Euro 2020. Co zrobić, aby szczęki opadły nam także po meczu ze Szwecją
Od niedzieli minęło już trochę czasu, ale szczęki wielu Polaków wciąż są opadnięte. To po tym co zobaczyliśmy w Sevilli. Nagle okazało się, że z grubsza ci sami polscy piłkarze, którzy wcześniej tak irytowali, potrafią bić się o każdy centymetr boiska, walczyć, nie pękać przed silniejszym rywalem na jego terenie. Że potrafią być drużyną, a nie grupą rozkapryszonych gwiazdeczek.
Poziom optymizmu w narodzie tak wzrósł, że w przypadku zwycięstwa nad Szwecją kibice znów są w stanie zakochać się w drużynie narodowej, dać się ponieść zjawisku, którego nie pamiętamy od czasów wczesnego okresu Adama Nawałki.
Zaraniem cudu w Sevilli było zmienione podejście do swoich obowiązków liderów drużyny. Nie ma żadnych wątpliwości, że w wielu wcześniejszych starciach, jeszcze długo przed tym, jak Paulo Sousa objął reprezentację, przegrywaliśmy lub nie byliśmy w stanie wygrywać przez nastawienie mentalne naszych gwiazd. To był ewidentny problem przywództwa. Ci, którzy teoretycznie są najlepsi i najbardziej predystynowani do dźwigania największych ciężarów, zawodzili najbardziej.
ZOBACZ TAKŻE: Czy Moder będzie mógł grać?
Te pretensjonalne gesty, miny, dąsy, czy też niefrasobliwość, jak sztubackie osłabnie drużyny przez Krychowiaka w meczu ze Słowacją, hamowały drużynę. Mimo znaczących nazwisk, z najlepszym napastnikiem na świecie włącznie, brakowało prawdziwego lidera. Kogoś kto da przykład, ale nie werbalnie lecz opierając się na czynach. Po prostu trzeba było samemu zasuwać i dopiero wtedy wymagać od innych.
Mówiąc wprost: nasi rutyniarze próbowali bazować właśnie wyłącznie na swojej rutynie. Wydawało im się, że po prostu pograją w piłkę na swoim normalnym poziomie i to wystarczy, aby zdobywać punkty. Otóż okazuje się, że nie są tak mocni. Nie jesteśmy Francuzami, Anglikami, Niemcami czy Belgami, którzy mogą sobie pozwolić na coś takiego, a zwłaszcza z niżej notowanymi rywalami często ujdzie im to na sucho. Polski zespół musi w każdym meczu „gryźć trawę” i dopiero na tej bazie coś nadbudowywać, przyjąć dobrą taktykę, skorzystać ze swoich indywidualnych umiejętności, liczyć na szczęście, któremu bardzo się pomoże.
Nie wiem, co sprawiło, że nagle wspaniale zmieniło się to podejście, na ile był to efekt wpływu selekcjonera i jego zabiegów socjotechnicznych, a na ile autorefleksji samych graczy. Być może wpływ miała mityczna „atmosfera”, tak rzekoma wspaniała i sielankowa w trakcie przygotowań do turnieju, a tak popsuta po Słowacji?
Może zamiast spijania sobie nektaru z ust, głaskania się po czuprynach potrzebna była ta lawina krytyki, poczucie presji i świadomość, że taki turniej to jest jednak gigantyczna odpowiedzialność przed milionami rodaków, których zawodnicy reprezentują?
Nic bardziej nie oddaje tego co wydarzyło się w meczu z Hiszpanią jak zbliżenie Kamila Glika, który po jednej z wielu swoich heroicznych interwencji z grymasem na twarzy, wrzeszczy, używając staropolskiego bojowego: kur…!!!
Oglądając ten kultowy już fragment w sieci po raz kolejny naprawdę zaczynam wierzyć, że w środę nie pożegnamy się z mistrzostwami Europy. Duch w drużynie i narodzie jednak nie zginął.
Przejdź na Polsatsport.pl