Iwanow: Mistrzostwo to początek. Czy (i jaką) strategię ma Legia?
Spiskowe teorie i podszepty, które dało się słyszeć, że Czesław Michniewicz wystawi na Podbeskidzie mocno rezerwowy skład i tym samym da szansę swojemu byłemu klubowi pomarzyć o pozostaniu w Ekstraklasie wzięły w łeb, gdy tylko zobaczyliśmy wyjściową jedenastkę na ostatni mecz ligowego sezonu.
Poza tymi, którzy dostali wolne już wcześniej, czyli Thomasem Pekhartem oraz Luquinhasem, a także pauzującym za kartki Bartoszem Sliszem, szkoleniowiec mistrzów Polski wystawił mocny skład. Z Arturem Borucem w bramce, podstawową (po kontuzji Szabanowa) linią obrony, Filipem Mladenovicem i Josipem Juranovicem na wahadłach czy Andre Martinsem i Bartoszem Kapustką w środkowej formacji.
Z zawodników z tzw. drugiego planu w większym wymiarze obejrzeliśmy tylko Ernesta Muciego i Kacpra Skibickiego, z tym że obecność tego drugiego związana była także z koniecznością wystawienia młodzieżowca. Przecież Slisz był zawieszony, a Cezary Miszta musiał odstąpić miejsce Borucowi i żegnającemu się z Łazienkowską Radosławowi Cierzniakowi.
ZOBACZ TAKŻE: Niemiecki profesor zdradził tajemnicę kuchni Lewandowskiego
Na stadiony wrócili kibice, szlachectwo mistrza zobowiązywało, więc Michniewicz nie chciał „odstawiać szopki”, tym bardziej, że z fanami od początku miał „pod górkę. I choć przeprosił ich ostatnio za swoje wokalne dokonania jeszcze w roli opiekuna Lecha Poznań, zawsze istniało ryzyko, że jednak podczas uroczystej ceremonii wręczania medali i trofeum za tytuł część kibiców go „pozdrowi”.
Nic takiego jednak miejsca nie miało. Powitano go co prawda dość oschle, nie brawami, ale gwizdy pojawiły się jedynie przy przedstawianiu Dariusza Mioduskiego. Tuż po nich usłyszeliśmy apel, „że chcemy pucharów”. Stworzenie Conference League, a więc trzeciego z europejskich pucharów powinno pomóc w realizacji tego planu. Wiadomo, że Legia startuje od walki o Champions League, przy fiasku pojawiają się jednak od tego sezonu nie jedna, a dwie furtki, więc nieskorzystanie nawet z tej ostatniej miałoby katastrofalne skutki. Dla wszystkich: od Mioduskiego zaczynając, na Michniewiczu kończąc.
Legia planując swoje przychody od 2017 roku liczy na „frukty” z UEFA, ale jej kolejne plajty powodowały, że trzeba było ratować się sprzedażą zawodników, jak miało to miejsce w przypadku Michała Karbownika, Radosława Majeckiego czy Jarosława Niezgody. Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem by zauważyć, że zawsze byli to młodzi Polacy. Przez ostatnie miesiące klub jednak żadnego takie „produktu” sobie nie ukształtował.
Ani Miszta, ani tym bardziej Skibicki czy wprowadzony wczoraj Jakub Kisiel oraz piłkarze, którzy jeszcze za kadencji Aleksandara Vukovića pojawiali się w ostatnich kolejkach ubiegłego sezonu – czyli Ariel Mosór, Szymon Włodarczyk czy Radosław Cielemęcki przez dwanaście miesięcy nie zrobili żadnego postępu.
Klub zainwestował najpierw w Valencię, potem w Jakszibajewa, Rusina, Muciego czy Szabanowa i – w zasadzie poza ostatnim, którego i tak nie dało się zatrzymać w Warszawie – z żadnego nie było tak naprawdę wielkiego pożytku. Czy z młodymi Polakami, którzy odgrywali ważne role w reprezentacjach młodzieżowych nie dało nic zrobić, by wskoczyli na wyższy poziom, a nie „kopali” się w trzecioligowych rezerwach? Ktoś ma rozrysowany jakiś plan ścieżki ich karier i rozwoju? Cała ta grupa zawodników nie tylko stoi w miejscu, w porównaniu z końcówką ubiegłego sezonu zrobiła nawet krok wstecz. Po prostu ten rok jest dla nich stracony.
Jedynym piłkarzem, którego Legia może tego lata sprzedać jest tak naprawdę Josip Juranović. Jeżeli wypromuje się na EURO, może być nie do zatrzymania. Chorwat zabezpiecza poza tym dwie pozycje, w tym jedną, która przy odejściu Marko Vesovića i znaku zapytania przy Pawle Wszołku może wyglądać za chwilę jak lej po bombie.
Legia ma oczywiście „młodzieżowca”, którego można także spieniężyć, ale to nie jest jej produkt, bo za Bartosza Slisza zapłacono jednak Zagłębiu Lubin 1,5 mln euro i nie były to małe pieniądze. Poza tym póki co raczej nikt o niego się „nie zabija”. Co z tego, że w przerwie meczu pomysłowo zaprezentowano na telebimach Joela Abu Hannę. To na razie bardziej wydatek (w kontekście pensji i prowizji) niż pewna szansa na zarobek, bo skoro jest tak obiecujący i był za darmo, to czemu nie trafił np. na rynek niemiecki, gdzie jest przecież dobrze znany.
Trener Michniewicz po wykonaniu zadania udał się na zasłużone wakacje i z oddali będzie czekać, co wydarzy się w nadchodzących dniach. Wypadałoby jednak, by wraz z klubem zastanowił się także co zrobić, by własne produkty wkrótce zaczęły dojrzewać, bo na razie marnują się, żeby nie napisać … gniją – w trzecioligowych warszawskich magazynach.
Z jakiego powodu? Nie wiem. Czy trenerzy nie są/nie byli w stanie ich rozwijać? A może nie mieli czasu, bo trzeba było się zajmować Valencią, Rusinem czy innymi "wynalazkami", którzy zamykali miejsce do składu tym, którym „EL-ka” na pewno jest bardziej bliska?
Strategia, przewidywanie, planowanie, budowanie ścieżki rozwoju karier, to przecież też zadanie, jaki ma każdy poważny klub, tym bardziej taki jak Legia. Z zainteresowaniem czekam więc na informacje, co dalej. W niedzielę nic się nie zakończyło. Poza przygodami/karierami w Legii Lewczuka, Astiza, Cierzniaka czy Vesovića.
Przejdź na Polsatsport.pl