Cezary Kowalski: Aby walczyć o Ligę Mistrzów, Legia na mecze ESA powinna wystawiać rezerwy
Legia pokonała Florę Tallin 2:1 w pierwszym meczu eliminacji Ligi Mistrzów i po wcześniejszym wyeliminowaniu najlepszej norweskiej drużyny Bodo Glimt jest bliska wyrzucenia z rozgrywek Estończyków. Może nie jest to na razie wielki sukces, ale biorąc pod uwagę „popisy” warszawskiej drużyny we wcześniejszych edycja rozgrywek międzynarodowych, postęp jest co najmniej zauważalny. Gdyby za kolejne spotkania przyznawać punkty, w trzech meczach legioniści zgromadziliby komplet.
Owszem, styl zwłaszcza tego ostatniego starcia przy Łazienkowskiej nie był zachwycający, a żeby ograć przeciętnego rywala przy gorącej warszawskiej publiczności, ekipa Czesława Michniewicza musiała męczyć się aż do 90. minuty, ale... można znaleźć kilka powodów do umiarkowanego optymizmu. Jednak fakt, że legioniści zdobywają bramki w końcówkach spotkań (podobnie było w rewanżu z Norwegami, czy w przegranym ostatecznie w karnych meczu o Superpuchar z Rakowem), świadczy nie o jakimś wyjątkowym szczęściu, ale o dobrym przygotowaniu fizycznym.
ZOBACZ TAKŻE: Gorzkie słowa Artura Boruca w środku nocy. "Z takim zaangażowaniem nie pasujemy do Europy"
Widać wyraźnie, że zawodnicy, jak mówi się w slangu piłkarskim „dobrze biegają”. Na tym etapie rozgrywek jest to pewna nowość. W skali europejskiej nie jest to powodem do przypinania sobie orderów, ale fakt, że drużyna w trakcie meczu potrafi płynnie przejść z gry trzema obrońcami na ustawienie z czwórką z tyłu, wypada docenić.
Martwią z kolei ubogie środki wyrazu w centralnej części boiska. Bartosz Kapustka doznał kontuzji, Slisz kreatywny raczej nie będzie nigdy, zbyt wolny Martins po większym wysiłku wyjątkowo długo dochodzi do siebie, Josue, który dostał szansę jako rezerwowy nie dość, że jeszcze ewidentnie nieprzygotowany, to nie jest zawodnikiem, który zawalczy o piłkę, weźmie ją i pójdzie na przebój. Raczej to typ inteligentnego gracza, który musi mieć obok siebie równych sobie zawodników do kombinowania. Czy takich znajdzie w Legii? W tej sytuacji na gracza nie do zastąpienia wyrasta Luquinhas. Bez niego ta najlepsza wersja Legii Michniewicza nie istnieje. Patrząc jak już gra i jakiego gola potrafił zdobyć dla Ibizy Mateusz Bogusz, można tylko żałować, że były piłkarz naszej młodzieżówki nie trafił jednak na Łazienkowską. Chciał go Michniewicz, sam zawodnik także deklarował chęć powrotu do Ekstraklasy, ale w końcu wylądował na słynnej wyspie, gdzie jak się wydaje, ważniejsze od futbolu są proporcje, w jakich miesza się rum z colą.
Ewidentnie Azer Emreli szybko stał się wartością dodaną spośród letniego zaciągu transferowego, ale gdzie jest reszta?
Fakt, że trener w tych najważniejszych meczach wystawia jedynie jego a pozostali znajdują się w dosyć głębokiej rezerwie, raczej nie świadczy o tym, że „uwziął się” na nowych.
Niby kadra jest już w miarę szeroka i można by z niej na siłę sklecić dwie jedenastki - pozostaje jednak pytanie o jakość. A dwa dobre składy, zwłaszcza w tym okresie, są niezbędne. Nie ma bowiem takiej możliwości, aby nawet z tymi teoretycznie słabszymi rywalami, jak Flora, piłkarze byli wypoczęci i zregenerowani po meczach ligowych. Mecz z Wisłą Płock odbędzie się w sobotę o godz. 20, a rewanż w Tallinie już we wtorek o godz. 18.
Wydaje się, że Michniewicz - biorąc pod uwagę, że zdecydowanym priorytetem są rozgrywki pucharowe - na mecze ligowe powinien wysłać w jak największym wymiarze rezerwowych. Nawet kosztem ryzyka porażki, stawiać na początku rozgrywek ESA na dublerów, czy nawet debiutantów. Jeśli się nadają, to będzie dla nich idealna weryfikacja i możliwość szybkiego rozwoju. Jeśli nie, wszyscy przekonają się jaka jest siła tej rezerwy i ile wzmocnień jeszcze potrzeba (okienko transferowe wciąż jest otwarte).
Przejdź na Polsatsport.pl