Nowy szef szkolenia w PZPN: 1:10 z Niemcami? To nie był przypadek
Wysoka porażka kadry U17 z Niemcami to nie był przypadek. Gdyby to był przypadek, nie szukałbym rewolucyjnych zmian w systemie szkolenia. O ile w ogóle mamy system. Zdaję sobie sprawę z oburzenia niektórych w środowisku na moją nominację. Przede mną było na tym stanowisku dwóch wybitnych reprezentantów – Roman Kosecki i Marek Koźmiński. Jeśli jednak zrobię coś dobrego dla piłki, czy będzie miało znaczenie, że nie grałem w kadrze? – mówi Maciej Mateńko, nowy wiceprezes PZPN ds. szkolenia.
Przemysław Iwańczyk: Niewiele w polskiej piłce trzeba, by z odpowiedzialnej funkcji przejść do niebytu, a później zając nagle jedno z najważniejszych stanowisk w strukturach PZPN. Kilka tygodni temu, kiedy ogłosił Pan start w wyborach na szefa Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej, z dnia na dzień został Pan wylany z roboty w PZPN, gdzie odpowiadał Pan za Mobilną Akademię Młodych Orłów. Ile odebrał Pan wówczas telefonów?
Maciej Mateńko: Na pewno dużo mniej niż teraz, kiedy nowy prezes PZPN Cezary Kulesza powołał mnie na stanowisko swojego zastępcy do spraw szkolenia. Ale i tak nie mogę narzekać, sporo ludzi się wtedy odezwało. Ci, którzy mnie znali i zdawali sobie sprawę z wykonanej przeze mnie pracy, okazali mi wsparcie. Przede wszystkim wiedzieli, kim jestem jako człowiek, bo ja się nie zmieniam niezależnie od tego, jakie stanowisko sprawuję. Szczerze? Jeszcze nie do końca dociera do mnie to, co wydarzyło się w minioną środę podczas wyborów w PZPN, bo nie uważam się za prezesa, a przede wszystkim za trenera, który teraz założył garnitur. Można mówić na mnie, że stałem się działaczem, baronem, mnie to nie przeszkadza, ale czuję się przede wszystkim trenerem, co pragnę podkreślić.
Zobacz także: Daniel Sikorski się nie zatrzymuje! Premierowy gol napastnika po awansie do elity
Najpierw spalono Pana na stosie, a teraz pewnie składają Panu hołd…
- Nie chcę wracać do przeszłości. Było, minęło, cieszę się, że będę robił to, dla czego zaryzykowałem swoją pozycję i pracę. Chciałem zmian w polskiej piłce, po prostu. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że nie będę już trenerem, puknąłbym się w głowę, bo kocham tę robotę. Wtedy chciałem, a teraz wiem, że dokonam wielu zmian w naszym futbolu i nie będą one symboliczne.
Kiedy Cezary Kulesza zobaczył Pana na tym stanowisku? Kiedy dowiedział się Pan, co dla Pana szykuje nowy prezes?
- Nie chciałbym zdradzać szczegółów, bo w tej chwili jest to mało ważne. Najistotniejszy jest skutek. Chcę mu pomagać, zresztą od razu powiedziałem mu, że na pewno go nie zawiodę.
Wielu zastanawia się, czy Pańska nominacja jest konsekwencją dzielenia powyborczych łupów, czy przede wszystkim wyrazem docenienia Pańskich kompetencji.
- Nie jestem politykiem, nie interesowały mnie nigdy żadne rozgrywki zakulisowe. Tym bardziej cenię prezesa Kuleszę, że podjął taką decyzję. Nigdy bowiem nie prosiłem go o stanowisko, nawet słowa nie zamieniłem z nim na ten temat. Ale nie ukrywam, kilka razy rozmawialiśmy, opowiadałem, co sądzę o szkoleniu w Polsce. Wyraźnie moje plany, moja wizja zrobiły wrażenie na prezesie Kuleszy.
Czuje Pan, że wchodzi na spaloną ziemię, bo wielu ma poczucie, że systemowo niewiele się zmieniało, czy jest zupełnie odwrotnie? A jeśli to pierwsze, to widzi Pan w tym swoją szansę? A może obawia się Pan, że trudno będzie wejść w buty byłego świetnego piłkarza, reprezentanta Polski, osobowości, srebrnego medalisty igrzysk olimpijskich?
