Mateusz Gamrot: Nigdy nie ukrywałem, że moim celem jest pas UFC
Mateusz Gamrot (18-1, 6 KO, 4 SUB) znokautował Scotta Holtzmana (14-5, 5 KO, 2 SUB) na gali UFC, która odbywała się 10 kwietnia w Las Vegas. Już kilka dni później "Gamer" pojawił się w magazynie "Koloseum", gdzie przeanalizował pojedynek z Holtzmanem, a także przedstawił swoje dalsze plany w amerykańskiej organizacji.
Justyna Kostyra, Łukasz Jurkowski: Przede wszystkim gratulacje, bo te ci się jak najbardziej należą. Bonus za walkę wieczoru, bonus za nokaut wieczoru, co dalej?
Mateusz Gamrot: Bardzo dziękuję za gratulacje, a co dalej? Chyba bonus za poddanie, tak wychodzi z czystej matematyki, tego bym sobie życzył. Odkąd dostałem się do UFC, nie ukrywałem, że moim długofalowym celem jest pas tej organizacji. A krótkofalowym jest wygrywanie każdej walki, kroczek po kroczku. I zdobywanie tych bonusów, bo wiadomo, że kiedy one wpadają, to znaczy, że walka była widowiskowa, podobała się fanom i ja też będę z tego zadowolony. A do tego dochodzi bonus - jesteśmy sportowcami, robimy to z pasji, ale oczywiście zarabiamy na tym pieniążki. Otrzymanie "50 koła" za występ zmienia życie (śmiech).
ZOBACZ TAKŻE: Mateusz Gamrot oszalał ze szczęścia! "Dziękuję hejterom"
Zostałeś doceniony przez UFC gdzieś na tak zwanym backstage'u? Dana White poklepał po plecach? Matchmaker powiedział "good job"?
Nie... (śmiech) Po pierwszej walce w Abu Dhabi, która zakończyła się kontrowersyjną decyzją, podszedł Sean Shelby i powiedział, żebym niczym się nie martwił, że to był dobry pojedynek. Miał inne zdanie na temat wyniku i zaprosił mnie do Vegas. Tutaj było o tyle bardziej chaotycznie, że wszystko bardzo szybko się działo. Przyjechaliśmy do szatni jakąś godzinę przed walką, zrobiłem szybką rozgrzewkę i był pojedynek. Po walce od razu punkt kontrolny, medyczny, wywiady i błyskawiczny powrót do hotelu. Tak naprawdę nie miałem jeszcze czystego kontaktu z Daną, Seanem czy kimś innym. Nie ma co ukrywać - byłem pierwszy raz w Las Vegas i jak tylko wróciłem do hotelu, spakowałem manatki i razem z Borysem (Mańkowskim - przyp. red.) polecieliśmy w centrum. Nawet nie dotrwałem do końca gali, żeby ją obejrzeć (śmiech).
Co jest do poprawy po tej walce z Holtzmanem?
Jestem zawodnikiem, który podchodzi do siebie krytycznie. Zawsze dążę jednak do jak największego profesjonalizmu, chcę być perfekcyjny w każdym calu. Bardzo mocno szykowałem się na stójkę, trenowałem z wieloma "stójkowiczami". Moja pewność siebie w tej płaszczyźnie poszła mocno do góry. Oglądając tę walkę już później, miałem wrażenie, że za mało kopałem, za mało tych kopnięć trafiłem. Te, które doszły były jednak dobre. Mogłem też zrobić więcej akcji składających się z trzech, czterech ciosów z rzędu. Było za to dużo pojedynczych lub podwójnych uderzeń, a także tzw. "fake'ów". Dzięki temu miałem później kontynuację w parterze. (...) Zawsze fajnie, jak jest coś do poprawy. To znaczy, że się rozwijamy, jest progres i podczas kolejnej walki będę jeszcze innym zawodnikiem.
Przejdź na Polsatsport.pl