Kowalski: I po balu. Co jeszcze pozwolimy sknocić Sousie?
Była walka, było widać determinację, piłkarską żądzę odniesienia zwycięstwa, ale to za mało. Nie wystarczyło na dobrze zorganizowany, ale w sumie przeciętny zespół szwedzki, który w dodatku nie grał z nożem na gardle, bo miał już awans. „Można było ich ograć. Nie zasłużyliśmy na wyjście z grupy” – skwitował Kamil Glik. Z sześciu turniejów w jakich uczestniczyliśmy w XXI wieku, pięć razy nie zdołaliśmy przebrnąć pierwszej fazy rozgrywek. To fatum, ale nic aż tak często nie bierze się z przypadku.
Co jest główną przyczyną naszej kolejnej klęski? Przy wielu katastrofach wpływa na nią wiele łączących się drobnych błędów. Tutaj za szybko wszystko się działo. W styczniu przychodzi nowy trener, wprowadza swoje porządki, zmienia taktykę, próbuje kolejnych graczy w kolejnych ważnych meczach. Miota się, testuje, przestawia. Z reguły wychodzi to marnie, skoro właściwie w każdym meczu popełniamy kuriozalne błędy i tracimy głupie bramki. W ośmiu próbach pod wodzą Portugalczyka jesteśmy w stanie pokonać jednie Andorę, którą jak mawia jeden z polskich trenerów ograłaby reprezentacja stróżów nocnych.
Chaos jaki stworzył trener kazał bić na alarm już przed turniejem. Choć do tego czasu prowadził drużynę już w pięciu meczach, nie zaprezentował takiego składu jaki miał wybiec na mistrzostwach. A skoro nie było próby generalnej, to tak naprawdę nie było do czego się odnosić? Do testów, które prowadził w dwóch ostatnich grach kontrolnych z Rosją czy Islandią? A może do jedynego wygranego za kadencji Portugalczyka eliminacyjnego meczu z Andorą?
Widać było, że chciał grać odważniej niż poprzednik i zmienić ustawienie w defensywie, co było podobno warunkiem jego zatrudnienia. Ale upierając się przy tym stał się zakładnikiem samego siebie. Jedną z niewielu rzeczy, która jako tako działała za czasów poprzedniego selekcjonera była gra obronna. Po kilku nieudanych próbach z wdrożeniem nowego systemu, Sousa powinien postąpić racjonalnie i akurat w tej kwestii przestać kombinować, a brnął w to, choć gołym okiem widać, że wybrani przez niego gracze do tego się nie nadają.
Faktem jest, że czasu Sousa nie miał zbyt wiele, ale jednak nie aż tak mało, aby poznać zespół, zdiagnozować problemy. I wydaje się, że właśnie tu jest pies pogrzebany.
On tego krótkiego czasu, który miał, aby przygotować drużynę nie spożytkował we właściwy sposób. Stracił go na poszukiwania odpowiedzi na pytania, które były gotowe. Czy naprawdę potrzebował aż pół roku, aby dostrzec, że Jóźwiak czy Puchacz dobrze grają do przodu, ale nie potrafią bronić? Że Bereszyński jest skuteczny, ale gdy gra na boku defensywy i rusza do przodu, a nie odpowiada za krycie w zestawie trzech środkowych defensorów? Że Krychowiak dawno już zapomniał jak się gra w roli defensywnego pomocnika?
Czas leciał, mecze były o punkty i w wielkim turnieju, a Sousa urządzał sobie przegląd wojsk, przyglądał się, sprawdzał kto na jakiej pozycji może sobie poradzić. Można było odnieść wrażenie, że zachowuje się jakby szykował się do jakiegoś wydarzenia, które będzie za rok, a nie tego lata. A wystarczyło lepiej się do obowiązków przyłożyć i nie przerabiać tego co już zostało przerobione.
