Białoński: Sousa postraszył nie tylko Anglię
Można zakładać, że z Jerzym Brzęczkiem mielibyśmy sześć punktów, bo z Budapesztu wywieźlibyśmy pewnie komplet punktów. Z Paulo Sousą mamy tylko cztery, ale paradoksalnie postawa jego kadry to dobry prognostyk. Wreszcie Polak próbuje nie tylko wybijać, ale też grać w piłkę, nawet w starciu z mocarstwem. Pod względem obrazu gry tak dobrze na Wembley nie wypadliśmy nawet w 1973 r., gdy remis ratowali Jan Tomaszewski, czy Antoni Szymanowski – analizuje dyrektor Sport.Interia.pl Michał Białoński.
Jerzy Brzęczek przez ponad dwa lata szlifował grę defensywną zespołu. Wyszedł z założenia, że jeśli zbyt łatwo nie stracimy bramki, to w ataku, dzięki umiejętnościom Roberta Lewandowskiego, Krzysztofa Piątka, czy Arkadiusza Milika, użądlimy przeciwnika. Takie rozumowanie dało mu skutek w postaci trzech punktów na Praterze w Wiedniu, u progu eliminacji do Euro 2020. Z przebiegu gry nie do końca zasługiwaliśmy wówczas na trzy punkty, ale … zwycięzców się nie sądzi. Piątek trafił do siatki ledwie dziewięć minut po tym, jak pojawił się na boisku i trzy punkty pojechały do Polski.
Paulo Sousa z Budapesztu, w starciu ze znacznie niżej od Austrii notowanymi Węgrami, nie wywiózł kompletu punktów. Miał dramatycznie mało czasu, więc nie spodziewałem się, że dokona cudów podczas trzech treningów. Miałem nadzieję jednak, że sam nie podetnie gałęzi, na której siedzi przez odstawienie z wyjściowego składu lidera defensywy Kamila Glika, kosztem forsowania Michała Helika.
Portugalczyk uparł się, że udowodni wcześniejszym selekcjonerom pierwszej reprezentacji, a także tych młodzieżowych, że pomylili się, omijając Helika. W meczu z Andorą dla byłego stopera Cracovii zabrakło miejsca nawet na ławce rezerwowych, ale – ku zaskoczeniu wszystkich – wskoczył do wyjściowej jedenastki na Anglię. Jak to się skończyło, wszyscy pamiętamy – bezsensownym wślizgiem, którym sprezentował gospodarzom rzut karny na początku meczu.
Uporczywe forowanie do wyjściowego składu Helika to właściwie jedyny duży błąd Sousy. Z wyprawy na Wembley dostrzegam znacznie więcej pozytywów, pomimo pechowej porażki. Przypomniałem sobie wszystkie wyprawy „Biało-Czerwonych” do Anglii z ostatnich 50 lat, łącznie z tą z 1973 r., gdy osiągnęliśmy zwycięski remis 1-1. Nawet wtedy obraz gry nie wyglądał dla nas tak korzystnie jak tym razem.
Tylko raz nie daliśmy się totalnie zepchnąć do defensywy - 12 października 2005 r. w Manchesterze, gdzie decydującą o porażce bramkę na 2-1 Frank Lampard strzelił nam po kontrataku, 10 minut przed końcem. W dość pechowych okolicznościach. Mariusz Lewandowski wracał pod bramkę jak do pożaru, ratunkowym wślizgiem nabił Marcina Baszczyńskiego, niczym kula bilardowa piłka odbiła się od Arkadiusza Radomskiego, by trafić do Anglików tuż przed naszym polem karnym.
Tuzy takie jak Joe Cole z Michaelem Owenem i Lampardem wykończyły akcję, serią dwóch podań i strzałem bez przyjęcia piłki, jak na treningu. Poza tym próbowaliśmy atakować, zagościć w polu karnym rywala, w czym celował Tomasz Frankowski – zdobywca honorowej bramki, po podaniu Kamila Kosowskiego. W batalii z ubiegłej środy na tle Anglików wyglądaliśmy jeszcze lepiej, szczególnie w drugiej połowie. Także o pięć minut bliżej byliśmy remisu.
Paulo Sousa dostaje po głowie od krytyków za to, że najlepszego skrzydłowego Kamila Jóźwiaka trzymał na ławce. Tymczasem wpuszczenie sprintera na podmęczonego rywala to często stosowany wariant. I w tym wypadku stoję murem za Sousą. Wypoczęty Jóźwiak robił przewagę między innymi dlatego, że lewy obrońca Anglii, z którym przyszło mu się mierzyć - Ben Chilwell spalił większość paliwa, jakie miał na ten mecz. Później ciężko było mu nadążyć za świeżym „Józiem”. Były piłkarz Lecha pomógł nam przenieść ciężar gry na połowę rywala. Nie sądzę, aby Jóźwiak błyszczał tak samo, gdyby przyszło mu ścigać się z kupionym przez Chelsea za 50 mln euro Chilwellem od pierwszych minut. Wystarczy przeanalizować przykłady ubiegłorocznych wyjazdowych meczów Ligi Narodów z Holandią i Włochami, by zrozumieć, że z grającego od początku „Józia” nie zawsze jest wielki pożytek.
ZOBACZ TAKŻE: Czy Jóźwiak powinien zagrać od początku?
Najważniejszy plus Portugalczyka to fakt, iż zaczął zmieniać mentalność naszych piłkarzy, którym przez lata wmawiano, że mogą się tylko bronić i kontratakować, szczególnie w konfrontacjach z ekipami wyżej notowanymi w rankingu FIFA. Trener Sousa proces rozpoczął na długo przed pierwszym treningiem. Dzięki komunikacji w wywiadach, a także bezpośrednio z piłkarzami. „Musimy oddalić grę od naszej bramki, częściej gościć w polu karnym rywala i w ten sposób stwarzać okazje naszym napastnikom” – apelował.
W spotkaniu z Anglią strata Stonesa, która skutkowała bramką na 1-1, nie wzięła się tylko ze złego przyjęcia piłki. Była możliwa również dzięki temu, że nasz zespół podszedł wyżej, zagrał śmielej. Jakub Moder czaił się w pobliżu przeciwnika i tylko dzięki temu mógł mu odebrać piłkę. Czy to byłoby możliwe u wcześniejszych selekcjonerów? Defensywny pomocnik na ogół byłby od stopera rywala oddalony o dobre 30-40 m, tymczasem Moder zapuścił się na połowę Anglii, by zmusić ją do błędu.
Reasumując, mecz z Anglią dał mi o wiele więcej nadziei niż rozczarowania. Pokazał, że polski piłkarz świadomie może wyjść wyżej na terytorium przeciwnika, a nie tylko chować się za podwójną gardą i czekać, aż okładać go będzie rywal. To mocny sygnał do piłkarskiej Europy.
To daje powody do optymizmu w kontekście zbliżającego się Euro 2020. Paulo Sousa wie już, że Helik niekoniecznie nadaje się do pierwszego składu, a jeśli chce odmłodzić defensywę, to w odwodzie ma nie tylko Kamila Piątkowskiego, ale też Sebastian Walukiewicza, byle tylko ten odzyskał miejsce w składzie Cagliari. Ostatnia porażka 0-2 z Hellas Werona była siódmym meczem z rzędu, w którym Polak nie zagrał ani minuty.
Przejdź na Polsatsport.pl