- Absolutnie nie chcę oceniać tego, co działo się przede mną, bo chcę być rozliczany z tego, co ja zrobię. Za cztery lata chcę rozmawiać z panem o konkretach, nie wracając do tego, co było. Nie interesuje mnie świat przed Maciejem Mateńką, interesuje mnie, co będzie po zakończeniu mojej misji, jak zmieniła się polska piłka. Koncentruję się na tym, co my możemy zmienić, mam swój plan, o którym w szczegółach nie chcę na razie mówić. Najpierw muszę poznać strukturę, bo będzie podlegał pode mnie bardzo duży obszar. Chcę poznać wszystkich ludzi, z którymi będę współpracował, ich kompetencje, a następnie dobrać grupę zaangażowanych trenerów-praktyków, którzy w pierwszej kolejności są dobrymi ludźmi. Chcę obok siebie tylko takich, którzy razem ze mną poświecą się sprawie. Chcę i będę miał wpływ na to, co to będą za ludzie. Nie wyobrażam sobie, by ktoś mi narzucał, z kim mam współpracować. Muszą to być eksperci mający pojęcie o szkoleniu…
Przerwę Panu, bo wpada Pan w pułapkę. Stosując kryterium „powinni być dobrymi ludźmi”, nieco zawęża Pan pole wyboru. Ludzie wchodzący do piłki mają na ogół grubą skórę, zmienia się ich pogląd na rzeczywistość i z tej dobroci często niewiele zostaje.
- A dla mnie uczciwość to podstawowe kryterium wobec siebie i innych. Znam wielu takich trenerów, ludzi z pasją. Proszę posłuchać – pasja. To jest dla mnie ważne. Szkoliłem trenerów przez ostatnie dziesięć lat i z przykrością stwierdzam, że w naszym środowisku jest coraz mnie ludzi zaangażowanych, którzy w stu procentach oddają się robocie. Na szczęście takich znam, co nie oglądają się na pieniądze, na stanowiska, tylko chcą coś zrobić.
A tych nieuczciwych, niezależnie czy pracują w prowincjonalnym klubie czy wielkiej akademii, być może są kompetentni, ale nieuczciwi wobec kolegów i podopiecznych, będzie Pan rugował ze środowiska?
- Tak. Nie ma dla mnie znaczenia, czy pracuje w małej akademii czy w dużym klubie. Powinien być fachowcem, mieć otwartą głowę, kreację. Dlatego mówię, że chcę mieć wpływ na to, jacy ludzie będą wdrażać ze mną nowe projekty szkoleniowe? Bałem się, że po wyborach zostanę wrzucony do jakiejś grupy, gdzie każdy będzie ciągnął w swoją stronę. Każdy ma pomysł na szkolenie, a chodzi o to, by ująć to wszystko w jedną spójną całość. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie moje propozycje będą się podobać, jest wielu szkoleniowców, którzy uważają, że wszystko wiedzą najlepiej. Dlatego precyzyjnie nie powiem jeszcze o moich projektach, wpierw chce je skonsultować i z dużymi, którzy mają swoje programy szkoleniowe, i z małym klubami, które też mają swoje potrzeby. Gdybym teraz wszystko wyłożył kawa na ławę, natychmiast spotkałbym się z falą hejtu. Nie chcę prowokować na starcie. Prezes Zbigniew Boniek powiedział na pożegnalnej kolacji, że trzeba słuchać wszystkich, ale decyzja spoczywa na jednej osobie. Ja będę miał teraz taką możliwość. Zdając sobie sprawę, że biorę za to odpowiedzialność.
Kim Pan jest Panie Mateńko?
- …
Kiedy trwały wybory, siedziałem akurat z trenerami, także tymi najbardziej prominentnymi w naszym kraju, i kilkoma byłymi reprezentantami Polski. Dowiadując się, kto będzie odpowiadał za szkolenie w PZPN, zastanawiali się głośno, jak ktoś bez doświadczenia i tzw. nazwiska karty reprezentanta może przejąć tak ważny obszar w związku. Był to raczej głos oburzenia niż nadziei…
- Trudne pytanie, kim jestem. Jestem trenerem, a przede wszystkim uczciwym człowiekiem. Dlatego tak bardzo cenię sobie to, co spotkało mnie przed kilkoma dniami. Ci, którzy mnie znają, mówią, że na to zasłużyłem. Dlaczego? Bo ciężko na to pracowałem. Nawet spodziewam się, że któregoś ranka ktoś mnie obudzi i powie: wstawiaj, jest 6.55, za pięć minut zaczynamy trening, bo tak wyglądało moje życie przez 20 ostatnich lat. Zaczynałem o 7, ostatni trening kończyłem o 20. Jestem człowiekiem pracy.
