Bożydar Iwanow: Legia perfekcyjnie ustawiona. Europa postawi jednak wyższe wymagania
Gdyby nie porażka na inaugurację roku z Podbeskidziem Bielsko-Biała i odpadnięcie z Pucharu Polski z Piastem Gliwice wiosna Legii Warszawa byłaby perfekcyjna. Ale nawet te dwa wyżej wymienione „wypadki” przy pracy nie wpływają na celującą ocenę zespołu, który już w kwietniu może szykować się do świętowania mistrzostwa. Ostatnie sześć ligowych bojów to komplet zwycięstw i dziewiętnaście zdobytych bramek.
Straconych też niemało, bo siedem, ale to przy skuteczności Legii mimo momentów nerwowych ostatecznie nie robi na niej aż tak dużego wrażenia. Jasne, ten element jest do poprawy, szczególnie przed europejskimi pucharami, ale Czesław Michniewicz udowodnił, że to nie człowiek, który specjalizuje się do ustawiania we własnym polu karnym autobusu, a taka łatka była przecież do niego przypięta.
Były selekcjoner polskiej młodzieżówki do perfekcji dopracował ustawienie 1-3-4-2-1. Bo ma do tego odpowiednich wykonawców, których – wydaje się – do swoich „wariacji” gry z wahadłowymi i trzema środkowymi obrońcami – nie do końca może odnaleźć w seniorskiej reprezentacji Paulo Sousa. Przede wszystkim Legia zimą wypożyczyła z Dynama Kijów niemalże niezbędnego do takiego sposobu grania lewonożnego stopera Artema Szabanowa. To poszerza możliwości wprowadzania piłki w strefę obronną przeciwnika i warianty rozegrania.
ZOBACZ TAKŻE: Legia Warszawa górą w meczu na szczycie. Cztery gole w 30 minut!
Nieprzypadkowo Pep Guardiola w Manchesterze City – nawet grając czwórką z tyłu – czasem korzysta z operującego lewą nogą Aymerica Laporte'a. A Diego Simeone w tej roli często widzi Mario Hermoso. Robią tak najlepsi trenerzy świata i Michniewicz doskonale wie, skąd swoje wzory czerpać. Po drugie nikt nie ma tak znakomitych wahadłowych jak Legia. Zarówno Filip Mladenović jak Josip Juranović oraz Paweł Wszołek idealnie pasują do takiej piłki, co doskonale widać chociażby po ich liczbach w tym sezonie. Z Pogonią właśnie zagranie Chorwata do Serba przyniosło pierwszego gola, który ułożył mistrzom Polski przebieg tego spotkania.
Do tego znakomicie realizujący się w roli „dziesiątek” Bartosz Kapustka i Luquinhas. O przydatności w polu karnym Thomasa Pekharta od dawna nie trzeba nikogo przekonywać. Tak jak Legia może już przyjmować gratulacje z okazji obrony tytułu tak Czech szykuje – nomen omen - głowę do koronacji najlepszego ligowego strzelca.
Przyjemnie jest też zwrócić uwagę, że klub z Łazienkowskiej ma w swojej kadrze reprezentantów kraju. Mladenović wrócił do narodowego zespołu Serbii jeszcze jako zawodnik Lechii Gdańsk, ale swą pozycję tam trzyma, choć w marcu zagrał w tylko jednym spotkaniu. Przeciw Irlandii w eliminacjach mistrzostw świata co prawda został zmieniony w przerwie, ale jego drużyna szukała jednak zwycięstwa, a w jego miejsce wprowadzony został Filip Kostić, z Eintrachtu Frankfurt, który ma swą renomę w takich rozgrywkach jak Bundesliga.
Pekhart do reprezentacji Czech, dzięki Legii, wrócił po blisko trzech latach. Chorwat Juranović – jeszcze jesienią – po podobnym okresie nieobecności znów znalazł się w zespole wicemistrzów świata. Niepodważalną pozycję u Gruzinów ma Walerian Gwilia, który niedawno był wraz z kolegami blisko remisu z Hiszpanami, a przy Łazienkowskiej musi się godzić z rolą zmiennika. A wiosenna postawa Kapustki – nawet na tle powołanych z Pogoni przez Sousę Sebastiana Kowalczyka i Kacpra Kozłowskiego – pokazała nie tylko w sobotę, że Portugalczyk nie tylko błądził przy ustalaniu wyjściowych „jedenastek” na spotkania z Węgrami, Andorą czy Anglią, ale i przy powołaniach. Z Warszawy sięgnął jedynie po Bartosza Slisza, który wszystkie mecze i tak przesiedział na trybunach…
ZOBACZ TAKŻE: "Mistrz wreszcie gra jak mistrz"
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ryzyko tego, czy ten skład uda się utrzymać. Ale nie tylko. Pekhart potrzebuje porządnego rywala do miejsca w składzie, bo bez niego drużyna może wyglądać jak Polska bez pewnego piłkarza, którego kiedyś Legia zresztą „odpuściła”. Szabanow może dostać wezwanie do Kijowa, nie wiadomo co z przedłużeniem umowy Wszołka, a takie „wynalazki” jak Nazarij Rusin czy Ernest Muci może dopiero po przypieczętowaniu tytułu będą mogły swe kwalifikacje – lub ich brak – pokazać. Bo Jasur Jakszibajew nie robi wrażenia nawet w trzecioligowych rezerwach.
A zatem – problem pojawia się ten sam, jak co roku. Jesienią Lech Poznań nie kalkulował pewnie awansu do Ligi Europy, sprzedał Kamila Jóźwiaka i Roberta Gumnego, bo trzeba było spinać budżet. Dziś już wiadomo, że na kolejne wieczory z Rangersami czy Benfiką w stolicy Wielkopolski trzeba będzie poczekać przynajmniej do 2022 roku. Odległa to perspektywa. W Warszawie po swoich ostatnich przykrych doświadczeniach też w końcu ktoś musi dojść do prostego wniosku: brak inwestycji wiąże się z oddaniem europejskiego pola bez walki. I jeszcze jedna ważna sprawa. Nie należy tylko zainwestować, trzeba to zrobić właściwie. A z tym wśród zarządzających polskimi klubami różnie bywa…