Echa meczu Rakowa w Gandawie: "Jesteście z Polski? Zatem musicie być chuliganami"

Piłka nożna
Echa meczu Rakowa w Gandawie: "Jesteście z Polski? Zatem musicie być chuliganami"
fot. Krystian Natoński
Echa meczu Rakowa w Gandawie: "Jesteście z Polski? Zatem musicie być chuliganami"

Spotkaniu KAA Gent - Raków Częstochowa w ramach kwalifikacji do fazy grupowej Ligi Konferencji towarzyszyło wiele "przygód". Kibice nie mogli wejść na stadion, bo... nie. Dziennikarze największych redakcji zostali potraktowani niczym chuligani, a w rolach głównych wystąpili "Brudny Harry", tajni agenci, belgijska drogówka oraz rzecznik prasowy, który nie chciał udzielać żadnych informacji. Europa, taka nowoczesna...

"Gent ma piłkarzy, Raków... konie wyścigowe"

 

35-letni Mariusz, dziennikarz z Częstochowy, po przyjeździe do Gandawy i zameldowaniu się w hotelu postanowił wraz z grupą innych polskich wysłanników wybrać się na krótki spacer po tej niewątpliwie urokliwej miejscowości. "Belgijska Wenecja" - tak śmiało można byłoby nazwać Gandawę, widząc turystów pływających łódkami po rzece Leie. Tuż przy niej znajdowało się wiele restauracji i knajp. Uwagę przykuwał jednak fakt, że większość z nich było zamkniętych. "Czyżby obawiali się najazdu Polaków, którzy mieliby im zdemolować miasto?" - rzekł Mariusz, lecz w jego słowach dało się wyczuć więcej niż nutkę sarkazmu. "Nie no, daj spokój. Belgowie chyba aż tak wystraszeni nie są. Nie zdziwię się jak niewielu w ogóle ma świadomość, że dzisiaj jest jakiś mecz" - odparłem.

 

I faktycznie, Gandawa przepełniona turystami żyła swoim życiem i próżno można było szukać na mieście jakichkolwiek plakatów tudzież biuletynów informujących, że dzisiaj ekipa KAA Gent gra o wejście do fazy grupowej Ligi Konferencji. Nie oszukujmy się, nazwa klubu Raków Częstochowa jeszcze nie powala na kolana kibiców z innych europejskich miast, mimo że RKS miał już na rozkładzie o wiele bardziej znany i mocarny zespół Rubina Kazań. W lokalnej prasie "De Gentenaar" jedna strona była poświęcona temu spotkaniu. W obszernym artykule trener gospodarzy Hein Vanhaezebrouck wspominał o znacznie większym doświadczeniu jego drużyny w europejskich pucharach, które zamierzają wykorzystać w czwartkowy wieczór. Nie był przejęty porażką 0:1 w Bielsku-Białej, ponieważ już wtedy na konferencji prasowej przyznał, że jego podopieczni byli lepsi, ale mieli po prostu mniej szczęścia.

 

Przed rewanżem szkoleniowiec Gent miał jednak spory respekt przed ekipą Marka Papszuna. "Jeżeli ktoś myśli, że wygramy ten mecz szybko, gładko i przyjemnie, ten żyje w innej rzeczywistości. Raków nie stracił jeszcze żadnego gola w tych kwalifikacjach" - przyznał. Bardziej buńczuczni w swoich deklaracjach byli sami dziennikarze z Belgii, którzy w artykule napisali ochoczo iż "Gent ma piłkarzy, podczas gdy Raków bardziej... konie wyścigowe, które szaleńczo biegają za piłką". Ot, taka paralela żurnalistów z Gandawy. W prognozowanych składach na ten mecz można było dostrzec na prawym skrzydle Rakowa zawodnika o nazwisku "Wodiak". Można jedynie domyślić się, że chodziło o Mateusza Wdowiaka.

 

"Już na stadion? I po co tak wcześnie?"

 

Pachnąca starością wieża zegarowa Urzędu Pocztowego wskazywała godzinę 17:20. Siedząc wygodnie w jednej z restauracji dało się usłyszeć jakąś muzykę - coraz głośniejszą i zakłócającą spożywanie lokalnego trunku z pianką. Nie był to żaden tubylec grający na akordeonie, szukający wzrokiem aprobaty, a bardziej euro monet turystów. Ów muzyczką był dzwonek w telefonie Mariusza z informacją od kierowcy busa, który miał nas dostarczyć na stadion KAA Gent.

