Iwanow: "Niebieski" finał Ligi Mistrzów w Stambule. Taktyczna wojna na najwyższym poziomie
Od jakiegoś czasu Europa zachwyca się piłkarską maszyną stworzoną przez Pepa Guardiolę, ale tworzony przez niego od lat Manchester City dopiero teraz dotarł do finału Champions League. I jeszcze zanim dowiedzieliśmy się z kim zagra decydujący bój o Puchar Europy. to właśnie zespół Hiszpana postrzegany był w roli faworyta po sięgnięcie o najważniejszy klubowy laur. Można napisać nawet więcej: „The Citizens” od lat uznawani są za kandydata numer jeden do triumfu w tych rozgrywkach.
Zawsze jednak coś staje im na przeszkodzie. Raz Lyon, innym razem Tottenham i niesłusznie uznana bramka Fernando Llorente, wcześniej Liverpool itd. itp. A więc „żaden” Bayern, Barcelona czy Real Madryt. Teraz jednak może być to Chelsea. Klub może nie o tak wielkiej renomie w Lidze Mistrzów w ostatnich latach. Ale za to piłkarski „potwór” stworzony przez Thomasa Tuchela, który wyglądać może nawet na lepiej uzbrojonego niż ten budowany od 2016 roku przez Katalończyka.
Nie będzie dużą przesadą jeśli stwierdzimy, że to „The Blues” grają w tej chwili najbardziej nowoczesną i intensywną odmianę współczesnego futbolu. W środowym spotkaniu z Realem Madryt w środku pola „niby” znajdowała się tylko dwójka pomocników N’Golo Kante i Jorginho, ale i tak zdominowali oni takich asów jak trójka w osobach Casemiro, Toniego Kroosa i Luki Modrića. Brazylijczyk, Niemiec i Chorwat zmuszeni zostali do gry bardzo głęboko, często pod stoperami, bo bliżej bramki Chelsea nie było metra kwadratowego przestrzeni by móc się tam poruszać. Długimi górnymi piłkami przy Andreasie Christensenie, Antonio Rudigerze i Thiago Silvie Real nie bardzo mógł coś zdziałać. Tylko jedna zagrywana w ten sposób futbolówka dotarła na głowę Karima Benzemy, ale Eduard Mendy znakomicie interweniował.
Boczne sektory boiska zamknięte „na klucz” przez Cesara Azpilicuetę, który rzucany na różne pozycje w obronie wreszcie ma miejsce, do którego idealnie się wkomponował. I przez Bena Chilwella, który do tego daje nieprawdopodobną siłę ofensywną. O środku pola już napisaliśmy wyżej: Kante skradł show w obu meczach z „Królewskimi”, Jorginho jest jego idealnym uzupełnieniem, a w odwodzie Tuchel ma jeszcze Mateo Kovacića. To, co dzieje się wyżej, to już totalna łamigłówka dla trenerów rywala. Choć i City gra bez klasycznego napastnika, to Chelsea jest w pierwszej linii jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Obrońcy nie bardzo wiedzą co się wydarzy i jaki wariant rozegrania wybiorą Mason Mount, Christian Pulisić, Timo Werner, Kai Havertz lub Hakim Ziyech. A jak Niemiec chciałby coś zmienić, ma dwóch zupełnie innych zawodników przedniej formacji w osobach Olivera Giroud i Tammy’ego Abrahama. Guardiola takim urozmaiceniem, nawet przy tak dużej głębi składu, nie może zaimponować.
To, że „The Blues” potrafią grać z City pokazał kwietniowy półfinał Pucharu Anglii, wygrany przez londyńczyków 1:0. W sobotę ich konfrontacja ligowa i drugie tej wiosny przetarcie przed meczem w Stambule. Ale dopiero teraz ze świadomością tego, że najważniejszego ich boju dojdzie w ostatnią sobotę maja. Ktoś zyska – być może – małą przewagę psychologiczną. Dziś wcale nie jestem pewien, kto powinien bardziej bać się drugiej strony. Czy Tuchel Guardioli czy jednak odwrotnie? Szykuje się taktyczna wojna na kosmicznym poziomie strategicznym. Ale piłki w piłce też będzie mnóstwo. Wiemy, jak to często bywa w finałach. Tym razem jednak o dramaturgię absolutnie się nie boję…
Przejdź na Polsatsport.pl