Wracając do poprzedniego pytania, był to raczej głos oburzenia niż nadziei…
- Zdaję sobie z tego sprawę. Przede mną było na tym stanowisku dwóch wybitnych reprezentantów Polski – Roman Kosecki i Marek Koźmiński. Jeśli wprowadzę znaczące zmiany, zrobię coś dobrego dla polskiej piłki, będzie miało znaczenie, że nie grałem w reprezentacji Polski? Powiedzieć panu szczerze: w ogóle nie stresuje mnie ta sytuacja. Jestem pewny siebie, bo wiem, ile jestem w stanie zrobić.
Jakie najważniejsze wyzwania stoją przed Panem? Albo inaczej: co Panu mówi zestawienie liczb 1:10?
- Znam smak takiej porażki jako trener. Rzadko, ale zdarzało mi się tak przegrać. Chodzi Panu o meczu reprezentacji do lat 17 Polska – Niemcy i przegraną naszych 1:10. To nie był przypadek. Gdyby to był przypadek, nie szukałbym rewolucyjnych zmian w polskim systemie szkolenia. O ile w ogóle możemy mówić, że mamy system szkolenia.
Wie pan, dlaczego w ogóle rozmawiamy? Kilkanaście lat temu robiłem kurs UEFA A w Warszawie. Nie miałem dużych osiągnięć, po prostu solidnie szkoliłem dzieci. Siedząc na wykładzie, mając przed sobą wybitnych trenerów jako wykładowców, usłyszałem o polskim systemie szkolenia. Podniosłem wtedy rękę i zapytałem, o jakim polskim systemie szkolenia mówimy. Dziś w Polsce jest tysiąc treningów, a na każdym co innego. Mamy jakiś system? Czy my wiemy, jak chcą grać nasze reprezentacje młodzieżowe? Czy my wiemy, jak ma grać po latach pierwsza drużyna narodowa?
Jest przecież „Narodowy Model Gry”. I też dziwiłem się, że nie działa się w oparciu o jego fundamenty. Na zgrupowaniu Talent Pro kazano najzdolniejszym chłopcom z roczników 2005-2007 grać i trenować w ustawieniu z trzema obrońcami, bo tak gra akurat teraz pierwsza drużyna. A jak przyjdzie selekcjoner, który zaordynuje system z siedmioma obrońcami, to znów wszystko zmienimy?
- Powstanie „Narodowego Modelu Gry” było bardzo potrzebne. To jest drogowskaz szczególnie dla trenerów z mniejszych ośrodków. Jest to biblia, którą należy znać. I w oparciu o nią można napisać model szkolenia np. w małym klubie. Ale nie ma, niestety, sytuacji, w której wszyscy w Polsce pracują jednakowo…
Nawet w obrębie jednego ośrodka zmienia się filozofia w zależności od rocznika…
- O tym właśnie mówię. Nie chcę zabijać kreatywności trenerów, ograniczać rozwoju dzieci, wrzucając je w sztywne ramy. Ale potrzebny jest plan działania dla całej Polski i mam zamiar taki stworzyć. Inną pracę wykonamy dla małych klubów w mniejszych ośrodkach, zwłaszcza tych, które nie mają swojego planu, i im chcemy przede wszystkim pomagać. Przez kilka lat jako szkoleniowiec Mobilnej Akademii Młodych Orłów prowadziłem zajęcia w województwie zachodniopomorskim we wszystkich powiatach po kolei, jeździłem na monitoring do innych województw. Jeśli na zajęcia przychodzą najlepsi chłopcy z powiatu i podają do siebie piłkę kopiąc z tzw. czuba, to znaczy, że gdzieś popełniliśmy błąd. Skoro 12-latek nie umie czysto uderzyć piłkę prostym podbiciem. Może są tam talenty, ale nie zostały odpowiednio wyszkolone. Pewne rzeczy nadrabiają w dużych akademiach, bądź też przez swoje braki do dużych akademii nie trafią w ogóle. Może pomijamy w ten sposób utalentowanych ludzi, takich jak Kacper Kozłowski.
Czy Pańskim zdaniem konieczne jest powołanie departamentu piłki młodzieżowej w oderwaniu od piłki dla wszystkich, czyli grassroots?
- Struktura organizacyjna to zupełnie inna rzecz. Nie chcę za dużo mówić, ale niektóre projekty wprowadzimy natychmiast, niektóre przeprowadzimy długofalowo. Potrwa to rok, dwa lata. Nie da się tak, że przyszedł Mateńko i za miesiąc będziemy pracować w całej Polsce według nowego programu. Staram się rozmawiać z wieloma ludźmi, ostatnio z Marcinem Dorną, który ma duże doświadczenie zupełnie innego rodzaju niż ja. Zna reprezentacje młodzieżowe, ja pracowałem na innym odcinku, chcę pozyskać jak najwięcej wiedzy. Od trenerów reprezentacji, ludzi z akademii, ale także od tych z małych miejscowości.
