Iwanow o zwolnieniu Żurawia: To takie nasze, polskie
Dariusz Żuraw zwolniony. To takie nasze, polskie. Typowe dla klubów w zawodowej piłce. Zawodowej, choć często tylko z nazwy, bo wiele działań, ruchów, transakcji, transferów, filozofii czy wizji z profesjonalnym działaniem nie mają za dużo wspólnego. Jednego dnia trener jest na tyle dobry, że przedłużamy z nim umowę na dwa albo trzy lata. Drugiego informujemy, że się z nim rozstajemy.
Przeżył to niedawno Alekasandar Vuković w Legii Warszawa, teraz tę samą historię napisał Dariusz Żuraw „odstrzelony” w Lechu. Żeby nie wracać do bardziej odległych czasów i słynnej dziesięcioletniej umowy Wojciecha Stawowego z Cracovią. Słynne „trener na lata, który nie wytrzymuje do lata” będziemy oglądać pewnie jeszcze nie raz. W różnych wariacjach.
Od prolongaty kontraktu „Vuko” z klubem z Łazienkowskiej do rozstania z nim minęło mniej więcej tyle samo czasu co w przypadku Żurawia i „Kolejorza”. Pod koniec listopada opiekun poznaniaków był wart pracy do końca czerwca 2023 roku, 6 kwietnia mógł się pakować. Czyli w obydwu przypadkach ktoś albo źle oszacował dobrze znanego sobie szkoleniowca, jego warsztat, wpływ na zespół oraz możliwości jego rozwoju, albo potem pospieszył się z odmienną od pierwotnych planów decyzją.
Z całym szacunkiem dla byłego już szkoleniowca z Bułgarskiej, ale nie był on tak rozrywanym przez rynek trenerem, że trzeba było się nim „zabezpieczyć” na tak długi czas. Tym bardziej, że skoro niepokojące informacje na temat pewnych relacji z najważniejszymi piłkarzami docierały do mediów, to władze klubu też powinny coś wiedzieć na ten temat.
ZOBACZ TAKŻE: PSG straci swoją gwiazdę?
Metoda działania jest od dawna jedna. Drużynie nagle przestaje „iść”, więc przy pierwszym kryzysie, nawet po wcześniejszych zachwytach, zaczyna się palić lampka alarmowa. Potem – jak to często w naszej piłce bywa – zespół łapie serię kilku zwycięstw. Czy nie było tak w przypadku Lecha?
W jednym tygodniu reporterzy zastanawiali się czy „Kolejorz” za chwilę nie zamiesza się w walkę o utrzymanie. Dwa, trzy komplety punktów zbliżyły zespół do strefy eliminacji do Conference League więc padały pytania, czy po odpadnięciu z Pucharu Polski drużyna nie jest jednak w stanie osiągnąć Europy przez PKO BP Ekstraklasę? Dwa tygodnie później optyka znowu się zmienia.
Od lat obserwuję następujący schemat: pozycja trenera uzależniona jest od następnego spotkania. Zespół może rozegrać dobre spotkanie, ale jak to w futbolu bywa, wynik jest gorszy niż gra. Jakby ktoś czekał, aż drużynie, czytaj trenerowi w końcu powinie się noga. Żeby mieć jasny argument, że to już „time to say goodbye”.
Piłkarze to oczywiście też wiedzą, czują. Nie jest to dla nich dobry sygnał. Jeżeli nie mamy przekonania do kogoś, trzeba się z nim żegnać od razu. Po co czekać? To tylko przekładanie gorącego kartofla z ręki do ręki, czekając aż w końcu spadnie. Gdyby Żuraw choć zremisował w Krakowie, pewnie ciągle by pracował. Do następnego spotkania. I to „w koło Macieju”. W Legii, Lechu, Śląsku Wrocław, Jagielloni Białystok czy w pierwszoligowym Widzewie, gdzie Enkeleid Dobi też od dłuższego czasu siedzi na walizkach. 0-3 w Sosnowcu z Zagłębiem też może zaraz być iskrą pod lontem, który nawet bez niej od dawna się skraca.
Przejdź na Polsatsport.pl