Iwanow przed Euro 2020: Wyjść z drewnianej chatki, czyli z grupy
Prognozowanie, prorokowanie, wróżenie, przepowiadanie tego, co może czekać poszczególne reprezentacje podczas wielkich imprez to stały punkt programu mediów przed rozpoczęciem każdego wielkiego turnieju. Kto z nas nie lubi wziąć do ręki kartki, ołówka lub długopisu i nie rozrysować sobie możliwej drabinki polskiego zespołu, jeżeli oczywiście liczymy na to, że może wyjść z grupy?
Może po tegorocznych występach naszej kadry optymistów nie przybyło, ale umówmy się: skoro z sześciu grup wychodzą aż cztery zespoły z trzecich miejsc, a więc … przedostatnich w tabeli, to doprawdy sztuką będzie nie znaleźć się w tym gronie. A Portugalia pięć lat temu zrobiła to we Francji nawet bez konieczności wygrania jednego meczu w pierwszej fazie, mimo, że jej grupę z Islandią, Austrią i Węgrami nie określano raczej „grupą śmierci”.
Trzy remisy dały ekipie Fernando Santosa szczęśliwą kwalifikację, a potem ten zespół zdobył przecież tytuł. Da się? A przecież gdyby lepszy bilans bramkowy mieli Albańczycy, którzy też zdobyli trzy punkty, Cristiano Ronaldo mógłby się pakować do domu już 22 czerwca, a nie dopiero po finale.
ZOBACZ TAKŻE: Polski piłkarz pobił pierwszy rekord na Euro 2020
Wracamy na ziemię? Jeszcze nie. Patrząc na skład Greków w 2004 roku, kiedy to oni sięgali po złoto, wcale nie wydaje się, że mieli lepszych piłkarzy od tych, którymi dysponuje Paulo Sousa. Tylko być może selekcjonerem dysponowali bardziej pojętnym. Otto Rehhagel nie tworzył wymyślnej taktyki, tylko dostosował ją do walorów swoich graczy. Bazując na szczelnej defensywie przez całą imprezę stracili 4 gole, ale żadnego w fazie pucharowej. Najskuteczniejszy zawodnik? Angelos Charisteas, z trzema trafieniami. Umówmy się, że wielkim napastnikiem nigdy nie był, a przez bodaj pięć lat w Bundeslidze strzelił mniej bramek niż Robert Lewandowski w poprzednim sezonie.
Wracamy jednak do sedna tego artykułu: sprawdzamy, „co by było, gdyby..”. Zakładamy, że wychodzimy z trzeciego miejsca z grupy i awansujemy do 1/8 finału. W zależności od tego jak ułoży się „mała tabelka” drużyn z trzecich miejsc trafiamy albo na Holandię albo na Belgów, zwycięzców grup C i B.
Tych pierwszych znamy bardzo dobrze z jesiennych spotkań Ligi Narodów, z tym „pamiętnym” w Amsterdamie, który był jednym z „gwoździ” do trumny selekcjonerskiej pracy Jerzego Brzęczka. W Chorzowie było już lepiej, ale i tak przegraliśmy 1:2. Frank De Boer przed EURO kombinuje niemal jak Sousa, zmienił nagle sposób gry na 1-5-3-2, mimo to, drużyna ma luki w obronie i wcale nie wygląda tak kompaktowo i pewnie jak za kadencji Ronalda Koemana. Gdybym miał wybierać wolałbym zagrać z nią niż z Belgami. Faworytem jednak nie bylibyśmy w żadnej konfrontacji z reprezentacjami z Beneluksu, no chyba, że na EURO awansowałby Luksemburg, ale to ani nam ani im na razie nie grozi.
Czy zajęcie drugiej lokaty to już diametralnie inna bajka? Niekoniecznie. Drugim zespołem z grupy D, który stanąłby na naszej drodze będą Chorwaci albo Anglicy, chyba, że jakiś numer wykręcą Czesi albo Szkoci, ale to mało prawdopodobne. Anglia? Wiadomo. Powspominamy mecz na Wembley z 1973 roku, ale będziemy już mówić nie tylko o Janie Domarskim, ale i Jakubie Moderze i twierdzić uparcie, że w marcu byliśmy przecież tak blisko kolejnego „historycznego remisu”.
Chorwacja to już nie ta sama ekipa co we Francji, w towarzyskich meczach czerwcowych zremisowali u siebie z Armenią i ulegli Belgom w Brukseli. Ale wiemy doskonale, jak piłkarze z Bałkanów podchodzą do spotkań o lżejszym ciężarze gatunkowym.
Sprawdzać z kim możemy zagrać w 1/8 finału jeżeli wygramy naszą grupę? Nie rozpędzajmy się. Leo Beenhakker powtarzał „step by step”. Jeżeli – znów cytując Holendra – „chcemy wyjść z drewnianej chatki” turnieju, na którym jest połowa reprezentacji z Europy, musimy przede wszystkim pokonać Słowaków. W innym razie powyższe rozmyślania poparte układem drabinkowym stracą jakikolwiek sens. Podobnie jak praca Paulo Sousy z naszymi, najlepszymi piłkarzami.
Przejdź na Polsatsport.pl