Droga Huberta Hurkacza na szczyt oczyma Filipa Kańczuły cz. 2
Nie ulega wątpliwości, że wrocławianin Hubert Hurkacz zrealizował najskrytsze marzenia triumfując w Miami Open. O tym jak wyboistą drogę przebył Hubert i jak pielęgnował w sobie gen zwycięzcy opowiada jego przyjaciel, były trener i wagabunda, obecnie przebywający w Arizonie, Filip „Kańczi” Kańczuła. Zapraszamy na drugą część rozmowy.
Tomasz Lorek: Porażka w dwóch setach: 67 (2), 57. Zanim zacząłeś jeździć z Hubim, to w jaki sposób go poznałeś i kiedy pojawiła się chęć współpracy? Jak zrodziła się ta niezwykła więź?
Filip Kańczuła: Na KKT we Wrocławiu. Mama Huberta – Zosia Maliszewska, od wielu lat przyjaźniła się i była dobrą znajomą trenera Pawła Jarocha. Paweł pracował w KKT, pracował też ze mną. Był moim trenerem przez jakiś czas. I w 2010 roku o ile wiem, Paweł wspomniał Zosi o mnie. Ona się do mnie odezwała. Wtedy byłem świeżo po powrocie ze Stanów. Wróciłem w grudniu 2009 roku. A od późnego lutego 2010 roku czy od marca 2010, wiem na pewno, że jeszcze przed katastrofą smoleńską, już razem pracowaliśmy z Hubim. Zaczęło się to w ten sposób, że odbijałem z Hubim pod balonem na KKT we Wrocławiu. Byłem trochę takim jakby starszym sparingpartnerem, trochę takim drugim trenerem. Hubert pracował wtedy z Agnieszką Babicką. A po upływie kilku miesięcy stałem się głównym trenerem Huberta. Hubi miał wtedy 13 lat.
- Zatem Agnieszka Babicka była nauczycielką tenisa dla Huberta tak jak Jelena Gencić dla Novaka Djokovicia, tak?
- Nie pierwszą, bo Hubert stawiał pierwsze kroki na korcie z Piotrem Jamrozem. Piotr Jamroz, ten sam Piotr Jamroz, który miał zajęcia ze mną kiedy byłem w podobnym wieku co Hubert. A tak naprawdę to Hubert zaczął, bo jego rodzice grali rekreacyjnie i on to podłapał, chwycił rakietę i odbijał piłkę o boczną siatkę tak jak ja o boczną ścianę mojego bloku przy ulicy Pocztowej…
- I gdy zaczęliście razem odbijać, to już wtedy Hubert był taki, że Coca – Cola nie, piwko nie, słodycze nie, tylko już wówczas czysto i dietetycznie podchodził do zagadnienia? Czy jeszcze nie miał świadomości, że odżywianie jest integralną częścią zdrowego trybu życia tenisisty?
- Taką początkową świadomość, a może nie tyle świadomość co docenianie tego, że to co się je wpływa na organizm, Hubert wyniósł z rodzinnego domu. I od początku nie był kimś, kto obżerał się „śmieciami”. Proces… Jego mama też sobie różnych nowych rzeczy próbowała, ja też próbowałem nowych rzeczy w zakresie żywienia. I Hubert tak stopniowo rozwijał tą świadomość. Próbowaliśmy różnych rozwiązań. Przeczytałem książkę Novaka Djokovicia. Podsunąłem ją Hubiemu. Próbowaliśmy tej diety, którą Serb sugerował, ale stwierdziliśmy, że bezgluten nie jest aż tak istotny. Może to ma sens jeżeli nie ma się celiakii. Dowiedzieliśmy się, że nie warto jeść przetworzonych rzeczy, nie warto jeść mięsa. Potem jedliśmy same ryby, a kolejnym krokiem był weganizm. Ja sam jestem weganinem od ponad dwóch lat. A Hubi takim stricte weganinem jest chyba troszkę dłużej. To nigdy nie miało znamion radykalnych posunięć. Nie było ruchów na zasadzie jak nożem by uciął z dnia na dzień, tylko trochę przypominało to badanie tego co się przyjmie, słuchanie siebie, słuchanie organizmu. Badanie po czym zostaje fajne uczucie, a po czym nieco mniej fajne… Od początku, czymkolwiek Hubert by się nie zajmował, chciał być najlepszy. On przez cały czas chciał podkręcać śrubę. Uwielbia rywalizację. Ja pamiętam jak on mi opowiadał, że on to mógłby nawet rywalizować o to, kto splunie najdalej! Pamiętam, że Hubi mi o tym powiedział kiedy był młodym chłopakiem. I to nie brzmiało dziecinnie. To właśnie brzmiało poważnie. Oglądałem ostatnio „The Last Dance” na Netflixie. O Chicago Bulls z czasów Jordana. Michael Jordan też mógł rywalizować o to czy będzie toczył monetę po ziemi jak najbliżej ściany, ale tak, aby ta moneta nie dotknęła ściany. Są takie sceny jak Michael Jordan grał w tą zabawę z ochroniarzami w szatni, już po meczu. I Hubert zachowuje się podobnie. Jest rywalizacja i też taki odcień rywalizacji z samym sobą, ze swoimi słabościami. Progresja i przesuwanie granic. Jem zdrowo, to zobaczmy czy mogę jeść zdrowiej. Gram w tenisa tak, to zobaczę czy mogę grać jeszcze lepiej. Hubert pielęgnował w sobie tą cechę od zawsze.
