Cezary Kowalski: Dominacja Anglików będzie trwała przez długie lata
Dwa lata temu składy finałów Ligi Mistrzów i Ligi Europy, w których znalazły się cztery angielskie zespoły, mogły wydawać się pewnym zbiegiem okoliczności. W półfinałach naprawdę niewiele brakowało, aby Ajax dostał się do finału zamiast Tottenhamu, a Barcelona zamiast Liverpoolu. Tym razem nie było praktycznie żadnych szans, by zatrzymać Manchester City i Chelsea Londyn.
Wówczas było to jakieś dopełnienie pozytywnego piłkarskiego szaleństwa, którego byliśmy świadkami przez kilka miesięcy sezonu 2018/19. Na chłodno już wtedy trzeba było powiedzieć wprost: Anglicy zaczynają na dobre dominować w Europie i nie zmieni tego fakt, że jedno czy drugie trofeum w kolejnych edycjach nie zostanie akurat zgarnięte przez przedstawiciela Premier League.
Zobacz także: Iwanow: "Niebieski" finał Ligi Mistrzów w Stambule. Taktyczna wojna na najwyższym poziomie
W długim dystansie ta angielska fala będzie dominująca. Nikt nie przewidział oczywiście pandemii i choćby z powodu wszystkich niedogodności z nią związanej sezon 2019/20 był nie do końca wymierny (nowa formuła dokończonych rozgrywek w kształcie turnieju bez spotkań rewanżowych). W finałach zagrali Hiszpanie, Włosi, Niemcy i Francuzi, a właściwie drużyny z tych krajów.
Dziś widać, że ogólna tendencja jest jednak oczywista, cztery ekipy z Anglii w europejskich finałach przed dwoma laty to nie był żaden przypadek, ale czytelny sygnał rozpoczynających się tłustych lat angielskiego futbolu klubowego także w wydaniu międzynarodowym. Przypadek to był raczej ten ubiegły eksperymentalny sezon, w którym Anglicy do finałów nie doszli. Generalnie jednak to wyspiarze, wydaje się na długi czas, zaczęli rozdawać karty.
Decyduje o tym w głównej mierze coraz większy dystans, jaki zaczął dzielić kluby angielskie od całej reszty najmocniejszych lig europejskich. Rozdźwięk w sferze finansowej rozpoczął się oczywiście już jakiś czas temu, ale właśnie dwa lata temu znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym. Kryzys pandemiczny sprawił, że z dużej odległości zaczęła robić się przepaść. O rosnących kłopotach najbogatszych klubów hiszpańskich czy włoskich powiedziano i napisano już mnóstwo przy okazji zamieszania z Superligą. Pewnym wyjątkiem jest inny konkurent Anglików Paris Saint Germain, ale tam wciąż nie poradzono sobie ze sposobem wydawania gigantycznych pieniędzy. Doraźnie Paryżanie są w stanie dobrnąć do półfinału czy nawet finału, jak w ubiegłym roku, ale to wszystko jest chwiejne, oparte na kaprysach dwóch czy trzech graczy, a nie na solidnych fundamentach.
Natomiast krezusi z Anglii nauczyli się korzystać ze swojego bogactwa sportowo. Zaczęli konsumować coś, do czego bardzo solidnie się przymierzyli i w co, a właściwie w kogo zainwestowali. Mam tu na myśli trenerów spoza Wielkiej Brytanii.
Jakiś czas temu, korzystając ze swoich niemal nieograniczonych możliwości finansowych Anglicy ściągnęli przecież najlepszych trenerów na świecie. Już nie takich ze znanymi nazwiskami, ale jednak nieco zgranymi kratami jak Louis van Gaal, Guus Hiddink czy Manuel Pellegrini, ale absolutnie gorące nazwiska: Pep Guardiola, Juergen Klopp, Mauricio Sarri, Unai Emery, Mauricio Pochettino czy ostatnio Thomas Tuchel. W czasie gdy byli zatrudniani w Premier League nie byli jakimiś zdolnymi trenerami na dorobku, ale gigantami w swoim fachu, dyktującymi obowiązujące na świecie piłkarskie trendy, wizjonerami, w swoich absolutnie szczytowych momentach kariery. Nie było takiej możliwości, aby to nie zadziałało. Efekty po prostu musiały przyjść.
