Paweł Wojciechowski: Jeśli Duplantis nie przegra sam ze sobą, zostanie mistrzem olimpijskim
Paweł Wojciechowski uważa, że w Tokio faworyt konkursu skoku o tyczce będzie tylko jeden. „Jeśli Duplantis nie przegra sam ze sobą, zostanie mistrzem olimpijskim. Ja z kolei chcę w trzecim występie na igrzyskach po raz pierwszy awansować do finału” – przyznał lekkoatleta.
Wojciechowski miał okazję rywalizować na dwóch igrzyskach, ale nie udało mu się awansować do finału. W 2012 roku w Londynie nie zaliczył w kwalifikacjach żadnej wysokości, a cztery lata później w Rio de Janeiro uzyskał 5,45, co dało mu 16. lokatę.
„Dla mnie jest to trzecia okazja, aby znaleźć się w upragnionym finale. Mówi się, że do trzech razy sztuka, zatem muszę ją wykorzystać na 100 procent, bo za trzy lata mogę nie być w stanie skakać tak wysoko. Kto wie, może jest to mój pożegnalny start w igrzyskach, a może dane mi jeszcze będzie pojechać na kolejne. Bez względu na wszystko muszę podejść do tej rywalizacji, jakby to była moja ostatnia szansa. Zamierzam skakać pewnie, wysoko i stabilnie” – zapowiedział.
Reprezentant bydgoskiego Zawiszy skoczył w tym roku 5,70 – taki rezultat zanotował 25 czerwca w mistrzostwach Polski w Poznaniu. Mistrz świata z 2011 roku z Daegu nie ukrywa jednak, że w tym sezonie jego dyspozycja pozostawia sporo do życzenia.
„Miałem sporo problemów i zwłaszcza na hali moja forma była bardzo słaba. Uzyskiwałem zaledwie 5,30 i nie było mowy o wyższym skakaniu. Tyczki, z których korzystałem, przerosły mnie. Myślałem, że można skakać wysoko na kiju od miotły, tymczasem życie mnie zweryfikowało i razem z trenerem Kaliniczenko podjęliśmy decyzję, że wracamy do tyczek, których używałem wcześniej” – zdradził.
A na wcześniejszej zmianie sprzętu zaważyła sytuacja z października 2019 roku z chińskiego Wuhan podczas Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych. Podczas jednej z prób jego tyczka pękła w kilku miejscach, a lekkoatleta spadł z zeskoku.
„Straciłem zaufanie do tego sprzętu. Myślałem, że jestem tak doświadczonym zawodnikiem, że bez względu na to, jaką tyczkę wezmę, będę na niej wysoko skakał. Rzeczywistość okazała się trochę inna i po wielu próbach na innych tyczkach wróciłem do firmy, na której zdobyłem mistrzostwo świata. Zabawa zaczęła się na nowo, wróciły też chęci do trenowania. Zmienił się model tyczki, obecna jest niezniszczalna, dobrze mi się z nią współpracuje i kiedy biorą ją do ręki nie muszę zastanawiać się, co mam robić” – dodał.
32-letni zawodnik wyjechał 17 lipca do Japonii i do startu na igrzyskach przygotowuje się na obozie pod Jokohamą. 31 lipca zaplanowano kwalifikacje skoku o tyczce, do których powinno przystąpić 32 zawodników, a finał, z udziałem tuzina najlepszych, odbędzie się 3 sierpnia.
Wojciechowski utrzymuje, że już w kwalifikacjach rywalizacja powinna być bardzo zacięta. Ważna będzie nie tylko aktualna forma, ale także to, kto najlepiej zniesie stres i poradzi sobie ze specyficzną otoczką imprezy.
„Pamiętam, że w mistrzostwach świata w Dosze w 2019 roku przeszedłem do historii, bo skoczyłem 5,70, a to była najwyższa wysokość, która nie dała awansu do finału. Dziękuję jednak za takie wyróżnienie. A czego można się spodziewać w Tokio? Może powtórki z Berlina sprzed trzech lat, kiedy miejsca na podium zapewniały skoki ponad sześć metrów? To były jednak tylko mistrzostwa Europy, zatem w Japonii poziom konkursu powinien być teoretycznie lepszy. Możemy też założyć scenariusz, że rywalizacja odbywać się będzie na mniejszych wysokościach, bo każdy inaczej reaguje na start na igrzyskach” – zauważył.
Bydgoszczanin zapewnia, że każde rozstrzygnięcie, poza złotym medalem dla Armanda Duplantisa, byłoby ogromną niespodzianką.
„Mamy kolejne pokolenie młodych zawodników, chociażby w postaci Amerykanów Christophera Nilsena i KC Lightfoota, nie brakuje też starszych lekkoatletów. W Tokio w tyczce wydarzyć może się wszystko, ale faworyt jest tylko jeden. Jeśli Szwed nie przegra sam ze sobą, to zostanie mistrzem olimpijskim. A kto poza nim może jeszcze stanąć na podium? Każdy” – podsumował.
Przejdź na Polsatsport.pl