. Wiara, że Świderski wyjedzie na Anglię na Wembley pierwszy raz w życiu w pierwszym składzie kadry i od razu zaskoczy, też była płonna.
Albo wystawienie trzech podobnie grających napastników na Andorę (Lewandowski, Piątek, Milik). Czy brak powołania dla Kapustki, który patrząc na jego specyfikę gry i obecną dyspozycję ewidentnie przydałby się w każdym z tych spotkań, a zaproszenie do kadry tak niewiele jej dających graczy jak Kowalczyk, Slisz czy Augustyniak.
ZOBACZ TAKŻE: Czy Zieliński zawiódł w meczu z Anglią?
Sousa zachował się trochę jak trener klubowy, który czegoś chce popróbować, popatrzeć, zastanowić się, posłuchać podszeptów zasiedziałych w jego nowym środowisku. Tyle, że tu nie za bardzo jest na to czas. Nie oszukujmy się, pogubiliśmy punkty. A teraz czeka nas tylko jeden mecz towarzyski i mistrzostwa Europy.
Czy na podstawie trzech spotkań wiadomo jak ta reprezentacja chce grać? Poza tym, że trójką obrońców, a bez Lewandowskiego ani rusz (nie jestem pewien czy gdyby nie on, nie byłoby nerwówki nawet z Andorą), nie za bardzo. W czym lub w kim zatem nadzieja?
Mimo wszystko w Sousie. Portugalczyk nie jest przypadkowym gościem na swojej pozycji. Wbrew temu o czym zapewniano, nie znał zbyt dobrze specyfiki materii, z którą ma do czynienia, nie znał tych zawodników (mecze oglądane na wideo to nie to samo), zdał się w dużej mierze na podpowiedzi.
Działał po omacku, intuicyjnie. A teraz mam przekonanie nie będzie ich słuchać, bo wie jakie błędy popełnił i rozpoznał już teren. Widać to choćby po zmianach, które przeprowadzał w trakcie meczów. Jakby chciał przez to powiedzieć: „wiem, wiem, widzę co się dzieje, widzę, że źle to poskładałem”. Zresztą po meczu z Węgrami nawet werbalnie posypywał głowę popiołem.
Jeśli nie jest to tylko wrażenie czy też zgrabny zabieg socjotechniczny, możemy mieć nadzieję, że Sousa jeszcze przed Euro skleci drużynę, z której wreszcie będziemy zadowoleni. Bo na razie nie jesteśmy.
Przejdź na Polsatsport.pl