Magiera: Śmieszą mnie niektóre opinie o siatkarzach
Taka złota myśl naszła mnie w środku nocy, kiedy nasz chodziarz Dawid Tomala maszerował do mety na dystansie 50 km. Na igrzyskach wyjątkowo dobrze - wręcz wybornie - smakują medale zdobyte zupełnie nieoczekiwane. Po tych oczekiwanych, a ostatecznie niewywalczonych pozostaje niewyobrażalny niesmak. To tak gwoli podsumowania całości. Teraz czas na subiektywne podsumowanie turnieju siatkówki.
Dziwią, a raczej bardziej śmieszą mnie pojawiające się z różnych stron opinie, że łatwiej przełknąć naszą porażkę z Francuzami w ćwierćfinale, bo ci ostatecznie zostali mistrzami olimpijskimi. Jest to nieprawdopodobne zakłamanie. Tę porażkę jest ciężko przełknąć nie dlatego, że Francuzi okazali się najlepsi, czy lepsi od nas, tylko dlatego, że my na tych igrzyskach graliśmy przeciętnie, czasami słabo, a w ćwierćfinale po prostu źle.
ZOBACZ TAKŻE: Dlaczego nie poszło siatkarzom? Legendarny rozgrywający ma teorię
Byliśmy bez formy, która miała przyjść w drugim tygodniu rywalizacji, ale nie przyszła. Już nie chcę wracać do tezy Vitala Heynena, że zabrakło nam spotkań z wymagającymi rywalami, bo o tym z kim będziemy grać w grupie wiedzieliśmy ponad rok temu.
Osoba Heynena jest tutaj kluczowa. Od turnieju kwalifikacyjnego w Gdańsku powtarzał jak mantrę, że wcale nie musi wybrać do kadry najlepszych zawodników na daną chwilę, tylko takich, którzy w danej chwili - w tym przypadku na igrzyskach - stworzą najlepszą drużynę. Czy to się udało? Nie!
Co do kwestii przygotowania i formy. Nie chcę powtarzać i rozpowszechniać opinii, że proponowane często niekonwencjonalne metody prowadzenia zajęć zostały poddane ciężkiej próbie, bo zawsze działa to w dwie strony. Zawsze. Najpierw jest podziw i uznanie dla tych metod, szczególnie kiedy zaczynają pojawiać się wyniki.
Zwrot o 180 stopni następuje wtedy, kiedy tych wyników nie ma. Kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo świata nikomu nie przeszkadzało, że na treningach zawodnicy odbijają piłkę wykorzystując do tego różne przyrządy, a to butelki z wodą, a to jakieś drążki, rollery, a to krzesła. Argumentacja była prosta - jak potrafisz odbić piłkę butelką czy krzesłem, to tym bardziej będziesz potrafił odbić ją rękoma. Po porażce z Francją ci sami ludzie podsumowali występ krótko, mianowicie, że trzeba było wyjść na boisko z krzesłami, to może by się udało wygrać.
Taka ocena sytuacji jest oczywiście zwykłą złośliwością, bo zespół przez zdecydowany czas treningu pracował "normalnie", a sam Heynen dotąd z formą trafiał. Tutaj jednak w Japonii coś - mówiąc językiem sportowym - "nie pykło". Koniecznie trzeba drążyć temat i zadawać trenerowi tylko jedno pytanie – dlaczego tak się stało? Bo sprowadzanie wszystkiego do tezy, także przez Heynena, że zabrakło nam przede wszystkim dobrej postawy i w pełni zdrowego Michała Kubiaka jest bardzo krzywdzące dla pozostałych graczy.
Problem pewnie jest bardziej złożony niż wydaje się nam wszystkim. Wystarczy spojrzeć na siatkarzy ZAKS-y Kędzierzyn Koźle, którzy rozegrali fantastyczny sezon klubowy i w wielkim stylu wygrali Ligę Mistrzów. MVP tej edycji rozgrywek Aleksander Śliwka w Tokio był cieniem samego siebie. To samo dotyczy pozostałych graczy. Kamil Semeniuk i Łukasz Kaczmarek byli kompletnie rozregulowani. To samo Jakub Kochanowski. Paweł Zatorski nie zszedł poniżej poziomu przyzwoitości, ale też nie miał w sobie tej iskry z meczów z Kazania, czy Civitanowej. To samo dotyczy Benjamina Toniuttiego z reprezentacji Francji.
Przypadek? Być może, niemniej twierdzę, że ZAKSA w tym składzie i formie z finału Ligi Mistrzów, uzupełniona rzecz jasna Davidem Smithem, który indywidualnie wypadł w Tokio 'jako tako", ale też przeciętnie, wygrałaby olimpijski turniej pokonując w nim każdą z reprezentacji, które oglądaliśmy w Tokio. Wiem, że takie porównanie jest dość odważne, ale chcę pokazać, że poziom międzynarodowych rozgrywek klubowych jest wyższy od reprezentacyjnego.
Ostatecznie złoto zdobyli Francuzi. W finale ograli Rosjan 3:2. W swoim składzie mieli człowieka o którym można powiedzieć praktycznie wszystko, ale jedna rzecz nie podlega dyskusji, mianowicie siatkarzem jest wyjątkowym. Ma w sobie ten pierwiastek geniuszu, który cechuje tylko i wyłącznie najlepszych.
Na igrzyskach niesamowicie napisała się historia Argentyny, która spięła klamrą dwa turnieje, ten w Seulu 1988 i ten teraz. W obu przypadkach na wszelkie sposoby odmieniane było nazwisko Conte. Ojca i syna. Hugo 33 lata temu i Facundo teraz. Ale prawdziwym liderem Argentyny był w Tokio Luciano De Cecco. Dzisiaj bezapelacyjnie najlepszy rozgrywający na świecie.
Brawo Argentyno! Brawo Francjo! I brawo Rosjo! Smak srebra po takich meczach jak ten z Francją jest wyjątkowo cierpki, ale to trwa tylko chwilę. Medal olimpijski zawsze jest wielką wartością niezależnie od koloru kruszcu. Mieć go w sportowym CV to marzenie każdego siatkarza. Dla wielu marzenie nigdy niespełnione.