Będzie miał Pan wpływ na obsadę selekcjonerów młodzieżowych reprezentacji Polski?
- Od wtorku będę w Warszawie, będę poznawał ludzi, którzy pode mnie podlegają, strukturę, etc. Będę miał na to bardzo duży wpływ, będę je zatwierdzał i za nie odpowiadał, ale będę je konsultował z zarządem i najbliższymi współpracownikami.
Jakie będą kryteria doboru na te stanowiska? To musi być koniecznie były piłkarz, reprezentant Polski, czy ma Pan inny klucz?
- Nie ma to żadnego znaczenia. Trenerem może być były świetny piłkarz, tak i ja, idący po wszystkich szczeblach trenerskiej hierarchii, znający to od podszewki. Najlepiej, by w jednym sztabie spotykali się ludzie z międzynarodowym doświadczeniem piłkarskim i ci pracujący od podstaw w trenerce, wiedzący jak dotrzeć do młodych ludzi. W relacji z zawodnikami trzeba okazać autorytet, ale i empatię, trzeba dobrać uzupełniające się sztaby.
A podobał się Panu pomysł z ambasadorami reprezentacji, który, niestety, zarzucono?
- Kiedy pracowałem przy jednej z reprezentacji, ambasadorem był Jacek Bąk. To był świetny pomysł, pamiętam, jak pracował po treningu ze środkowymi obrońcami, ustawiał ich, oddawał swoje doświadczenie i autorytet. To nieoceniona pomoc.
Jedną z bolączek w szkoleniu jest brak pomysłu na chłopców późnodojrzewających. Jaki Pan ma na to pomysł? Może warto powołać reprezentacje takich dla każdego rocznika, a nie opierać się w kryterium wyboru tylko na warunkach fizycznych?
- Z tego co wiem PZPN prowadzi taki projekt, nad którym czuwa Bartłomiej Zalewski. Sam jestem przykładem tego, że łatwo się pomylić w doborze zawodników patrząc tylko na warunki fizyczne. Zacząłem przez to trenować dopiero jako 17-latek, wcześniej nikt nie chciał przyjąć mnie na trening, mimo że na podwórku robiłem ogromną różnicę. Kiedyś do klubów waliły tłumy, teraz każdy kto przyjdzie, rozpoczyna treningi.
Czy Pana zdaniem kadry młodzieżowe czy preselekcyjne to zaszczyt?
- Zawsze zaszczyt, nie wyobrażam sobie, by jakiś zawodnik nie marzył o tym, tak samo jest z trenerami.
Pytam, bo bardzo często akcje szkoleniowe PZPN stoją w sprzeczności z interesem klubowym. Słyszę, że nakładają się terminy, zaburza się mikrocykl, etc. Są też inne powody, dla których patrzy się na kadry niechętnie, dla niektórych ośrodków to tzw. dobro konieczne, w co zaangażowani są m.in. trenerzy, ale to już temat na inne spotkanie. Ma Pan pomysł, jak to zmienić?
- Potrzebny jest dialog. Będę rozmawiał zwłaszcza z dużymi akademiami, ich koordynatorami, bo stamtąd pochodzi większość chłopców. Trzeba doprowadzić do sytuacji, by nikt nie pomyślał nawet, żeby nie puścić zawodnika na zgrupowanie. Bo np. przeszkadzają terminy. Reprezentacja musi być czymś najważniejszym.
Co jest największą bolączką polskiej piłki na tle innych krajów?
- Nie chcę wzorować na jednej federacji, będziemy obserwować i analizować różne ośrodki. Od każdego można wyciągnąć coś dobrego, ale na pewno będziemy wdrażać swoje pomysły. Przecież nie będziemy nigdy Portugalczykami, żeby od nich wszystko kopiować. Każdy ma inną specyfikę i mentalność. Do mentalności chcę dotrzeć przede wszystkim. Żeby nie było tak, że każdy wszystko wie najlepiej. Powinno być jak w Niemczech, gdzie wprowadzone przez federację zmiany są obowiązujące dla wszystkich i nikt z nimi nie dyskutuje. Najpierw musimy określić, jak mają wyglądać polscy piłkarze, reprezentacje młodzieżowe, a w konsekwencji i ta pierwsza. Musimy sobie określić, jak mają wyglądać piłkarze, jak mają grać i dopiero po tej analizie określić model i go realizować.
Przejdź na Polsatsport.pl