Kowalski: Pojawia się i znika. Czy Paulo Sousa zacznie się integrować?
Paulo Sousa zaszczycił polskie stadiony podczas pierwszej kolejki Ekstraklasy. Już w piątek był na meczu Lecha z Radomiakiem i setnie się nudził (fotoreporterzy przyłapali go jak długo „siedział w telefonie”). Trudno się dziwić mediom, że z obecności selekcjonera na meczu ligowym robią wydarzenie. Portugalczyk bywa tu przecież od święta.
Nie było go w minionym sezonie nawet na meczu, na którym wręczano medale za mistrzostwo Polski, Superpucharze i innych wydarzeniach, które selekcjoner mógłby uświetnić swoją obecnością. Nie chodzi nawet o jakieś korzyści w kontekście ekipy narodowej, którą prowadzi, ale raczej gest, który byłby jakimś przejawem szacunku dla miejscowej społeczności, tego wszystkiego o czym tak pięknie potrafi mówić w nielicznych wywiadach czy podczas konferencji prasowych.
Zobacz także: PKO BP Ekstraklasa: Jagiellonia zremisowała z Lechią Gdańsk
Czymś co Sousę odróżnia od poprzedniego zagranicznego selekcjonera przed ponad dekadą, czyli Leo Beenhakkera, jest fakt, że tego obecnego praktycznie tu nie ma. Owszem, Leo irytował swoją wyniosłością, wyprowadzaniem nas z drewnianych chatek, czy też pouczaniem w kwestiach historycznych („Powinniście być wdzięczni Niemcom za upadek Muru Berlińskiego, bo dlatego odzyskaliście wolność” - potrafił wypalić Holender przed meczem z Niemcami), ale jednak czuło się, że tu jest. Wszystko śledzi, często zabiera głos, a z telewizora wyskakiwał co chwilę choćby w reklamach telewizyjnych.
Poza tym w sztabie miał Polaków, polskich trenerów, którzy mu zwłaszcza w tej pierwszej wzniosłej części pracy (awansowaliśmy za jego kadencji pierwszy raz na mistrzostwa Europy), mocno podpowiadali. Z moich rozmów z czołowymi trenerami ESA, wynika, że Sousa nie widzi takiej potrzeby. Nie rozmawia z nimi i wydaje się, że to jest największy błąd Portugalczyka, który to błąd przyczynił się do straty czasu i klęski na Euro. Sousa próbował i szukał odpowiedzi na pytania, choć były one gotowe. Wystarczyło po nie sięgnąć, zapytać, posłuchać.
Selekcjoner jednak nie integruje się. Ta jego sporadyczna obecność niepokoi i pozwala stawiać pytanie, jak on te swoje obecne wyzwanie traktuje? Czy aby na pewno poważnie i czy aby nie jest tu tylko przelotem?
Przed laty zapytałem Henryka Kasperczaka, który objął reprezentację Senegalu, czy chce mu się na stare lata znów jechać do Afryki, borykać się z klimatem i specyfiką życia akurat tam na Czernym Lądzie. Odparł, że nigdzie się nie wybiera. Większość graczy ma w Europie, głównie we Francji, gdzie mieszka. A z rodzimej ligi i tak nikt do kadry nie ma szans trafić.
Biorąc pod uwagę sukcesy „Henryego”, można je odnosić również w ten sposób. Ale pewnie wszyscy wolelibyśmy naszego trenera częściej widywać w pracy. Zwłaszcza, że na razie wyniki ma marne (ograł jedynie Andorę).
Przejdź na Polsatsport.pl