O to właśnie można mieć do Portugalczyka największe pretensje. Wydawało mu się, że z marszu, prowadząc kadrę z doskoku błyskawicznie zdiagnozuje problemy, dokona selekcji, nakreśli taktykę i będzie dobrze. Tymczasem błędem było nie dokooptowanie do sztabu przynajmniej jednego poważnego polskiego trenera, który miałby rozeznanie, wyprowadzałby selekcjonera z błędu i nie pozwolił na trwonienie czasu.
Nigdy nie zgodzę się z twierdzeniem, że podczas tych nieszczęsnych mistrzostw daliśmy z siebie wszystko, a ten zespół ma określony limit i zwyczajnie brakuje jakości, aby ugrać cokolwiek więcej. Przeciwnie, tutaj naprawdę wciąż jest bardzo duży potencjał. Gdybyśmy wybrali po ośmiu najlepszych piłkarzy Szwecji, Słowacji i Polski porównali ich wartość, umiejętności gry na poszczególnych pozycjach i nawet przynależność klubową, to nie ma takiej możliwości, aby ktoś obiektywnie wyżej postawił rywali, którzy nas zlali.
Brakowało jednak wypracowanych schematów, powtarzalności. Zwykłego przygotowania do imprezy. Choćby takich prostych rzeczy, które funkcjonowały za wczesnych czasów Adama Nawałki czy dawniej w kadrze Jerzego Engela. Mieli oni opracowanych kilka zagrywek, które szlifowali podczas krótkich zgrupowań. Z grubsza było wiadomo kto ma je wykonywać, bo skład był ustalony i wystarczyło. Kiedy przyszedł Jerzy Brzęczek piłkarze narzekali, że chce wrzucić za dużo grzybów do barszczu i w efekcie robił się bałagan. Jeszcze większy urządził tu jednak Sousa.
Dziś bronić go może tylko fakt, że ewidentnie chce gry ofensywnej oraz to, że się nie boi (vide: wprowadzanie w trudnych momentach nastolatka Kozłowskiego), dołóżmy do tego jego kulturę osobistą, relacje międzyludzkie, fakt, że nie popadł z żadne konflikty i jest powszechnie lubiany (wbrew pozorom to ważne). Bo czy posiada osławione umiejętności socjotechniczne to jeszcze ciężko zweryfikować, skoro nie był w stanie zagrzać drużyny do boju przed pierwszym meczem w turnieju.
Nie bronią go także wyniki (jedno zwycięstwo nad Andorą na osiem spotkań). Wspomnijmy, że niewiele brakowało, a byłoby one jeszcze gorsze, bo cudem remisowaliśmy z Węgrami, Hiszpanią i Islandią.
ZOBACZ TAKŻE: Lewandowski zabrał głos na temat Euro oraz przyszłości reprezentacji
Czy to co zaprezentował przez pół roku wystarcza, aby ufać mu dalej? Gdyby był gotowy dobry kandydat, który mógłby przejąć drużynę, nie wahałbym się ani chwili. Sęk w tym, że każdy kto przejmie ekipę w tym momencie tak naprawdę będzie kończył rozgrzebaną robotę po poprzedniku (pod wodzą Sousy rozegraliśmy trzy mecze eliminacji mistrzostw świata). Rozsądny trener z dobrą marką na to się nie połasi. Poza tym Sousa ma ważny kontrakt i szkoda gigantycznych pieniędzy, które trzeba by mu i jego licznemu sztabowi wypłacić do końca umowy.
Wielu kibiców, a także moich kolegów reporterów, którzy na sztandar wrzucili sobie tzw. „Team Sousa” twierdzi, że trzeba Portugalczykowi dać popracować, pozwolić skończyć to co zaczął.
Z drugiej strony, skoro nie pozwolono na to Brzęczkowi, to znaczy, że taka zasada nie obowiązuje. No i istotne jest też inne pytanie: czy stać nas na nie za bardzo podstawną wiarę, że Sousa jest odpowiednim facetem na odpowiednim miejscu i że nie dobije nas knocąc także eliminacje do mundialu?
Przejdź na Polsatsport.pl