Kowalski: Milionerzy z Paryża nauczyli się cierpieć
Dwumecz PSG z Bayernem to była największa frajda dla kibiców od wielu miesięcy. Dowód na to, że Liga Mistrzów się nie starzeje i potrafi nieść ładunek emocji chyba największy spośród wszystkich rozgrywek piłkarskich.
Po tym jak Bayern wygrał wtorkowy mecz 1:0 i łączny bilans wynosił 3:3, aż się prosiło, żeby piłkarscy artyści uraczyli nas jeszcze dogrywką. I można się było zżymać na regulamin premiujący awansem drużynę, która strzeliła więcej goli na wyjeździe. Zwłaszcza teraz, kiedy nie ma kibiców na stadionach atut własnego boiska jest obalany właściwie w każdym meczu. No i żal, że spośród tych dwóch fantastycznych drużyn w grze mogła zostać tylko jedna.
Okazał się nią Paryż, co może mieć kapitalne znaczenie jeśli chodzi o przyszłość francuskiego klubu napędzanego katarskimi pieniędzmi. Paryżanie przegrywając od 40 minuty 0:1 i wiedząc, że utrata kolejnego gola oznaczać będzie ich koniec, pokazali że potrafią cierpieć. Nie byli w stanie strzelić gola wyrównującego po znakomitych kontratakach, ale też wytrwali dzielnie w defensywie mimo fantastycznej gry Bayernu.
Wyeliminowanie Bayernu na tak wysokim pułapie Ligi Mistrzów zsumowane z tym, że rundę wcześniej PSG rozbił Barcelonę, nie może już pozostawiać złudzeń. Ten projekt to nie tylko zbitka wielkich pieniędzy i nazwisk zgromadzonych na Parc de Princes, ale skonsolidowana świetna drużyna. Trener Mauricio Pochettino też potwierdził się w swojej roli po raz kolejny. Sprawić, aby Neymar harował dla drużyny, a nie grał tylko pod siebie to sztuka nieosiągalna dla jego poprzedników. Taka gra i takie postępy, jakie pod jego wodzą robi zespół, mogą mieć znaczenie w rozwiązaniu wielkiego dylematu Kyliana Mbappe: odejść czy pozostać.
ZOBACZ TAKŻE: Trener PSG złożył deklarację po meczu z Bayernem
Owszem, Bayern grał bez Roberta Lewandowskiego, ale argentyński trener nie miał kluczowego zawodnika, który decydował o spokoju w defensywie, czyli Marquinhosa. Na boisku od pierwszej do ostatniej minuty oglądaliśmy piłkarskie fajerwerki (a te tradycyjne serwowane były przez fanów PSG obok stadionu).
Neymar mógł „zabić mecz” już w pierwszej połowie, gdyby wykorzystał jedną z czterech fantastycznych sytuacji wykreowanych przez siebie i Mbappe. Francuz dołożył kolejną szansę po indywidualnej akcji (chybił o metr), a tuż po przerwie Di Maria wystawił piłkę Neymarowi, któremu zabrakło centymetrów, aby wepchnąć ją do pustej bramki.
Zegar bił i wydawało się, że Niemcy będą w stanie odrobić straty przy takiej nieskuteczności gospodarzy. Trwało oblężeni bramki Navasa, ale PSG wytrwał. Co wręcz nieprawdopodobne, tempo tego szalonego spotkania nie słabło nawet na chwilę. Piłka przenosiła spod jednej bramki pod drugą.
Starcie przypominało w końcówce walkę gladiatorów, którzy słaniając się na nogach ukradkiem spoglądali na sędziego, który ogłosił koniec dramatu. Francuzi przegrali rewanż, ale tak naprawdę pokazali coś więcej niż w pierwszym efektownie wygranym spotkaniu w Monachium 3:2. Wytrwali z korzystnym rezultatem nie dzięki temu, że tworzą konstelację gwiazd, ale dlatego, że wiedzieli co znaczy być razem w trudnym momencie.
Przejdź na Polsatsport.pl