- Podczas turnieju w Miami, Rosjanin Danił Miedwiediew opowiadał, że dba o to, aby podczas każdego śniadania zjeść jajka. Obojętnie w jakiej postaci, czy to na miękko czy na twardo czy jajecznicę. Ponadto nie stroni od avocado, płatków, jogurtów itd. Zdaniem Rosjanina jest to niezwykle wartościowe dla zawodowca. Kańczi, może rzeczywiście coś w tym jajku jest, ale któż to raczy wiedzieć? Nie wiem czy znaczenie jajka nie jest trochę przerysowane, ale skoro służy wiceliderowi rankingu ATP…
- Myślę, że może być w tym dużo prawdy. Niektórzy mówią, że jajka to cholesterol. Jajka… Kiedy jeszcze je jadłem, to był to jeden z głównych punktów śniadania. Uważam, że podłożem każdej diety musi być jakieś takie wewnętrzne przekonanie i poczucie, że to jest dobre dla mnie. Jestem weganinem, ale nie będę jednym z tych, którzy będą zasypywać innych ludzi zdjęciami maltretowanych zwierząt. Dla mnie samego to jest bardzo ważne. Weganizm stał się podstawą i przyczyną, dla której nie dotykam produktów odzwierzęcych. Nie mam wystarczającej wiedzy, żeby wszem i wobec ogłaszać, że to jest najzdrowsze co może być na świecie dla człowieka itd. Wiem, że weganizm dobrze wpływa na mnie. Jednak jakbym był trenerem Miedwiediewa, nie powiedziałbym mu nagle: weź przestań jeść jajka, bo to bez sensu. Nie doktoryzuję się w tym temacie. Na pewno jestem chodzącym przykładem, że można stosować taką dietę, to można jeść i że to nie zabija. Mam bardzo dobre wyniki krwi i różnych badań podstawowych. To musi być w zgodzie z tobą. Dla Huberta to jak on je jest w zgodzie z nim i to jest najważniejsze. Jeżeli on czuje, że mu to pomaga, no to super.
Hubert Hurkacz i Filip Kańczuła na korcie Indian Wells
WARTO CZYTAĆ
- A zatem to, co polecał Nole Djoković w zakresie diety wam akurat nie pasowało?
- Nie, nie do końca. Książka Novaka była dla nas silną inspiracją. Ten eksperyment z książką pokazał inną stronę sportu i przekonał nas, że zawodowy tenisista to jest ktoś, kto przez 24 godziny na dobę robi wszystko, żeby być jak najlepszym.
- Książka Nole ilustruje, że warto szukać nowej drogi…
- Tak. Warto szukać swojej drogi, bo w niuansach tkwi sukces na określonym poziomie.
- Kańczi, zdecydowaliście się, że zagracie w debla z Hubim w Bastad i Vale do Lobo. To była chęć takiej towarzyskiej gierki? We wspólnej grze w debla chodziło o szczyptę zabawy?