Owszem, są rodzynki w innych ligach, które jeszcze dotąd dotrzymywały kroku i zaliczały się do nielicznych klubów w Europie poza tymi angielskimi, które nie muszą sprzedawać zawodników. Barcelona, Real, Bayern, Paris Saint-Germain, Juventus Turyn. Ale Anglia przygniata ich swoją liczebnością, siłą ligi w ujęciu całościowym. Tutaj po prostu jest większy margines błędu.
W Niemczech jeśli odpadnie Bayern, to przecież Borussia Dortmund tego ciężaru nie uniesie (mam na myśli także finanse), to samo we Włoszech z Juventusem, PSG we Francji jest pod taką presją szejków, że zaczyna zjadać własny ogon. Dominująca w ostatnich latach Hiszpania też znajduje się na zakręcie, czego najlepszym przykładem słaniający się w półfinale weterani Realu Madryt, gigant wprost sponiewierany przez młodzież z Chelsea Londyn (sytuacji w rewanżu było na 8:0 dla gospodarzy, a nie 2:0). Barcelona najpierw przegrywa tak jak poprzednim sezonie 2:8 z Bayernem, w obecnym daje sobie wbić cztery gole już w ćwierćfinale jednemu Mbappe. Fakt, że Messi nie będzie grać wiecznie już chyba definitywnie dotarł do Katalończyków.
ZOBACZ TAKŻE: Skrót meczu Chelsea - Real
A w Anglii jak nie wyjdzie na jakimś etapie mistrzowi Liverpoolowi, to jest Manchester City, zaraz za nim Chelsea, Arsenal, Tottenham, obudowujący się Manchester United, który płaci rekordowe stawki.
Czyli sześć klubów, sformatowanych i gotowych do tego, aby zgarniać najważniejsze europejskie trofea.
Nie jest żadnym odkryciem, że najlepszych piłkarzy świata ciągnie do miodu, czyli do pieniędzy, a te największe są właśnie w Anglii. I to nie tylko w jednym czy dwóch klubach, jak na kontynencie. Trzynasty obecnie w tabeli Crystal Palace jest w stanie płacić belgijskiemu napastnikowi Christianowi Benteke (6 goli w sezonie) 120 tysięcy funtów tygodniowo. Średnia miesięczna pensja w Premier League wynosi 3 mln euro, podczas gdy w drugiej pod tym względem Bundeslidze 1,5 mln, Włoszech, 1,3 mln, Hiszpanii 1,2 mln, a Francji 1 mln. Dla porównania na drugim poziomie w Anglii w Championship średnia to 1,5 mln euro, a najlepiej opłacany zawodnik w drugiej lidze zarabia 3,5 mln euro.
Ogromne pieniądze z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych, które zmieniają piłkarską mapę Europy, nie są jedynie przejadane na zagraniczne gwiazdy i bezpośrednią poprawę produktu jaką jest Premier League, jak to było przez lata, ale także inwestowane w bazy treningowe. Na tle np. tych włoskich w Anglii są to już ośrodki niemal kosmiczne, prawdziwe piłkarskie kliniki, laboratoria, gdzie kreuje się i przygotowuje nie tylko młodych zawodników. To nie jest przypadek, że nagle w górę poszedł też futbol na młodzieżowym poziomie reprezentacyjnym właściwie we wszystkich kategoriach. A pierwsza drużyna po raz pierwszy od 1990 roku dostała się do strefy medalowej podczas mistrzostw świata w 2018 roku.
Fakt jest taki, że żyjemy w erze angielskiej piłki, która zdominuje rynek europejski na lata. Szykując się na finały Ligi Mistrzów i Ligi Europy w kończącym się sezonie przyzwyczajajmy się do myśli, że przedstawicielom pozostałych lig europejskich z roku na rok w tych rozgrywkach będzie coraz trudniej ogrywać angielskich gigantów.
Przejdź na Polsatsport.pl