Bożydar Iwanow: Suma szczęścia równa się zero? Tylko pod warunkiem, że szczęściu się pomaga
Nie wiem, czy to jeszcze przypadek czy już reguła, ale odkąd piłkarskie Mistrzostwa Europy rozbudowane zostały do 24 uczestników zawsze do najlepszej czwórki dostanie się jeden z zespołów, którego nikt w tym gronie by się nie spodziewał. Albo reprezentacja, która „męczy” się w grupie i do fazy grupowej dostaje się „kuchennymi” drzwiami z trzeciego miejsca. Przecież przy szesnasto-zespołowej, pewnie bardziej sprawiedliwej formule EURO, takiej możliwości by nie było.
A Portugalia pięć lat temu we Francji pakowałaby się do domu już po trzech pierwszych spotkaniach. Z trzema remisami na koncie kiedyś nie miałaby pewnie zbyt dużych szans na wyjście z grupy, a przecież kilkanaście dni później sięgała po złoty medal. Ktoś może się z tą tezą nie zgodzić, podając przykład Duńczyków z tego roku. Wygrali tylko jedno spotkanie, a zajęli drugie miejsce. To prawda, ale kiedyś tak – nie bójmy się tego napisać szczerze – słaba grupa jak ta z Finami i Rosją nie miałaby prawa istnienia.
Wszyscy czują do Danii wielką sympatię, nie tylko ze względu na osobę Christiana Eriksena. Sposób gry i energia tej drużyny połączona z faktem miana „kopciuszka” w gronie półfinalistów, który na balu pięknie wystrojonych księżniczek wcale nie porusza się z gracją „kocmołucha” powoduje, że kibic nie związany emocjonalnie z żadną z pozostałych w turnieju reprezentacji trzyma kciuki właśnie za chłopców kierowanych przez Kaspera Hjulmanda.
ZOBACZ TAKŻE: Michael Ballack nie przebierał w słowach. "Wstydziłbym się, gdybym był Immobile"
Fakty są jednak takie, że po wyjściu z grupy, umówmy się, dość szczęśliwym, Duńczycy mierzyli się z najsłabszą w 1/8 finału Walią. A potem z Czechami, którzy gdyby nie czerwona kartka dla Mathijsa De Ligta, która pokazana została krótko po tym jak sytuacji sam na sam nie wykorzystał Donyell Malen, mogliby nie sprostać Holendrom. Do tego, nasi południowi sąsiedzi z grupy wyszli z … trzeciego miejsca. Gdyby nie „rozszerzone” EURO – wracam do tezy postawionej we wstępie - taka sytuacja nie miałaby miejsca.
Układ tak zwanej drabinki ma więc olbrzymie znaczenie i to będzie teoria dość trudna do podważenia. Naturalnie, że najważniejsza jest własna dyspozycja, przygotowanie, strategia i jakość piłkarzy, ale zawsze lepiej jest grać przeciw Walii i Czechom niż Niemcom czy Portugalii albo Francji, których w turnieju już nie ma. Podobnie jak Belgii, która choć awansowała z grupy z Danią z kompletem punktów i z pierwszego miejsca, to w fazie play-off mierzyła się z obrońcami trofeum z Cristiano Ronaldo w składzie, a później z Italią, której rady już nie dała.
Podczas EURO 2016 w roli „sensacji” turnieju wystąpiła Walia. W grupie zrobiła swoje wygrywając ze Słowacją i Rosją i ulegając Anglikom. W 1/8 „połknęła” Irlandię Północną, później trafiła na słabszy dzień Belgów, dostała się do strefy medalowej, ale marzenia o finale dość mocno z głowy wybiła jej Portugalia. Czy Walijczycy byli jednym z czterech najlepszych zespołów tamtych mistrzostw? Raczej nie. Zdobyli medal pokonując po drodze tylko jednego naprawdę mocnego przeciwnika. Jeżeli układ gier ułoży ci się właściwie, możesz osiągnąć historyczny wynik, o czym przekonała się pięć lat temu właśnie ekipa Chrisa Colemana.
ZOBACZ TAKŻE: Jerzy Engel skrytykował byłego reprezentanta Hiszpanii. "To nie jest piłkarz, na którego można liczyć"
Dania, która była już przecież sensacyjnym Mistrzem Europy, też dokonuje czegoś wyjątkowego. Ten turniej zaczął się dla nich od trudnych do wyobrażenia perturbacji, pecha przy niewykorzystanym rzutem karnym z Finami i dwóch z rzędu porażek. Ale jak mówi były selekcjoner Andrzej Strejlau: „suma szczęścia zawsze równa się zero”, śpiewał zresztą też kiedyś o tym Jan Kaczmarek… Ale inne trafne przysłowie też idealnie pasuje do przykładu reprezentacji Danii: „szczęściu trzeba pomóc”. Duński selekcjoner i jego piłkarze z pewnością to robią od początku EURO 2020. I dlatego mają już co najmniej brązowy medal.
Przejdź na Polsatsport.pl