Iwanow: Magiera chce fazy grupowej. Jesienią w Europie nie tylko Legia?
Zgiełk wokół oceny awansu Legii Warszawa do trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, a jednocześnie – a może i przede wszystkim – zapewnienia sobie gry w Lidze Konferencji - nie ma większego sensu. Jak często mamy to w zwyczaju, jedni kręcą nosem narzekając na styl i sposób gry, drudzy wpadają w zachwyt bo „przeszliśmy dwie rundy kwalifikacji, a od tego pokonano dwa razy silnego mistrza Norwegii”.
Patrząc na tę całą sytuację z boku i bez zbędnych emocji to trzeba powiedzieć/napisać jasno: gdyby nie powstanie trzeciego europejskiego pucharu i „dopieszczenie” przez nowe rozgrywki mistrzów ze słabszych piłkarskich krajów, którzy dzięki Conference League mają zapewnioną grę w grupie w przypadku przebrnięcia dwóch rund eliminacji do Champions League, „sukces” w postaci pokonania Flory i Bodo w ogóle nie byłby postrzegany w kategoriach znaczącego dokonania.
Namawianie władz Legii do głębszego sięgnięcia do kieszeni, „podjęcia ryzyka” i wzmocnienia zespołu też nie ma w tej chwili większego sensu. Na razie. Do rywalizacji z Dynamem Zagrzeb i warszawscy działacze i tak już nie zdążą nikogo zgłosić, a przecież to są kluczowe spotkania w kontekście „skoku na kasę” i Ligę Mistrzów.
Poza tym tego lata klub i tak dokonał już, jak na swoje realia, solidnych transferów. Może jeszcze nie wszyscy – poza Emrelim – odgrywają znaczące role – ale skład warszawian nie jest przecież słabszy niż na zakończenie ostatnich rozgrywek. Poprzednicy Czesława Michniewicza przy Łazienkowskiej zazwyczaj mieli w tym kontekście gorsze warunki.
Gdy latem 2017 roku, szykujący się dziś do rewanżowego spotkania drugiej rundy eliminacji do Ligi Konferencji w roli trenera Śląska Wrocław Jacek Magiera przygotowywał się do walki o Ligę Mistrzów z Legią, nie miał już ani Vadisa Odjidji Ofoe, ani Nemanji Nikolicia, ani Aleksandara Prijovicia, a na Łazienkowską trafiły takie „asy” jak Armando Sadiku czy Cristian Pasquato.
Różnica widoczna jest gołym okiem. Po wcześniejszym awansie do Ligi Mistrzów i grze w 1/16 finału Ligi Europy drużyna została rozmontowana, a Magiera, który miał być „trenerem” na lata, dostał wymówienie. Naznaczone pechem spotkania z Astaną i Szerifem Tiraspol są jednak dla niego niezbędnym, choć przykrym doświadczeniem. Podobnie jak te miłe, związane z remisem z Realem, pokonaniem Sportingu Lizbona czy walką z Ajaksem o 1/8 finału LE. Z czwórki szkoleniowców, którzy prowadzą nasze kluby w pucharach, to właśnie on ma największe europejskie obycie i przebyte lekcje, z których może dziś czerpać.
Śląsk jako ostatni dostał się do międzynarodowego grania i zrobił to także dzięki potknięciom Piasta i Lechii na ligowym finiszu. Nie jest w stanie ściągać do siebie piłkarzy ogranych we francuskiej Ligue 1, czy najwyższych ligach w Grecji, Turcji czy na Ukrainie. O miejsce w ataku nie rywalizują uczestnik EURO 2020 i król strzelców ligi azerskiej.
„Twierdza Wrocław” od dawna nie zapełnia się tak, jak Łazienkowska i nie wspiera zespołu tak, jak wtedy, gdy nowy stadion oddawano do dyspozycji wrocławskiego kibica. W zespole są mało doświadczeni piłkarze, którzy niedawno grali jeszcze w Odrze Opole czy Chrobrym Głogów albo zbierali szlify w drugim zespole na trzecim poziomie rozgrywek.
A jednak Magiera stawia sprawę jasno: naszym celem jest faza grupowa Conference League! Czyli to miejsce, w którym jest już dziś klub, w którym kiedyś grał i był jego trenerem. Droga do wypełnienia tej misji jest zdecydowanie dłuższa i bardziej wyboista niż w przypadku mistrza Polski.
Przejście Paide z Estonii i teraz Araratu to obowiązek. Hapoel Beer Sheva w trzeciej rundzie to już zdecydowanie trudniejsza przeszkoda, a przecież jeżeli uda się ją przeskoczyć, w decydującej fazie może czekać jeszcze mocniejszy rywal. Ale czy to oznacza, że to musi się nie udać? Niekoniecznie.
Polska piłka klubowa zanotuje widoczny postęp, jeżeli jesienią w grupie europejskich rozgrywek będziemy mieć nie jeden, a dwa zespoły. By tak się stało, któryś z naszych „pucharowiczów” będzie musiał pokonać zespół wyżej notowany od siebie. Magiera ma tego świadomość ale absolutnie nie „pęka”. Mimo, że narzędzi nie ma idealnych, to jednak jest pomysł na to, jak skonstruować maszynę, która będzie w stanie tego dokonać. Jeżeli do podobnego myślenia przekona swoich piłkarzy, kto wie, czy także i Śląsk do grudnia nie będzie tańczył na trzech weselach.
Transmisja meczu rewanżowego eliminacji Ligi Konferencji Europy Śląsk Wrocław - Ararat Erywań w czwartek 29.07 od godz. 19.50 w Polsacie Sport
Przejdź na Polsatsport.pl