Dwa nokdauny i twarda walka do końca. Josh Taylor ma komplet pasów!
Walka o wszystkie pasy mistrzowskie dwóch niepokonanych championów musi być twarda, zacięta i do końca - i taki był pojedynek Szkota Josha Taylora i Jose Ramireza w Las Vegas. Taylor, faworyt bukmacherów, zabierze pasy WBA, IBF, WBC i WBO do domu, ale żeby odnieść nieznaczne zwycięstwo punktowe, "Tartan Tornado" potrzebował dwóch nokdaunów i walki do ostatniego gongu ostatniej, dwunastej rundy.
Josh Taylor (18-0, 13 KO) wygrywa na punkty z Jose Ramirezem (26-1, 17 KO), zdobywając komplet pasów wagi superlekkiej.
To była dopiero szósta okazja do zjednoczenia mistrzowskich pasów, a obaj pięściarze doskonale zdawali sobie sprawę, że tylko jeden z nich może przejść do historii. Faworytem był Taylor i pierwsza runda zdawała się to potwierdzać: szybsze ręce, mocniejsze uderzenia, lepsza technika była po stronie Szkota. Trzy następne rundy to jednak Ramirez, ze swoim style ciągłego zadawania ciosów, liczeniem na to, że któryś zrobi rywalowi krzywdę zdawała się spychać Taylora do defensywy. - To nie jest boks Taylora i on o tym wie - mówił komentator ESPN, były mistrz świata Tim Bradley Jr. W tym szaleństwie była jednak metoda. - Chcieliśmy agresywnego Ramireza, takiego, żeby atakował. Dlatego go prowokowałem po konferencji prasowej, na ważeniu. Tylko o to mi chodziło, bo przecież wiadomo, że go szanuję. Chciałem jego agresji po, to, żeby go mocno trafić, bo on przy takich atakach się odkrywa - powiedział po walce zwycięzca.
ZOBACZ TAKŻE: Michał Cieślak zostanie... bohaterem gry komputerowej?
Tak było w szóstej rundzie, kiedy Ramirez zaatakował kombinacją tylko po to, żeby być liczonym po ciosie leworęcznego Taylora. W siódmej Ramirez zapomniał o najstarszym powiedzeniu w boksie czyli “bądź cały czas gotowy na obronę”, kiedy wychodząc ze zwarcia dał się trafić potężnym podbródkowym Taylora. - To było amatorskie, tak nie wolno dać się trafić - skwitował Bradley.
Kiedy wydawało się koniec walki jest tylko kwestią czasu, to Ramirez po raz kolejny pokazał wielki charakter. Jedenasta i dwunasta runda należała do niego, więcej trafiał, nadawał tempo walce, ale to nie wystarczyło by zmazać dwupunktowe rundy przegrane po nokdaunach. Wszyscy sędziowie byli zgodnie: 114-112 czyli bez nokdaunów byłby remis.
Sensacja: Kenneth Sims Jr (16-2, 5 KO) wygrywa z Elvisem Rodriguezem (11-1, 10 KO)!
Jedna z tych walk, kiedy nie wolno patrzeć na statystykę bo akurat w przypadku pojedynku Kennetha Simmsa Jr z Elvisem Rodriguez...liczby kłamały. Dla Rodrigueza, jednego z większych nowych talentów w światowym boksie, Simms był jednym z trudniejszych rywali (jeśli nie najtrudniejszym) ale Elvis był i tak zdecydowanym faworytem. Simms potrafi walczyć, to wszyscy wiedzieli, ale miał szybko ugiąć się pod siłą ciosów Portorykańczyka, który do tej walki miał perfekcyjny dorobek ringowy: 10 walk, 10 zwycięstw i 10 nokautów. Szybko okazało się, że chyba Rodriguez za szybko uwierzył, że jednym ciosem jest w stanie zmienić walkę, a Simm, walczący na środku ringu, przekonał się, że nie ma problemów z trafieniem rywala prostymi, szybkimi ciosami. Od czasu do czasu, dochodziły nawet mocne - jak choćby w szóstej rundzie, kiedy Rodriguez wyraźnie zachwiał się po ciosie podobno słabo bijącego przeciwnika. Simms Jr wygrywał rundę za rundą, choć to Rodriguez był lepszy w podsumowaniu statycznym CompuBox: trafił więcej ciosów w trakcie ośmiu rund (113 do 87) zadał także więcej ciosów mocnych 95 do 65), ale tym który wygrywał rundy był Simms Jr.
ZOBACZ TAKŻE: Trener Cieślaka: Michał? Już jest świetny, może być jeszcze lepszy!
Jose Zepeda (34-2, 26 KO) łatwo wygrywa z Hankiem Lundy (31-9, 14 KO)
W 2020 roku, Jose Zepeda był częścią walki roku, kiedy będąc cztery razy na deskach i tak wygrał ostatecznie z Iwanem Baranczykiem, bo to on zadał ostatni cios po którym rywal już nie wstał. Przeciwko Hankowi Lundy, od trzeciej rundy, nie musiał już ani stawiać wszystkiego na jedną kartę, ani koniecznie trafiać go swoimi najmocniejszymi ciosami. Kibicom nie mógł się podobać fakt, że Zepeda specjalnie się nie wysilał, żeby wygrywać rundy, a Lundy był po prostu za słaby, żeby zagrozić rywalowi będącemu obecnie na 1 miejscu listy rankingowej WBC. Kibice w Las Vegas, i ci którzy oglądali walkę przed telewizorami pewnie lekko przysypiali, ale przynajmniej w dziesiątej rundzie zobaczyli Zepedę naprawdę chcącego bić tak mocno jak potrafi. To nie wystarczyło do nokautu, ale wystarczyło do łatwego, jednogłośnego zwycięstwa punktowego. Czy Zepedę stać jeszcze na wywalczenie mistrzowskiego pasa? Ten pojedynek na to pytanie nie odpowiedział.
Przejdź na Polsatsport.pl