- Tak, chodziło o to, aby było trochę zabawy. To był czas kiedy Hubert był już lepszym graczem ode mnie, ale czasami chciałem sobie jeszcze zagrać i spróbować. Wtedy już rzadko grałem dla samego siebie. Nie miałem już takich możliwości czasowych, żeby samemu jeszcze trenować, więc to tak wyszło po prostu z chęci przeżycia czegoś razem… Ja zawsze przebywałem na trybunach, z boku kortu… A może też Hubi chciał zobaczyć jak to by było, gdybyśmy obaj tak znienacka wyszli na kort? Kiedyś razem graliśmy trochę w lidze niemieckiej. Po powrocie ze Stanów jeździłem pograć w tenisa do takiej miejscowości pod Berlinem. Zabrałem tam Huberta, wkręciłem go, bo chciałem, żeby trochę posmakował jak to jest zagrać mecz i dostać parę euro za wysiłek włożony w pojedynek. Wszystko po to, żeby Hubert poczuł, może nie tyle co znaczą pieniądze w tenisie, ale żeby poczuł, że w pewnym sensie to jest coś więcej niż hobby. Chociaż dla Huberta to nigdy nie było hobby. Chodziło mi o wyrażenie tego, że z gry w tenisa są też takie bardziej wymierne korzyści i przyjemność, że można gdzieś pojechać, że ktoś go może chcieć jako zawodnika. Chciałem, żeby poznał choć trochę realia znane z piłki nożnej czy z innych sportów.
- Hubert jako chłopak już chciał być najlepszy w konkursie plucia na odległość... Zawsze miał rozrysowane w głowie, że należy sięgać wzrokiem za horyzont i warto znaleźć się na szczycie. Często sam siebie pytam – jak szary zjadacz chleba w Polsce ma szanować tenisistę, skoro on: podróżuje po świecie, zwiedza, istne El Dorado, Coco Jamboo, to na co on ma narzekać? Pamiętam taki turniej kiedy Hubi grał w deblu z Szymonem Walkówem, którego też prowadziłeś jako trener. Maj 2016 roku, Jablonec nad Nisou, Czechy. Hubert i Szymon docierają do finału futuresa, przegrywają z parą: Jan Choiński/Tom Schonenberg. Zarabiają grosze, 180 dolarów na głowę za awans do finału po tygodniu gry. Z czego żyje taki początkujący tenisista, za co jeść i gdzie spać?
- Realia są takie, że trzeba się przez ten poziom przebić, żeby zacząć wychodzić na plus i zarabiać… Krótko mówiąc…
- Czyli śpisz u znajomych…?
- Szukasz najniższych kosztów. I bez takiego wsparcia z zewnątrz na zasadzie: widzę w tobie potencjał, masz tu pieniądze i czy to mówi rodzic czy sponsor, to nie ma jak... Nie ma opcji, żeby grając na poziomie futuresów czy challengerów zarobić na życie… I to jest smutne, ponieważ ludzie często nie zdają sobie sprawy, że aby wygrać challengera, trzeba naprawdę dobrze grać w tenisa. Umiejętnościami mało co odbiega się od pierwszej dwudziestki czy pięćdziesiątki singlistów. Owszem, potem decydują takie elementy jak głowa, ale… Tenisiści, którzy grają na poziomie challengerów, dochodzą do ćwierćfinałów i półfinałów challengerów czy wygrywają te turnieje, to często są wspaniali sportowcy. I ci ludzie są kompletnie nikomu nieznani. Jeśli ktoś usiłowałby przełożyć to na poziom choćby piłkarski, to po prostu nie da się tego przełożyć. Bo ilu jest piłkarzy na świecie, którzy zarabiają naprawdę dobre pieniądze za grę? Mnóstwo. A ilu jest tenisistów, którzy dobrze żyją z gry? Dwustu? Weźmy pierwszą setkę z debla czy z singla pierwszą setkę…
- A reszta walczy o życie…
- Mówię tylko o rzędzie wielkości. A reszta, tak jak powiedziałeś, walczy o życie…
Tylko czołówka światowa może pozwolić sobie na luksusowe życie uprawiając tenis - mówi Filip Kańczuła (na zdj.)
WŁÓCZĘGOSTWO ZE SPRINGSTEENEM
- Filip, a gdy Hubi z tobą podróżował, to najczęściej przemieszczaliście się z turnieju na turniej pociągiem, autobusem, autem czy samolot czasami wchodził w grę? Jak wygląda życie takiego chłopaka, który marzy o sukcesach, a jest jeszcze zbyt nisko w hierarchii, żeby pozwolić sobie na komfortowe podróże?
- Hubert był w dość komfortowej sytuacji. Rodzice byli w stanie mu pomóc. Polski Związek Tenisowy też mu troszkę pomagał. Myślę, że na początku najwięcej nakładu finansowego było po stronie rodziców. Co nie oznacza, że my wszędzie lataliśmy samolotami. Wręcz przeciwnie. W samochodzie spędziliśmy wiele godzin, przejechaliśmy wiele tysięcy kilometrów… Jechaliśmy na kołach z Polski czy to do Niemiec czy do Francji. Próbuję sobie jeszcze przypomnieć w jakich miejscach byliśmy autem...
- Ty za kółkiem, a Hubi spał?
- Ja za kółkiem, a Hubi chcąc nie chcąc, słuchał Bruce’a Springsteena przez całą drogę. Teraz mi to wypomina… Nie była to do końca jego muzyka… Teraz on się z tego śmieje. Ja za kółkiem, a Hubi rozmaicie spędzał czas. Uczył się. Umiejętnie wykorzystywał czas w podróży. Robił szkołę zdalnie. Działał mocno eksternistycznie. Hubert gdzieś tam zanurzony w swoim świecie, a ja za kółkiem. Bardzo lubię podróżować. Podróżowanie samochodem jest dla mnie formą terapii i medytacji. Przemieszczanie się nigdy mi nie przeszkadzało. Willie Nelson powiedział kiedyś, że najbliższą rzeczą do tego, aby być wolnym jak ptak jest podróżowanie. Myślę, że to bardzo trafne stwierdzenie. Ktoś kto jak Willie Nelson jest ikoną muzyki country, gość, który gdy mówi, to równie dobrze mógłby być kierowcą TIR-a w Stanach... Jego piosenki są bodajże w co drugim odtwarzaczu w USA.
Zobacz także: Tomasz Lorek o Hubercie Hurkaczu: Bywały turnieje, w których zarabiał 36 dolarów. To szaleńcza droga na szczyt
- Skoro dotknęliśmy muzyki. Numer „Glory days” Bruce’a Springsteena z drugiej strony mógł inspirować Hubiego. Można było zakładać, że jak posłucha tej piosenki „The Bossa” Springsteena, to gdzieś na końcu tunelu będzie starał się odnaleźć iskrę, aby kiedyś mógł wspominać dni pełne chwały. Podejrzewam, że słuchaliście nie tylko utworu „Brilliant disguise”…
- „Brilliant disguise” – piękny numer Bruce’a. Hubi, chcąc nie chcąc, z tych tekstów Springsteena liznął trochę innego angielskiego. Chciałem zaszczepić w Hubim troszkę zainteresowania tym językiem. Myślę sobie, że to nasze wspólne podróżowanie było bardzo dobrym momentem, abyśmy zbudowali taką wyjątkową więź. I miło to wspominamy. I gdy pytasz o środki transportu, to zaliczyliśmy absolutnie wszystkie. Byliśmy w samochodzie, w autobusie, w pociągu, w samolocie… Nawet płynęliśmy promem na Ellis Island przy okazji pobytu w Nowym Jorku… Z kolei podczas Australian Open wybraliśmy się na lekkie zwiedzanie Australii. Odbyłem z Hubertem podróż chyba w każdym zakątku świata, w którym przyszło mu grać.
Bruce Springsteen (fot. PAP)
- Musiałeś odczuwać niezwykłą satysfakcję kiedy w 2015 roku Hubert grał w parze ze Słowakiem Alexem Molcanem w finale debla juniorów w Melbourne Park. Pamiętam ten niesamowity finał Australian Open. Finał juniorskiego Szlema to już jest poważne zagadnienie… Wtedy doceniasz smak sukcesu i rozumiesz, że warto było wycierać te wszystkie kurze w pociągach i na promach, aby znaleźć się w takim miejscu…
- Tak, to było piękne. Myślę, że pozostać w turnieju tej rangi do samego końca i pozamiatanie wielu uznanych rywali to jest spore osiągnięcie. Szkoda tylko, że ten finał Aussie Open zaczął się bardzo dobrze, a skończył mniej pomyślnie. Ale i tak finał Wielkiego Szlema był świetnym przeżyciem. Finał debla AO w Melbourne Park był inspirujący i dał nam kopa… Myślę, że udział w tych juniorskich Szlemach dla młodego tenisisty jest niesamowitym przeżyciem, bo w szatni ocierasz się o swoich idoli. No co tu dużo mówić… Wielcy gracze przestają być postaciami z telewizji, a zaczynają jawić się normalnymi i realnymi ludźmi…
- Rafa Nadal myje ręce w umywalce obok ciebie, a ty przebierasz się w tej samej szatni co Djoković...
