Marian Kmita: Kto i co po Jacku Nawrockim w reprezentacji siatkarek?
Siatkarskie Mistrzostwa Europy kobiet nabierają tempa. Za tydzień zaczyna się walka o medale, a już w niedzielę nasze panie walczą z Ukrainą o prawo gry w ćwierćfinale. I o ile ten mecz nie wydaje się jakąś nadzwyczajną przeszkodą dla naszej kadry, to już ewentualny następny - o półfinał z Turczynkami, jak twierdzą fachowcy, może być ostatnim naszej reprezentacji w turnieju. Prawdopodobnie będzie to także ostatni mecz Jacka Nawrockiego w roli trenera naszych siatkarek.
Zresztą od dawna wróble na dachu ćwierkają, że Jacek Nawrocki po ME znajdzie pracę w Chemiku Police, więc można powoli przystąpić do analizy jego sześcioletniego dowodzenia reprezentacją naszych siatkarek. I nie będzie to ocena łatwa, bo też było w ciągu tych sześciu lat wiele czynników, które utrudniały Panu Jackowi spokojna pracę. Ba, czasami dochodziło do spektakularnych detonacji, jak choćby głośny pucz naszych dziewcząt sprzed prawie trzech lat, kiedy publicznie domagały się zmiany na stanowisku trenera, argumentując mniej lub bardziej wiarygodnie, że od tego zależy ich dobra gra w reprezentacji.
W kuluarach mówiło się wtedy, że całą aferę nakręcili menadżerowie naszych potencjalnych reprezentantek, którym Nawrocki naraził się powołując do kadry wedle swoich, i tylko swoich kryteriów. W końcu cała sprawa zakończyła się polubownie, bo PZPS stanął murem za trenerem z prezes Jackiem Kasprzykiem na czele.
Zobacz także: Znamy pary fazy pucharowej ME siatkarek 2021
Pozornie wszystko się ułożyło pomyślnie, ale relacje Pana Jacka z niektórymi zawodniczkami nadal przypominały stosunki pomiędzy USA i ZSRR w czasach tzw. zimnej wojny. Trudno w tych warunkach budować silny zespół, a jeszcze trudniej wygrywać mecze o stawkę. I kiedy wydawało się, że to małżeństwo z rozsądku jest pogodzone i ma już wyznaczony jasny cel, który wszyscy akceptują, czyli wygranie kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, doszło nieszczęścia w Apeldoorn.
Tam zabrakło naprawdę niewiele do awansu na igrzyska, które być może scementowałyby układ trener - zespół na dobre. Niestety tak się nie stało i tak jak w grze w "Chińczyka" - wpadłeś do wody, wracasz na punkt startu. W tym Nawrocki jest dobry. Nie zraża się niepowodzeniami, jest cierpliwy. Potrafi budować wizję drużyny i z Joanną Wołosz, i bez niej, ale tzw. "tworzywo" ma generalnie o niebo gorsze niż ś.p. Andrzej Niemczyk i jego następcy. Nie ma się zatem, co dziwić, że efekty jego ciężkiej pracy być może będą lepiej widoczne za rok, kiedy przyjdzie nam organizować w Polsce turniej o mistrzostwo świata kobiet. Nie raz już tak bywało, jak choćby w roku 2014, podczas MŚ mężczyzn, że nowy trener, korzystając z fundamentów wylanych przez poprzednika, osiąga niespodziewany sukces.
Może tak być i w tym przypadku, ale wiele zależy też od włodarzy polskiego związku. Od ich wyboru nowego trenera i od umiejętności zbudowania z nim właściwych relacji komunikacyjnych. Doświadczenia, które są za nami, i w przypadku Jacka Nawrockiego, i w przypadku Vitala Heynena pozostawiają wiele do życzenia i pokazują, jak wielkie są rezerwy na tym polu. A to już będzie główne zadanie dla nowego prezesa PZPS.
W końcu września dojdzie do wyborów w federacji i może to być bardzo ciekawy wyścig. Do tej pory z kilku oficjalnych kandydatów najlepiej wyglądają notowania obecnego prezesa - Jacka Kasprzyka i obecnego wiceprezesa Ryszarda Czarneckiego. Nie bez szans jest też utytułowany w przestrzeni klubowej, wieloletni prezes PGE Skry Bełchatów Konrad Piechocki. Ale jak to w życiu bywa, w tym wyścigu może pojawić się jeszcze jakiś "czarny koń". W piątek dotarła do mnie nieoficjalna wiadomość, że o fotel prezesa polskiej federacji siatkarskiej chce powalczyć także Sebastian Świderski, obecny prezes Grupa Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, wciąż kroczący w aureoli tegorocznego zdobywcy pucharu siatkarskiej Ligi Mistrzów. A gdyby tak wygrał? Byłoby ciekawie.
Przejdź na Polsatsport.pl