Iwanow: Bayern w bardzo trudnej sytuacji - przewidywalny w ataku, bezradny w obronie
Konia z rzędem temu, kto przed pierwszymi meczami ¼ finału Champions League postawił na to, że najbardziej zacięta rywalizacja o wejście do najlepszej czwórki będzie się toczyć między Borussią Dortmund, a Manchesterem City. Piłkarze z Zagłębia Ruhry, którzy w Bundeslidze mogą mieć problem z zajęciem czwartej lokaty, dającej prawo gry w kolejnym sezonie Ligi Mistrzów, w Anglii gryźli trawę, by stanąć na wysokości zadania. Do szczęścia zabrakło niewiele.
Prezentujący do tej pory kosmiczną dyspozycję „The Citizens” mieli gładko poradzić sobie z młodzieżą żegnającego się latem z klubem Edina Terzica. Tymczasem z trudem wygrali, strzelając bramkę na 2:1, gdy mijała 90 minuta. W rewanżu pozostają co prawda ciągle faworytem ale wynik jest niebezpieczny i o formalności absolutnie nie ma mowy.
Ale we wtorek i środę – zgodnie z oczekiwaniami – najciekawiej było w mroźnym Monachium, gdzie spadł nie tylko śnieg, ale i szanse Bayernu na powtórkę sukcesu sprzed roku. Od początku sezonu wiadomo, że drużyna z Monachium ma najgorszą defensywę od lat, a Manuel Neuer, mimo, że wpuścił w Bundeslidze już 35 goli i tak w wielu sytuacjach ratował swój zespół.
W Niemczech zbyt wielu takich napastników jak Kylian Mbappe jednak nie ma. 22-letni reprezentant Francji wsparty wreszcie odpowiedzialnym Neymarem pokazał, jak mobilizuje się na takie spotkania. W lutym zrobił show na Camp Nou. W środę w stolicy Bawarii. Jerome Boateng, Niclas Sule czy David Alaba nie byli w stanie go zatrzymać. A jeżeli błąd już na początku meczu popełnia niezawodny zazwyczaj Neuer, Bayern traci jeden ze swoich głównych argumentów.
ZOBACZ TAKŻE: Zobacz pięć bramek z meczu Bayern - PSG
Pamiętajmy, że zespół Hansiego Flicka grał wczoraj nie tylko bez Roberta Lewandowskiego, ale i Serge’a Gnabry’ego. Gra mistrza Niemiec stała się bardzo łatwa do rozczytania i przez to przewidywalna. Kingsley Coman i Leroy Sane przeprowadzili dziesiątki rajdów, wykonali mnóstwo dośrodkowań, ale wiele z nich zbierała przeformatowana, także przez kontuzję Marquinhosa, obrona. Cała drużyna oddała ponad 30 strzałów, jednak Keylor Navas stawał na wysokości zadania. A nie stawali ci, którzy w jego kierunku uderzali.
Wszystko ułożyło się Bayernowi źle: jeszcze przed meczem kontuzja „Lewego”, potem covid Gnabry’ ego, rzadko spotykany brak pomocy od Neuera, już w pierwszej połowie kontuzja Leona Goretzki, który zawsze poszerza możliwości strzelenia gola, ociężałość i spóźnione reakcje środkowych obrońców, z których każdy (a z powodu kontuzji i roszad taktycznych w roli stoperów zobaczyliśmy wczoraj czwórkę: Sule, Alabę, Boatenga i Hernandeza) był zamieszany w straty bramek.
Ryzykowne wysokie granie defensywy już w Lizbonie podczas turnieju Final 8 w sierpniu ubiegłego roku mogło zakończyć się klapą. Zresztą najbardziej było to widoczne w spotkaniach z Olympique Lyon i właśnie PSG. No ale wtedy skałą nie do złamania był najlepszy bramkarz świata. W środę niepozorny Kostarykanin zdjął mu tę koronę.
Już w Realu był w cieniu wielu gwiazd – przede wszystkim Cristiano Ronaldo, Luki Modrića czy Sergio Ramosa, ale solidnie wykonał swoją robotę. Trzy Puchary Europy, cztery Klubowe mistrzostwa świata mają swoją wymowę. Teraz znów jest w podobnej roli, bo przecież „Paris SG to Neymar czy Mbappe”. W najbliższy wtorek to jednak Navas może być „języczkiem u wagi”.
Czy Bayern na Parc De Princes jest mu w stanie strzelić co najmniej dwa gole? Wątpię. Jest taki jeden facet, który mógłby to zrobić. Ale trzeba by go cudownie postawić na nogi. Poza tym przy tak szwankującej defensywie monachijczyków nawet jego skuteczność mogłaby nie wystarczyć. Bayernie, jesteś w bardzo trudnej sytuacji.
Przejdź na Polsatsport.pl