Tak Thomas Tuchel zaświecił światło w szatni Chelsea
Z fanfarami odprawiła Real 2-0 i zasłużenie awansowała do finału Ligi Mistrzów, a w Premier League pobiła Manchester City i awansowała na trzecie miejsce. W jaki sposób Thomas Tuchel w krótkim czasie odmienił Chelsea – opisuje szef Sportu w Interii Michał Białoński.
Niemiec przejął „The Blues” z rąk klubowej legendy Franka Lamparda 26 stycznia, gdy zespół zespół zajmował wstydliwe dziewiąte miejsce w lidze. W 16 meczach stracił zaledwie siedem bramek, z czego aż pięć w starciu z West Bromwich Albion, w którym to meczu Thiago Silva wyleciał z boiska z czerwoną kartką, jeszcze przed upływem pół godziny, przy prowadzeniu londyńczyków 1-0.
Tuchel pokazał, że piłkarską twierdzę buduje się na skale, a nie na piasku i uszczelnił defensywę. Ważnymi legarami tej budowli było przejście na grę trójką obrońców, których z drugiej linii wspiera mistrz świata N’Golo Kante. Tak działająca ekipa poradziła sobie nie tylko z FC Porto, Realem i Atletico w Lidze Mistrzów, ale też na wyjazdach pokonała Liverpool FC, a przedwczoraj nawet Manchester City 2-1w preludium do finału Champions League.
ZOBACZ TAKŻE: Wichniarek - to nie był dobry sezon Bayernu
Ktoś powie, że dysponujący dziesięciopunktową przewagą w Premier League „Obywatele” mogli sobie pozwolić na wpadkę u siebie, a finał na
Atatürk Olympic Stadium w Stambule to będzie coś zupełnie innego, ale przewagę psychologiczną wybrańcy Tuchela już mają. Nie tylko z uwagi na sobotnią wygraną w lidze. Również dzięki szczelniejszej defensywie. Oto Chelsea, odkąd prowadzi ją Niemiec, pozwala rywalom na stworzenie zaledwie 0.4 sytuacji stuprocentowej na mecz i oddanie co najwyżej sześciu strzałów, podczas gdy w wypadu „The Citizens”, ich przeciwnicy pozwalają sobie na więcej – dochodzą do 0.6 sytuacji, po której powinien paść gol.
Dla porównania, za kadencji Lamparda Chelsea dopuszczała do tego, że rywal oddawał przeciętnie 10 strzałów na jej bramkę i stwarzał minimum jedną stuprocentową sytuację.
Co ciekawe, poprawę gry defensywnej Tuchel uzyskał poprzez regularne wstawianie do … ataku Timo Wernera. To Werner jest piłkarzem często inicjującym walkę o odbiór piłki. W końcówce ery Lamparda Niemiec wchodził z ławki, bądź wcale się z niej nie podnosił (jak w meczu z Wolverhampton). U Tuchela został jednym z liderów, choć nieskutecznością potrafi denerwować jak mało kto. Rywalizację z Realem mógł rozstrzygnąć już w pierwszym meczu.
Na dodatek nowa Chelsea nie dość, że nie dopuszcza rywali pod bramkę, to jeszcze z rzadka oddaje mu w ogóle piłkę. Panuje nad nią przeciętnie przez 63 procent czasu gry. Nawet w wyjazdowym starciu z Manchesterem City, a przecież dla jego menedżera Pepa Guardioli posiadanie piłki jest jak fetysz, minimalnie częściej była ona po stronie „The Blues” (48-52 proc.).
Szatnia ze Stamford Bridge najwyraźniej „kupiła” metody Tuchela, jeszcze szybciej niż te z Paryża, Dortmundu, czy Moguncji, gdzie pracował wcześniej.
O ile w Anglii niemiecka myśl szkoleniowa zyskała poklask, nie tylko dzięki pracy Tuchela, ale także – Juergena Kloppa, o tyle u nas, w wydaniu Petera Hyballi, przestała się sprawdzać. Od 21 marca Wisła Kraków Hyballi nie może wygrać, w sobotę zasłużenie uległa Lechowi 1-2 i z bilansem pięć porażek – dwa remisy może pocieszać jej fanów tylko fakt, że zagrożenie degradacją minęło.
Najciekawszym fragmentem meczu z „Kolejorzem” nie była żadna akcja, ani bramka, tylko radość Jakuba Błaszczykowskiego po zdobyciu honorowej bramki dla „Białej Gwiazdy”. Kuba ostentacyjnie podbiegł do klubowej legendy Kazimierza Kmiecika, a także kończącego karierę Rafała Boguskiego i z nimi cieszył się z bramki. Była to odpowiedź na słowa Hyballi „Fuck... Legends”, po których kibice na ogrodzeniu ośrodka treningowego wiślaków w Myślenicach wywiesili transparent, z hasłem poparcia dla Kuby i Kmiecika.
Wojna z Błaszczykowskim nie była do niczego potrzebna nie tylko Hyballi, ale też całej Wiśle. Odsuwanie od składu finalisty Ligi Mistrzów, który nawet w dzisiejszej formie potrafi zaskoczyć, jak choćby z rzutu wolnego bramkarza Lecha Mickeya van der Harta, było strzałem we własne kolano Hyballi.
Na początku tegorocznych rozgrywek gra Wisły Hyballi wielu, w tym mnie, zauroczyła. Wysokim pressingiem, energetycznym futbolem, nasyconym szybkim bieganiem z piłką i za piłką. Równie szybko trener Hyballa stracił szatnię.
– On nikogo nie szanuje – podsumował Niemca w wywiadzie dla Interii Jean Carlos. Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem po jednym słabszym występie został odstawiony do zamrażarki, podobnie jak kilku innych piłkarzy.
„Passion or nothing” – to jedna z tez Hyballli, która spowodowała, że jego teorie w Wiśle zbankrutowały. Z bilansem zaledwie 1.11 pkt po meczu z Piastem Niemiec pożegna się z Krakowem.
Dziś kadra Wisły jawi się w czarnych kolorach, podobnie jak ta Chelsea u schyłku Franka Lamparda, który narzekał na to, że piłkarze grają znacznie poniżej swoich umiejętności.
- Jestem zaskoczony wysokimi umiejętnościami piłkarzy, ich możliwością dobrej gry na każdym poziomie intensywności – cmokał Thomas Tuchel pod koniec marca, gdy zaczął swą zwycięską serię. Przypadkowo wtedy Wisła zakończyła wygrywanie. Klub z Krakowa musi znaleźć swojego Tuchela, który natchnie szatnię nową wiarą w siebie. Fachowca, którego metody nie przeterminują się po pięciu miesiącach, jak te Petera Hyballi.
Na nowe otwarcie w Wiśle będziemy czekać do lipca. Tymczasem zapowiadający się na pasjonujący finał Ligi Mistrzów Manchester City – Chelsea już 29 maja.
Przejdź na Polsatsport.pl