 

"Zbiórka 17:30 pod hotelem" - brzmiała wiadomość, która wzbudziła w nas lekką konsternację. "Co tak szybko? Mecz dopiero o 20:00. Przecież jak wyjedziemy po 18:00, to będzie w sam raz" - doszliśmy do wspólnej konkluzji, lecz jednocześnie szybkim truchtem zmierzaliśmy w stronę zakwaterowania. Po drodze minęliśmy grupę kilku/kilkunastu kibiców Rakowa, która chciała wesprzeć drużynę na stadionie...

 

"Jesteście z Polski? Zatem musicie być chuliganami"

 

Stadion Ghelamco Arena może robić wrażenie. Ten oddany do użytku w 2013 roku obiekt mieści 20 tysięcy miejsc, chociaż tego dnia na trybunach było znacznie mniej kibiców. Tych z Polski nie było praktycznie w ogóle, a niewiele brakowało, a zabrakłoby również dziennikarzy, których tuż przed stadionem zatrzymała policja.

 

Przez dobrych kilkadziesiąt minut mogliśmy podziwiać piękny stadion w Gandawie z odległości kilkudziesięciu metrów, będąc na środku ronda, gdzie postanowiono nas zrewidować. Belgijska policja zasugerowała się polskimi tablicami rejestracyjnymi, mimo że przed nami jechał jeszcze jeden bus na polskich "blachach", który bezboleśnie przemknął na stadion. Nasza grupa nie miała tyle szczęścia.

 

Młody funkcjonariusz zsiadł z motocykla i od razu uznał nas za kibiców, a bardziej kiboli tudzież chuliganów szukających zadymy pod stadionem. Okazało się, że fani Rakowa nie mają wstępu na obiekt - mało tego, nie mogą nawet zbliżać się do niego w promieniu pięciu kilometrów! W innym przypadku grozi to aresztowaniem.

 

Rozmowa z policjantem trwała kilkanaście minut zanim zjawił się kolejny. Na nic zdały się próby przekonania obu, że jesteśmy dziennikarzami z Polski, przyjechaliśmy tutaj pracować, a nie szukać "przygód". Nie pomogły też okazane legitymacje prasowe. Funkcjonariusze żądali od nas... biletów. Tych siłą rzeczy nikt nie miał, a po wytłumaczeniu im, że przedstawicieli mediów obowiązują akredytacje prasowe, odpowiedzieli, że chcieliby je zobaczyć. Zaczęły się kolejne wyjaśnienia, że aby tak się stało, musimy podjechać pod stadion, do którego... nie chciano nas wpuścić.

 

Był jeszcze jeden problem. Oprócz dziennikarzy, w busie było dwóch kierowców, do których policjanci mieli najwięcej podejrzeń. Ileż trwało tłumaczenie, że są tylko kierowcami i nie mają nigdzie ukrytych kijów bejsbolowych lub innych atrybutów kibola... A czas uciekał. Jakże dobrze, że ci sami kierowcy chcieli nie co wcześniej wyjechać z hotelu pod stadion. Tak jakby przeczuwali, że krótka przejażdżka będzie okraszona długim postojem.

 

Brudny Harry

 

Atmosfera na ruchliwym rondzie, gdzie byliśmy zatrzymani i otoczeni przez coraz większą grupę funkcjonariuszy, robiła się coraz gęstsza. Nagle zjawił się kolejny samochód - nieoznakowany, z którego wszyło trzech cywilnie ubranych policjantów. Jeden z nich przypominał takiego, którego często oglądamy w filmach akcji vide Cobra czy Brudny Harry. Odziany w ciemną kurtkę i czarne okulary policjant podszedł do nas i... zaczął mówić w naszym języku. Okazało się, że ma polskie korzenie, co pomogło w pertraktacjach. Co jeszcze wyszło na jaw? Przez cały nasz pobyt w Gandawie byliśmy śledzeni przez "tajniaków", również w drodze na stadion. Stąd przyjazd agentów, niczym z FBI, którzy wiedzieli, że nasze zatrzymanie przez belgijską drogówkę nie jest jedynie kontrolą drogową.

