Tokio 2020: Sztafeta kobiet zapowiada huczne świętowanie srebrnego medalu
Polska kobieca sztafeta 4x400 metrów wywalczyła srebrny medal podczas igrzysk olimpijskich w Tokio. Reprezentantki Polski skomentowały swój występ oraz opowiedziały o planach na świętowanie sukcesu.
Trener przed startem powiedział nam, że jeśli mięśnie będą odmawiały posłuszeństwa, to musimy biec sercem i urywać każdy centymetr, bo to może mieć przełożenie na mecie - radowały się nasze gwiazdy kobiecej sztafety 4x400 m. Polki zostały w Tokio wicemistrzyniami olimpijskimi na swoim koronnym dystansie, przy okazji bijąc rekord Polski, który od teraz wynosi 3:20.53. Nasze zawodniczki podziękowały też Annie Kiełbasińskiej, która pobiegła w eliminacyjnym biegu.
- Po biegu indywidualnym nie byłam do końca zadowolona, wiedziałam że mogłam dać z siebie więcej. Zostawiłam siły na sztafetę, tutaj dałam serducho, chcąc pobiec jak najlepiej, żeby dziewczyny miały później jak najłatwiej. Powiedziałyśmy, że zdobędziemy tutaj medal, dlatego dałyśmy z siebie wszystko - komentowała Natalia Kaczmarek, która finał rozpoczęła na pierwszej zmianie.
ZOBACZ TAKŻE: Tokio 2020: Sobotnie wyniki Polaków
Bardzo szybko "Aniołki Matusińskiego", jak to często mają w zwyczaju, zaczęły dowcipkować i żartować.
- Natalię od rana nosiło po pokoju - śmiała się Justyna Święty-Ersetic, która wraca do wielkiej formy po kontuzji. Nie przez przypadek, po przerwie, gwiazda żeńskiego zespołu wróciła na ostatnią zmianę, na której zastąpiła właśnie Kaczmarek, czyli objawienie tego sezonu.
Z kolei na drugiej zmianie w pogoń ruszyła Iga Baumgart-Witan, która po tym, co zrobiła Natalia, miała komfortową sytuację.
- O to chodziło. Zresztą trener mi powiedział, że Natalia tak otworzy bieg, że ja w ogóle nie będę musiała się w nim szarpać. I tak w sumie było. Jak zobaczyłam, że była na równi z Jamajką, pomyślałam sobie: "kurcze, muszę biec" - uśmiechnęła się Iga. - Poszłam mocno, nie było na co czekać. Powiedziałam sobie, że najwyżej mnie "odetnie". Musiałam dać z siebie maksa, bo wiedziałam, o co jest gra.
Małgorzata Hołub-Kowalik przyznała, że gdy zorientowała się, że koleżanka przekazuje pałeczkę na drugiej pozycji, to zrobiło jej się gorąco.
- Moim zadaniem było jak najlepiej pomóc Justynie, bo wiedzieliśmy, że będzie miała bardzo trudne rywalki. Nie miałam kontaktu z innymi dziewczynami, a Amerykanka po prostu mi uciekła. Starałam się walczyć z całych sił i tyle, ile potrafiłam, zrobiłam dla tej sztafety. Trener przed startem powiedział nam, że jeśli mięśnie będą odmawiały posłuszeństwa, wtedy musimy biec sercem i urywać każdy centymetr, bo to może mieć przełożenie na mecie. I tak też zrobiłyśmy, co zaowocowało rekordem Polski.
Koleżanki dziękowały także Annie Kiełbasińskiej, która wczoraj pobiegła w półfinale, a dzisiaj zastąpiła ją Kaczmarek. Ona także jest współautorką wielkiego sukcesu tych igrzysk, bo poza srebrnym medalem w żeńskiej sztafecie, nasze zawodniczki wraz z kolegami wcześniej sięgnęły po złoto w sztafecie mieszanej na tym samym dystansie.
Medalową pracę drużyny w finale przystemplowała Święty-Ersetic, potwierdzając, że wciąż jest wielką siłą tej ekipy. - Dziewczyny wywalczyły rewelacyjną pozycję, ale nie będę ukrywać, że powrót na czwartą zmianę troszkę mnie stresował. W tym roku nieco wypadłam z obiegu na rzecz Natalii, ale myślę, że wspólnymi siłami zrobiłyśmy to, co było w naszym zasięgu. Przed igrzyskami powtarzałam, że w ciemno biorę brąz i dobrze, że tego nie zrobiłyśmy - śmiały się do rozpuku nasze panie.
Cały tekst do przeczytania na sport.interia.pl.
Przejdź na Polsatsport.pl