Iwanow: Villarreal, czyli konstrukcja idealna
To była wielka przyjemność śledzić ten cały rejs „Żółtej Łodzi Podwodnej” do portu w Gdańsku, gdzie na piłkarzy Villarreal czekał Puchar Ligi Europy. Bo to nagroda za konsekwencję w budowaniu klubu, który oczywiście musi sięgać po piłkarzy z zagranicy, ale nie robi tego przywożąc ich wagonami i bez właściwej weryfikacji.
Ale przede wszystkim dba o tożsamość i chłopaków z akademii. Jednej z najlepszych w Hiszpanii. W środę w wyjściowej jedenastce pojawiło się pięciu piłkarzy, którzy zostali przez nią „dotknięci”. Kolejni pojawili się z ławki. Trigueros i Gaspar to żywe legendy klubu. W wyjściowym składzie osiemnastoletni Yeremy Pino, który co prawda urodził się na Wyspach Kanaryjskich, ale kształtował się już pod okiem fachowców z Villarreal. Obok niego może grać 35-letni Albiol, doświadczony Capue czy dwójka podstawowych reprezentantów Hiszpanii – Moreno i Torres. Ich zobaczymy na EURO, z graczy Realu Madryt Luis Enrique nie powołał żadnego. Wymowne.
Kiedyś w Madrycie funkcjonowała idea „Zidanes y Pavones”. Gwiazdy – właśnie takie jak „Zizou” miały wspierać swą piłkarską wiedzą wychowanków „Blancos”, najlepiej tych lokalnych. W minionym sezonie Francuz zaczął wprowadzać Aribasa, Gutierreza czy Blanco ale bardziej z konieczności niż chęci ich rozwijania. O żadnym z nich nie można jeszcze powiedzieć, że za chwilę będą „ciągnąć” Real. Jaka będzie ich droga? Wypożyczenie? Sprzedaż? Czy ktoś w takiej firmie odważy się postawić na nich mocniej, skoro tu przede wszystkim trzeba zdobywać trofea?
W Villareal takiej presji nie ma, jest łatwiej, mniej stresująco, nawet z powodu zajęcia dopiero siódmego miejsca w lidze nikt włosów sobie z głowy nie rwał. Zamiast eliminacji do Coneference League jest jednak faza grupowa Ligi Mistrzów. Opłaca się mieć hiszpańskie gwiazdy i nie być zmuszonym by je koniecznie sprzedawać. Trawa w Sevilli czy Barcelonie wcale nie musi być bardziej zielona, choć Torresa czy Moreno może być za chwilę trudno utrzymać. To cena sukcesu, z którą trzeba się liczyć całując europejski puchar.
Czy to możliwe, by kiedyś wyglądała w ten sposób jakaś polska piłkarska firma? Lech stara się „to” robić, ale wyprzedaje na pniu wszystko co wyprodukował, a fabryka nie będzie wydawać co roku najlepszego jakościowo piłkarskiego potencjału. Do tego o pomstę do nieba woła skauting, bo tak zwanych flopów jest zdecydowanie więcej niż dobrych strzałów i przez to żadnego właściwego balansu i boiskowych nauczycieli dla tej utalentowanej młodzieży nie ma. Triumfów też nie. A sporcie chyba o nie chodzi? Tym bardziej, jeżeli mówi się o takim klubie jak ten z Poznania.
Dla odmiany Lubin, to też małe miasto, choć większe od Villareal. Akademia Zagłębia wprowadza do pierwszego zespołu dużo świeżej krwi, choć do dziś zachodzę w głowę, dlaczego nikt tam nie oszacował odpowiednio potencjału Kamila Piątkowskiego, którego spieniężył Raków Częstochowa? I po co ruchy takie, jak ten w przypadku Miroslava Stocha? Szkoda czasu i pieniędzy. A przecież to przykład pierwszy z brzegu. Można by długo wymieniać. „Żółta Łódź Podwodna” pokazała Europie jak można funkcjonować. Bo liczą się ludzie: właściwy komandor, sternik i marynarze. Może to jest nasz problem? Nawet najlepiej „skrojona” struktura wymaga odpowiednich głów, by piłkarski statek wypłynął na powierzchnię, a nie ciągle dryfował.
Przejdź na Polsatsport.pl