 

Pozostała dwójka, która towarzyszyła "Brudnemu Harry'emu" - kobieta i mężczyzna, była bardzo podejrzliwa. Tak, jakby na stadion Gent nigdy nie wybierała się żadna grupa dziennikarzy z innego kraju. Kompletny chaos organizacyjny - w pewnym momencie chciano nas zrewidować i sprawdzać rzeczy osobiste. W końcu któryś z policjantów wpadł na pomysł, aby organizator dostarczył na rondo wspomniane wcześniej akredytacje. "A dlaczego nie możecie po prostu nas eskortować na stadion, który jest tuż przed nami? Przecież na miejscu wszystko się wyjaśni. A wy chcecie, żeby ktoś ze stadionu teraz biegł do nas z listą akredytowanych dziennikarzy?" - zaznaczył jeden z nas.

W międzyczasie udało się na szczęście rozwiązać problem z kierowcami, ponieważ dostarczono na miejsce dwa bilety z klubu, świadczące, że obaj są przedstawicielami Rakowa.

 

Ale co z dziennikarzami? Polski Brudny Harry przekazywał nam, co mówiła reszta policjantów. "Ok, jeden z was pojedzie z nami pod stadion, stamtąd weźmiemy listę z nazwiskami osób akredytowanych i wrócimy tutaj. Jeżeli jednak takiej listy nie będzie, wówczas będziecie zatrzymani".

 

Z jednej strony w naszym gronie zapanowała ulga, że wszystko zaraz powinno się wyjaśnić i po godzinie stania na rondzie ruszymy na stadion. Z drugiej strony zaczęliśmy się zastanawiać - a co jeżeli w tym całym chaosie organizacyjnym okaże się, że tej listy nie ma? "Cóż, wówczas większość portali oraz gazet będzie mieć relacje pomeczową pisaną na kolanie w areszcie..." - skwitował z uśmiechem jeden z żurnalistów.

 

"Nie chcę mi się z tobą gadać"

 

"Brudny Harry" przyjechał z całą świtą funkcjonariuszy oraz - co istotne, z listą nazwisk akredytowanych dziennikarzy. Wyczytywał wszystkich po kolei, chociaż nawet nie sprawdzano naszych dokumentów tożsamości, tak jakby wierzono nam na słowo który jest który. W końcu wyczytano wszystkich, poza jednym - fotoreporterem. Okazało się bowiem, że fotoreporterzy są akredytowani na osobnej liście. Były obawy, że znowu zacznie się pandemonium. Przetransportowano nas jednak na stadion, gdzie policjanci do samego końca pilnowali nas, czy aby na pewno niczego nie przeskrobiemy.

 

Zasugerowano nam, aby po meczu od razu opuścić stadion i najlepiej oddalić się od niego jak najdalej. Taka sugestia ze strony policji spotkała się z salwą śmiechu. "My przyjechaliśmy tutaj do pracy, trzeba napisać relację, fotoreporterzy muszą wysłać zdjęcia, po meczu jest konferencja prasowa, a poza tym to jest wolny kraj i nikt nie będzie nam mówił, co mamy robić po meczu" - przyznał każdy z nas jednym głosem.

 

Mecz potoczył się swoim życiem. Gospodarze zasłużenie wygrali 3:0 i awansowali do fazy grupowej Ligi Konferencji. Po końcowym gwizdku odbyła się wspomniana konferencja prasowa, na której najpierw obecni byli przedstawiciele Rakowa - Marek Papszun oraz rzecznik klubowy Michał Szprendałowicz. Następnie zjawili się miejscowi - dwóch zawodników, wśród nich Vadis Odjidja-Ofoe oraz tamtejszy rzecznik. Pod koniec konferencji z ust Sebastiana Staszewskiego z Interii padło pytanie na temat polskich kibiców, których Gent nie chciało wpuścić na stadion. Dlaczego? Jaki był tego powód?

 

"Nie będę odpowiadał na to pytanie. Nie muszę się tłumaczyć. Czy są jeszcze jakieś inne pytania?" - zignorował to pytanie rzecznik KAA Gent. Brak jakiegokolwiek wytłumaczenia pozostawiło duży niesmak, ponieważ wydaje się, że miejscowi nie wpuścili polskich fanów tak po prostu - dla zasady, bez żadnych przesłanek, że może wydarzyć się coś złego. Czy w kolejnych spotkaniach, już fazy grupowej, też będą zabraniać sympatykom drużyn przyjezdnych wejścia na obiekt?

 

Można zgodzić się ze stwierdzeniem, że piłkarsko Europa odjechała nam już dawno temu, lecz pod względem organizacji imprez sportowych, chęci niesienia pomocy obcokrajowcom, udzielania wskazówek oraz czysto ludzkiej życzliwości, to Europa mogłaby czerpać od nas wzorce.

Krystian Natoński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie