Iwanow: Liga Mistrzów zamknięta nie tylko dla polskich klubów
Mało nas. Gdy polski zespół nie awansuje do Ligi Mistrzów – a poza trzema wyjątkami z udziałem Widzewa Łódź i dwukrotnie Legii Warszawa zdarza się to niestety niemal non stop – z zainteresowaniem obserwujemy tych naszych piłkarzy, którzy w najważniejszym z europejskich pucharów występują w zagranicznych klubach. W nadchodzącym sezonie za dużo się jednak nie naoglądamy…
Robert Lewandowski w Bayernie Monachium oraz Wojciech Szczęsny w Juventusie Turyn to stali bywalcy tego salonu, choć tylko ten pierwszy może mieć ostatnio związane z nim dobre wspomnienia. Poza nimi na pewny „plac” może jeszcze liczyć Tomasz Kędziora z Dynama Kijów, ale ambicje jego klubu nie sięgają tak daleko ja te „Starej Damy” i bawarskiego giganta.
Do tego mamy kontuzjowanego, aktualnie rezerwowego Wolfsburga Bartosza Białka i pełniącego taką samą rolę w Red Bullu Salzburg Kamila Piątkowskiego, do niedawna ostoję Rakowa Częstochowa. Jak określiłaby to młodzież – „szału nie ma”. Champions League jest niedostępna nie tylko dla polskiego klubu, ale też naszych piłkarzy.
Gdy z Borussią Dortmund najpierw pożegnał się Jakub Błaszczykowski, a w maju Łukasz Piszczek, nazwa wymyślona niegdyś przez Romana Kołtonia „Polonia Dortmund” przestała praktycznie istnieć. „Biało-czerwonych” spod szyldu BVB już nie ma, więc i nasze oko tak często nie będzie zaglądać na Signal Iduna Park, choć w Lidze Mistrzów nie używa przecież nazw stadionowych patronów.
„Straciliśmy” też grające dość regularnie w tym gronie Napoli, kiedyś dwójki Polaków, dziś po odejściu do Marsylii Arkadiusza Milika już tylko jednego w osobie Piotra Zielińskiego. Nie ma też Lokomotivu Moskwa, w którym dobrze – a nawet dużo lepiej niż w reprezentacji na arenach Ligi Mistrzów – prezentowali się Maciej Rybus i Grzegorz Krychowiak, tego drugiego zresztą w stolicy Rosji już nie ma.
W Anglii „nasi” grają jednak w słabszych klubach niż elita. To samo dotyczy Serie A – tutaj jest nas dużo więcej niż na Wyspach, ale też nie pod tymi adresami, gdzie sięgałyby nasze marzenia. Do czołowych klubów Belgii, Holandii, Portugalii czy nawet Szwajcarii, która znów ma w LM Young Boys, Polacy nie trafiają, a szkoda, bo jak wiemy to świetne „przejściowe” adresy przed transformacją do „lepszego świata”.
ZOBACZ TAKŻE: Polski talent trafił do Serie A
Tę drogę obrał Piątkowski, ale oby nie okazało się, że będzie to casus Damiana Kądziora w Dynamie Zagrzeb. Pomocnik pochodzący z Białegostoku regularnie występował w krajowej lidze, ale kiedy jego zespół grał w Europie, Polak najczęściej oglądał to z ławki. Czyli stamtąd, skąd oba spotkania czwartej rundy eliminacji z Broendby Kopenhaga obserwował obrońca reprezentacji Polski.
Dzięki powstaniu trzeciego europejskiego Pucharu w postaci Ligi Konferencji od kilku tygodni wiemy już, że drugi rok z rzędu jesienią w fazie grupowej zobaczymy co najmniej jeden polski zespół. Ale trudno będzie określić ten fakt jako postęp polskiego futbolu klubowego. Dopiero wówczas, gdy Legia wejdzie do Ligi Europy, a Raków wytrzyma wieczorem napór KAA Gent w Belgii, będziemy mogli mówić o tym, że „coś się ruszyło”. „Polską” Ligi Mistrzów za często się bowiem nie nacieszymy.
Znów cała nadzieja głównie w „Lewym”. Owszem, przyjemnie spoglądać na Leo, Kyliana, Karima, Raheema czy Mohameda ale czy nie sądzicie, że przydałoby się to trochę więcej bardziej swojsko brzmiących imion? Jak kiedyś Artur, Tomasz, Michał, Krzysztof, Kamil czy Jerzy?
Przejdź na Polsatsport.pl