- Tak. Rafa myje ręce obok ciebie, a na lunchu spotykasz Djokovicia, Raonicia, Hewitta… Gdzieś tam mignie ci Guga Kuerten… Tenisista z poprzedniej epoki, który wciąż jest aktywny w tym światku. I tak jakoś żywot pędzi. To niesamowite przeżycie.
POZOSTAĆ SOBĄ
- I co ważne, a podkreślałeś to wcześniej, że Hubert Hurkacz jest dalej tym samym Hubertem. On wciąż jest kulturalnym człowiekiem. Spośród Polaków wyżej od Huberta byli w rankingu singlowym tylko Wojciech Fibak (10 w 1977 roku) i Jerzy Filip Janowicz (14 w 2013 roku). Wiadomo, że im wyżej się wspinasz, a Hubi jest już szesnastą rakietą na świecie, w drodze na szczyt czyhają na gracza rozmaite pokusy i czasem aż człowieka kusi, żeby skręcić w inną alejkę. A Hubi nie chce skręcić… Dalej chce być porządnym człowiekiem z Wrocławia. Niesłychane, prawda?
- To jest niesłychane. I jak mam ci szczerze powiedzieć, to w tym upatruję największych szans dla Huberta, aby był gościem pokroju pierwszej dziesiątki w rankingu ATP. W tym tkwi szansa, aby znalazł się w gronie prawdziwych mistrzów. Dojść na szczyt to jedno. O tym wiadomo od dawna, że Hubi posiada te narzędzia, aby dostać się na wierzchołek. Drugie to utrzymać się na szczycie. To jest o wiele trudniejsze. Mi to powiedział kiedyś Paweł Stadniczenko, inny trener z Wrocławia. I ja sobie to przemyślałem. Stwierdziłem, że to jest absolutna prawda. I kiedy kształtuje się młodego sportowca, to ty musisz myśleć nie tylko o tym jak on ma się dostać na szczyt, ale też zainteresować się tym na ile to tylko możliwe i wykształcić w nim te cechy, aby na tym szczycie się utrzymał. To wydaje się być zadaniem, które przerasta wielu graczy, prawda? Spójrzmy na karty historii i zobaczmy ilu było tenisistów, którzy raz błysnęli i szybko zgaśli. Przyjrzyjmy się takiemu Borisowi Beckerowi, który przez moment był nr 1 na świecie i porównajmy go z Nadalem, Federerem i Djokoviciem. Ile razy Nadal miał kontuzję, 6 miesięcy gościa nie było w tourze, nagle bum, Hiszpan wraca i jest w olśniewającej formie?
- Taki słynny przykład: finał w chilijskim Vina del Mar w 2013 roku. Rafa przestał grać po porażce w II rundzie Wimbledonu’2012 z Lukasem Rosolem. W lutym 2013 roku Rafa wraca na kort i awansuje do finału turnieju ATP 250! Mało tego, Nadal gra finał z leworęcznym Argentyńczykiem Horacio Zeballosem, który trwa 2 godziny i 47 minut! To jest kosmos.
- To prawda. To jest kosmos. Djoković też miewał wielkie powroty. I wtedy zaczynasz zastanawiać się: co jest w tych ludziach takiego, że ten ogień nie gaśnie? Można powiedzieć, że wszystko osiągnęli, że już wszędzie byli, a mimo to ten ogień wiecznie płonie i coś wiecznie pcha ich do przodu. To jedno, a druga niezmiernie istotna kwestia to umiejętność poradzenia sobie z sukcesem. Właśnie to o czym wspomniałeś, że Hubertowi nie uderzyła woda sodowa, że Hubert jest dalej tym samym chłopakiem co kiedyś. Takie rzeczy wynosisz z domu. Chwała dla jego najbliższego otoczenia, w którym wyrastał. On wie co jest ważne w życiu i o co warto dbać. On rozumie, że relacje z ludźmi są bardzo istotne. Rozmawia z ludźmi, szanuje ich i wie, że warto być dobrym człowiekiem i warto mieć porządnych ludzi wokół siebie.
Dalsza część rozmowy na kolejnej stronie.
Przejdź na Polsatsport.pl