Liga Mistrzów. Czego zabrakło Chelsea, by pokonać Real?
Gdyby piłkarze Chelsea byli w stanie zachować intensywność, determinację i aktywność jaką zaprezentowali w pierwszej połowie, mogli w wtorek w nocy odlecieć do Londynu w dużo lepszych nastrojach. Remis 1:1 w pierwszym półfinale Ligi Mistrzów, na terenie Realu Madryt wygląda oczywiście nie najgorzej, ale Thomas Tuchel ma pełną świadomość, że misja „Stambuł” nie została jeszcze zakończona. A na rewanż „Królewskich” może wzmocnić Sergio Ramos. Gra w ataku nie będzie więc dla „The Blues” łatwiejsza.
No właśnie, atak. Po niewykorzystanej w… swoim stylu znakomitej sytuacji przez Timo Wernera, już na początku pierwszego półfinałowego spotkania Ligi Mistrzów, znów pojawiło się sporo pretensji do niemieckiego napastnika. Były zawodnik RB Lipsk ciągle jest najskuteczniejszym piłkarzem londyńczyków, licząc punktację kanadyjską goli i asyst, ale co z tego, skoro spektakularnych zmarnowanych okazji ma zdecydowanie więcej.
Tuchel przeformatował drużynę w drugiej połowie ale wejście Hakima Ziyecha i Kaia Havertza nie poprawiło kreacji w ostatniej tercji. Gdy zszedł mocno wyeksploatowany i fantastyczny tego dnia Christian Pulisic nawet kapitalna dyspozycja N’Golo Kante nie była w stanie doprowadzić któregoś z ofensywnych piłkarzy do sytuacji, z której można strzelić gola.
ZOBACZ TAKŻE: Skrót meczu Real - Chelsea
Janusz Panasewicz w studiu Polsatu Sport Premium słusznie zauważył, że opiekun „The Blues” miał przecież w zanadrzu dwójkę wysokich i silnych napastników: Olivera Giroud i Tammy’ego Abrahama. Ten drugi zakończył rozgrzewkę około 75 minuty i udał się w bluzie na trybuny. Już wtedy wiedział, że na boisko nie wejdzie. Podobnie jak doświadczony Francuz.
A czy w takim spotkaniu i momencie zespołowi nie przydałby się właśnie taki „harpagon”, a nie ktoś o fizyce Kaia Havertza, który jednak nie jest stworzony do tego, by w polu karnym używać łokci i kilogramów do przepychania? Co znaczy ktoś taki jak Karim Benzema dla „Królewskich” widzieliśmy w chwili, gdy padła wyrównująca bramka. Ktoś inny z „Los Blancos” byłby to w stanie zrobić? Może Ramos, ale on oglądał to spotkanie z boku i – jak zawsze – mocno mecz swoich kolegów przeżywał. Bez „Super-Karima” Real tego meczu na pewno by nie zremisował.
Koncepcja gry na trójkę ofensywnych piłkarzy w różnych wariacjach ale bez klasycznej silnej „dziewiątki” to nie tylko pomysł Tuchela. Przecież to samo stosuje Pep Guardiola, a i Manchester United kiedy na ławce zaczyna Edinson Cavani też nie gra kimś takim jak kiedyś Teddy Sheringham.
Futbol ewoluuje i by być efektywny wcale nie potrzebuje napastników takich jak przed laty, ale są takie chwile, gdy ich obecność by się przydała. Kto jest dziś najbardziej łakomym kąskiem dla największych klubów poza Kylianem Mbappe? Erling Haaland. Mając go w swojej kadrze Manchester City na pewno byłby dużo bardziej urozmaicony i niebezpieczny. Może to jest ten brakujący element w pomyśle Pepa i dopóki ktoś taki nie znajdzie się w kadrze „The Citizens”, ten klub nie doczeka się najważniejszego Europejskiego Pucharu…
Tuchel jest jednak w innej sytuacji. Znaczącego wiele u Franka Lamparda Abrahama w ogóle prawie nie dostrzega, nie umieszczając go nawet czasem wśród piłkarzy rezerwowych. Giroud? Kto pamięta jego przewrotkę w spotkaniu z Atletico Madryt na wagę zwycięstwa w pierwszym meczu ¼ finału wie doskonale, jak jego doświadczenie, poparte olbrzymimi umiejętnościami mogły się przydać. Oli gra rzadko i tak samo rzadko zawodzi. Trener Chelsea ma go na co dzień na treningu więc nie wypada mi z jego decyzjami polemizować. Ale kto wie, czy za tydzień na Stamford Bridge nie okaże się niezbędny. Stawka jest większa niż …przywiązanie do filozofii. Stambuł czeka!
Przejdź na Polsatsport.pl